Ile państw naprawdę ma broń jądrową? Czyli jak się nie pogubić w atomowym teatrze
Broń jądrowa – słowo, które od dziesięcioleci budzi strach, szacunek i trochę też... ciekawość. W teorii to ostateczna karta przetargowa, w praktyce – nieco przestarzała forma globalnego szantażu. Ale kiedy mówimy o „państwach nuklearnych”, to ilu ich tak naprawdę jest? I czy to się da policzyć bez zaglądania pod czyjeś dywany?

Oficjalni członkowie klubu
Zacznijmy od twardych danych. Oficjalnie – zgodnie z Traktatem o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) – mamy pięć państw, które „legalnie” posiadają broń jądrową: Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny, Francja i Wielka Brytania. To tzw. „stara gwardia”, czyli kraje, które zdetonowały swoją pierwszą bombę przed rokiem 1967. Mają głos w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, mają też ładunki, które mogą zniszczyć świat kilka razy z rzędu.
Ale ten klub jest, nie oszukujmy się, mocno ekskluzywny – a świat polityki nie znosi próżni.
Nieoficjalni, ale wszyscy wiedzą
Do tego dochodzą kraje, które broni jądrowej formalnie nie mają, ale wszyscy wiedzą, że mają. To tzw. „państwa z atomem w kieszeni”. W tej grupie są:
- Indie i Pakistan – obie potęgi nuklearne w Azji Południowej nie podpisały NPT, ale otwarcie przyznają się do posiadania arsenału.
- Izrael – tutaj oficjalnie „ani tak, ani nie”, ale wystarczy zapytać kogokolwiek w branży wojskowej, by usłyszeć: „Oczywiście, że mają – tylko udają, że nie mają”. Według różnych szacunków: od 80 do nawet 200 głowic.
Czyli doliczamy kolejne trzy kraje. Mamy osiem.
A co z Koreą Północną i Iranem?
To przypadki szczególne. Korea Północna podpisała NPT, potem się wycofała, a potem… zaczęła testować bomby. I mimo że ich rakiety potrafią czasem zboczyć z kursu jak pijany rowerzysta, to jednak parę prób zdetonowania ładunków wyszło im całkiem „skutecznie”. Czyli: tak, też mają. Mamy więc dziewięć państw z bronią jądrową.
Tu zaczynają się schody. Bo są też kraje, które „mogą mieć”. Albo „były bardzo blisko”. Iran nieustannie balansuje na granicy, twierdząc, że chodzi mu tylko o energetykę. Arabia Saudyjska inwestuje ogromne pieniądze w technologie nuklearne – oficjalnie również do celów pokojowych. Turcja puszcza oko do opinii publicznej, że jeśli Zachód ją zignoruje, to może sama „zrobi sobie bombę”.
Są też kraje, które mają na swoim terenie amerykańską broń jądrową w ramach NATO – jak Niemcy, Włochy, Holandia, Belgia i Turcja. Nie są formalnie „atomowe”, ale mogłyby odpalić broń po uzyskaniu zgody USA. Taki rodzaj „wypożyczalni zagłady”.
Po co komu bomba atomowa?
Złośliwi mówią, że bomba jądrowa jest jak zamek błyskawiczny w kurtce – nie nosi się jej po to, by używać, ale by odstraszać. I coś w tym jest. Broń nuklearna to dzisiaj bardziej polityczna karta niż realne narzędzie. Kto ją ma, tego się słucha. A kto nie ma – musi głośniej krzyczeć.
Czyli realnie dziewięć krajów z atomem, plus kilku „pretendentów”.
Czy to dużo? Wystarczająco, by spać niespokojnie. Ale też – i to warto zapamiętać – świat mimo wszystko trzyma się w ryzach nie dlatego, że wszyscy mają bomby, ale dlatego, że wszyscy wiedzą, co się stanie, jeśli ktoś pierwszy ją użyje.
I może właśnie ten strach sprawia, że ta gra w wojnę atomową cały czas zostaje tylko… grą. I oby tak zostało.

Niewidzialny wróg nad Bałtykiem. Drony tracą kontrolę

Rusza Trump Mobile – złoty telefon i patriotyczny zasięg

Unia Europejska chce uniezależnić się od Elona Muska i stworzyć własny internet satelitarny

Już jutro Sławosz Uznański-Wiśniewski poleci w kosmos. Będzie drugim Polakiem, który tego dokona

Największe polskie startupy technologiczne. To do nich będzie należał świat