Najgorsze z najlepszych: superauta, które okazały się kompletnymi porażkami

Każdy z tych samochodów miał powalić świat na kolana. Miał być konstrukcją iście rewolucyjną, kamieniem milowym w historii motoryzacji, no i przyczyną niestrawności u rywali. Jednak pod koniec dnia każdy z nich okazał się wielkim niewypałem, a prężenie muskułów zakończyło się blamażem totalnym. Oto subiektywny ranking największych katastrof w świecie motoryzacji pisanej przez duże "M".

Jaguar XJ220 (1992-1994)
5531711500_20915a509c_b.jpg


fot. flickr
Pewnego dnia brytyjska marka zaczęła szumnie ogłaszać, że stworzy bestię, jakiej świat jeszcze nie widział. Chodziło o pojazd wyposażony w mocarny silnik V12 i napęd na wszystkie koła, który – zgodnie ze swoją nazwą – miał rozpędzać się do 200 mil na godzinę (ponad 354 km/h). Czyli być najszybszym seryjnym samochodem na tej planecie.

Efekt? Milionerzy rzucili się tłumnie, aby zapłacić za swój egzemplarz w przedsprzedaży. Problemy zaczęły się w momencie, gdy podekscytowani właściciele mieli już odbierać swoje wymarzone Jaguary. Bowiem wówczas usłyszeli: "sorry, zmieniliśmy plany i dostaniecie jednak tylnonapędówkę z trzyipółlitrowym, wyżyłowanym do 542 koni silnikiem V6".

Nic dziwnego, że większość zrobionych na szaro klientów wycofała swoje (ciężko lub
 łatwo) zarobione pieniądze, no produkcję modelu XJ220 zakończono po stworzeniu zaledwie 284 egzemplarzy.

DeLorean DMC-12 (1981–1983)
dmcev-otw.jpgTa historia zaczyna się jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy pan John DeLorean porzuca ciepłą posadkę wiceprezesa General Motors i postanawia spełnić największe marzenie życia, czyli stworzyć auto sportowe, jakiego jeszcze świat nie widział.

Z pozoru ta sztuka mu się udaje, bo model DMC-12 jest samochodem, który już na pierwszy rzut oka wzbudza zachwyt miłośników science fiction (choć nie tylko ich) – przecież ma przepiękne nadwozie w kształcie klina, nielakierowaną karoserię ze stali nierdzewnej oraz podnoszone do góry drzwi!

A więc w czym tkwi problem? Cóż, ten prezentujący się futurystycznie i bardzo dynamicznie pojazd wyposażono w dychawiczny silnik (wolnossące V6 o mocy zaledwie 130 KM), fatalny układ kierowniczy i hamulce, a zawieszenie nie zachwyca nawet pomimo faktu, że pracowali nad nim ludzie zatrudnieni wcześniej przez Lotusa. Wszystko to sprawia, że podczas jazdy DMC-12 przypomina raczej dziewiętnastowieczną furmankę, a nie samochód z przyszłości.

Lamborghini Jalpa (1981-1988)
1024px-Lamborghini_Jalpa_front_(cropped).jpgThe359, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons
"Lamborghini Countach jest świetną furą, no ale kosztuje fortunę, a do tego jest tak szybkie i dzikie, że odstrasza wielu potencjalnych kupujących. Stwórzmy więc samochód, który nie przeraża ani w salonie, na widok metki z ceną, ani na każdym zakręcie" – być może podobne słowa padły pewnego dnia we włoskim Sant'Agata Bolognese.

Tak czy owak na początku lat osiemdziesiątych Lamborghini wypuściło samochód iście budżetowy i spokojny. Cena była dwukrotnie niższa, niż w przypadku Countacha, a jako napędu, zamiast kojarzącego się z tą marką V12, użyto "fałósemki" generującej 255 koni mechanicznych.

Co ten "Baby Lambo" oferowało kierowcom? Przeciętne osiągi, takie sobie prowadzenie i jakość wykonania, która wkurzała nawet klientów mających świadomość, że wszystkie wozy ze znakiem byka na masce są wykonane fatalnie. Nic dziwnego, że małe Lamborghini stało się wielką porażką rynkową.

Cizeta Moroder V16T (1991-1995)
2711951774_0f44563bd0_o.jpg
fot. flickr
W tym przypadku nie chodziło o upraszczanie konstrukcji, lecz przeciwnie: o postawienie sobie jak najambitniejszych wyzwań inżynieryjnych. Dotyczyło to zwłaszcza innowacyjnego silnika V16, który powstał poprzez połączenie dwóch widlastych jednostek z Lamborghini.

No i choć na papierze wszystko wyglądało rewelacyjnie (540 KM, 328 km/h prędkości maksymalnej i zaledwie 4,5 sekundy do setki), to w rzeczywistości Moroder okazał się wozem zdecydowanie zbyt dużym i ciężkim (1,6 tony), a do tego ekstremalnie awaryjnym i tak skomplikowanym w obsłudze, że z jego serwisowaniem problem miałby nawet Albert Einstein. Gdyby był mechanikiem samochodowym oczywiście.

Devel Sixteen (?)
2020-Devel-Sixteen-V8-Prototype-14.jpg
fot. mat. prasowe
Idealny dowód na to, jakim nonsensem są próby zaimponowania światu wyłącznie przy pomocy imponujących liczb. W teorii ta konstrukcja ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich bije na głowę wszystko, co stworzyła branża motoryzacyjna.

Silnik? To wyposażone w cztery turbosprężarki V16 o pojemności 12,3 litra. Moc maksymalna? Nawet 5007 KM (to nie pomyłka: chodzi o ponad pięć tysięcy koni mechanicznych). Prędkość? 560 km/h. Czas od zera do setki? Zaledwie 1,8 sekundy.

Czy mamy więc do czynienia z ewidentnie najszybszym samochodem, jaki widział świat? No nie całkiem, ponieważ tych wspaniałości nie widział jeszcze nikt – firma z Dubaju od lat roztacza wspaniałe wizje, lecz pewne wyzwania techniczne wciąż okazują się nie do przeskoczenia. Tak więc mamy tutaj do czynienia z pokazem megalomanii, której efekt finalny zapewne będzie przypominał (nie)sławną Izerę.


Dodał(a): redakcja Czwartek 06.03.2025