Szukaj

FELIETONY San Pedro – więzienie, w którym rządzą skazańcy

San Pedro – więzienie, w którym rządzą skazańcy

Mr Tripper 
10.10.2025
Kopiuj link

San Pedro w La Paz to inny świat - więzienie, w którym nie ma strażników, a życie toczy się według reguł ustalonych przez samych osadzonych. Wewnątrz funkcjonują sklepy, szkoły, rodziny i gangi, a codzienność przeplata się z dramatami: od handlu narkotykami po zaginięcia i przemoc.

IMG_5195

Obsesja, która zaprowadziła mnie za mury

Są podróże, które planuje się z ciekawości. Są też takie, które stają się obsesją. Ta była właśnie taka. Po tym, jak pierwszy raz przeczytałem o więzieniu San Pedro w Boliwii – miejscu, w którym nie ma strażników, a całym kompleksem rządzą sami więźniowie – wiedziałem, że muszę tam wejść. To nie jest zwykły zakład karny. To miasto w mieście. I prawdopodobnie najgorsze więzienie na świecie.

Bez wątpienia była to najbardziej niezwykła i jednocześnie najbardziej ryzykowna podróż, w jaką się kiedykolwiek wybrałem. Udało mi się przekroczyć bramę miejsca, które wielu nazywa najniebezpieczniejszym więzieniem świata. Od 2002 roku całe zarządzanie San Pedro powierzono samym osadzonym. Wewnątrz żyje około czterech tysięcy więźniów, z czego blisko trzy czwarte wciąż nie doczekało się wyroku. Wielu czeka na zakończenie swoich spraw od lat.

Zrzut ekranu 2025-09-10 o 16.47.41

Świat za murami San Pedro

San Pedro jest jedynym znanym mi więzieniem na świecie, do którego policja i strażnicy zaglądają jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Za murami panują własne prawa, ustalone i egzekwowane przez więźniów.

Nowo przybyli muszą zapłacić za miejsce do spania – jeśli ich na to nie stać, zostaje im kawałek zimnego betonu na więziennym patio.

Wewnątrz działa struktura władzy z delegados na czele – starszyzny, która decyduje o tym, gdzie będziesz mieszkać, ile zapłacisz, czym się zajmiesz i czy przeżyjesz pierwsze dni.

Są tu szkoły dla dzieci więźniów, sklepy, małe restauracje, a nawet basen. W dzień kąpią się w nim najmłodsi, a nocą – jak mówią pogłoski – topi się pedofili. 

W głębi więzienia ukryta jest fabryka kokainy, która podobno produkuje jeden z najlepszych jakościowo towarów w całym regionie.

Rodziny, dzieci i zaginieni

Zrzut ekranu 2025-09-10 o 16.51.02

W San Pedro mieszka wiele rodzin razem z osadzonymi. Powód jest prosty – gdy jedyny żywiciel rodziny trafia za kraty, bliscy często zostają bez środków do życia. Wtedy decydują się przeprowadzić do więzienia, by być blisko męża lub ojca i korzystać z tego, co zapewnia wewnętrzna gospodarka więzienna.

To jednak oznacza, że dzieci dorastają w bezpośrednim sąsiedztwie morderców, gwałcicieli i pedofili. Na wspólnych dziedzińcach bawią się z dorosłymi, którzy odsiadują wyroki za najcięższe zbrodnie.

Taka bliskość niejednokrotnie kończy się tragedią – w historii San Pedro były przypadki gwałtów, a nawet zabójstw najmłodszych. Dochodziło też do sytuacji, w których dziewczynki zachodziły w ciążę jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności. 

Na terenie więzienia działają także tak zwani taxistas. To więźniowie, którzy pełnią rolę „przewodników” dla odwiedzających – za opłatą przeprowadzają gościa przez labirynt korytarzy, wołając nazwisko poszukiwanego osadzonego i doprowadzając rodzinę lub znajomych wprost do niego. Dla wielu z nich to stałe źródło utrzymania.

Mrocznym elementem życia w San Pedro są liczne zaginięcia. Ściany oblepione są dziesiątkami ogłoszeń ze zdjęciami osób, które weszły do tego miejsca i już nigdy go nie opuściły. Według więziennych opowieści, część z nich została zamordowana i rozczłonkowana, a ich ciała wyniesiono poza mury razem ze śmieciami. Powody bywają różne – porachunki, długi, konflikty między gangami.

Zgoda dyrektora i reklamówka monet

Zrzut ekranu 2025-09-10 o 16.42.50

Przygotowania do wejścia do San Pedro trwały długie miesiące. To nie jest miejsce, do którego można po prostu zapukać i wejść – nawet dziennikarze światowych stacji telewizyjnych odbijali się od jego bram, a część z nich nigdy nie dostała pozwolenia. W moim przypadku była to prawdziwa gra na wytrzymałość. Mój kontakt w La Paz, którego poznałem przez internet, miesiącami nachodził dyrektora więzienia, wracał z nowymi pismami, argumentami i prośbami. Za każdym razem słyszał: „zastanowię się” – i kolejny tydzień czekania zaczynał się od nowa.

Po pół roku walki w końcu zadzwonił telefon: dyrektor zgodził się wpuścić mnie do środka. W ramach wdzięczności przywiozłem z Polski cały worek monet – od grosza po pięciozłotówki – bo wiedziałem, że mój kontakt zbiera je od lat i ta kolekcjonerska przysługa ucieszy go bardziej niż jakakolwiek zapłata.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami miałem wejść z kamerą i nagrać cały vlog. Planowałem pokazać widzom ten zamknięty świat bez cenzury. Jednak tuż przed wejściem, stojąc już przy bramie, dyrektor nagle zmienił zdanie. Podszedł do mnie i powiedział, że z kamerą wejść nie mogę. Powód? Był to okres pandemii COVID-19 i istniało ryzyko, że jeśli nagrałbym sceny pokazujące, jak w więzieniu ludzie chodzą bez masek i nie przestrzegają zasad sanitarnych, on mógłby stracić stanowisko. Było widać, że mówi to szczerze – obawa o utratę pracy przeważyła nad wcześniejszymi ustaleniami.

Jeszcze przed wejściem do środka poszedłem do supermarketu w La Paz, żeby kupić coś, co mogłoby zjednać mi przychylność osadzonych. Wróciłem z trzema wypchanymi torbami: całą reklamówką kawy, całą reklamówką past do zębów i całą reklamówką szamponów. W San Pedro takie rzeczy są traktowane jak waluta. Wiedziałem, że za tymi murami każdy drobiazg może być cenny – i może zdecydować o tym, czy ktoś uśmiechnie się do ciebie, czy będzie patrzył jak na intruza.

Pierwsze kroki w piekle

Pod bramą czekał uzbrojony strażnik z masywnym karabinem maszynowym. Najpierw mnie obszukał, upewniając się, że nie wnoszę niczego, czego nie powinienem. Potem z hukiem otworzył ciężką, metalową bramę. W tym momencie poczułem, jakbym przekroczył granicę między znanym światem a miejscem, które żyje według zupełnie innych reguł.

Za progiem nie było już żadnych mundurów, żadnej straży, żadnej oficjalnej obecności państwa. Od razu przejął mnie jeden z ważniejszych więźniów – postawny mężczyzna z pewnością siebie, która nie wymagała słów. W milczeniu skinął głową, żebym szedł za nim.

Zaprowadził mnie do swojego prowizorycznego „biura” – pokoju z biurkiem, kilkoma krzesłami i kilkoma mężczyznami, którzy sprawiali wrażenie jego ludzi. Spojrzał mi prosto w oczy i spytał:
Gdzie chcesz iść?
Bez wahania odpowiedziałem:
Oczywiście do pawilonu dla szczególnie niebezpiecznych.
Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Spojrzał na siedzącego obok więźnia, wymienili porozumiewawcze spojrzenia i rzucił krótkie:
No to idziemy.

Oddział dla szczególnie niebezpiecznych

Przeszliśmy kilka korytarzy, aż w końcu stanęliśmy przed kolejną bramą – wysoką, ciężką, zardzewiałą. Strażnik by tu nie pasował; to jeden z więźniów otworzył zamek, a metal zaskrzypiał jak w horrorze. Za bramą reguły były proste: przetrwasz albo staniesz się ofiarą.

Już z daleka dostrzegłem grupę więźniów stojących w półmroku. Kiedy zobaczyli, że ktoś nadchodzi, zaczęli krzyczeć. Kroki odbijały się echem od ścian, a w miarę jak się zbliżałem, krzyki zmieniły się w gwizdy i okrzyki: „Gringo! Gringo!”. W ich oczach byłem nowym nabytkiem – szczególnie, że w rękach trzymałem trzy wypchane torby.

Mój przewodnik po hiszpańsku wytłumaczył im, że nie – że jestem tylko odwiedzającym. Chwila ciszy, a potem spojrzenia przesunęły się w stronę reklamówek. Gdy usłyszeli, co mam: kawę, pasty do zębów, szampony – ruszyli w moim kierunku. Zrobiło się ciasno. Rozdałem wszystko, starając się robić to spokojnie, ale napięcie rosło. Widać było, że tu każdy drobiazg może wywołać kłótnię.

W pewnym momencie zaprosili mnie, żebym zajrzał do jednej z cel. Wejście było zasłonięte starym, brudnym kocem powieszonym na gwoździach. Odsunąłem go i wszedłem. W środku – kilkunastu mężczyzn leżało na cienkich materacach rzuconych wprost na beton. Duszne powietrze stało w miejscu, brakowało okien, brakowało wentylacji. Na zewnątrz było ponad 30 stopni, a tu czuło się jeszcze większy żar. Po kilku sekundach wyszedłem, łapiąc głęboki oddech.

Na korytarzu otoczyła mnie grupka więźniów. Pytali skąd jestem, ja pytałem za co siedzą. Odpowiedzi były różne – morderstwa, rozboje, handel narkotykami. Jeden z nich – chudy, przygarbiony, w czarnej czapce i masce – przez cały czas milczał. W końcu zapytałem go wprost. Spojrzał na mnie spod czapki i powiedział krótko:
Za sześć zabójstw.

IMG_5194

Decyzja o wyjściu

W pewnym momencie poczułem, że atmosfera zaczyna się zmieniać. Wzrok kilku więźniów, którzy dotąd przyglądali mi się z dystansem, stawał się coraz bardziej przenikliwy. Czułem, jak napięcie rośnie. W miejscu, gdzie nie ma strażników ani kamer, jeśli ktoś postanowiłby mnie zatrzymać, miałby na to pełną swobodę. Nie byłoby żadnej możliwości wezwania pomocy.

Postanowiłem wyjść z pawilonu dla szczególnie niebezpiecznych i spróbować przenieść się w inne rejony więzienia, gdzie atmosfera może być mniej gęsta. Wyszedłem na korytarz, przeszedłem przez bramę i znalazłem się w kolejnej części San Pedro.

Tam warunki wyglądały tylko pozornie lepiej. Materace były porozkładane wzdłuż obdrapanych ścian, gdzieniegdzie leżały zwinięte koce, a na wbitych w tynk gwoździach wisiały połatane ubrania. Z sufitu zwisały prowizoryczne lampy, oświetlając pomieszczenie słabym, żółtym światłem. Powietrze było ciężkie i duszne, wypełnione mieszanką zapachu potu, wilgoci i gotowanego na prowizorycznych kuchenkach jedzenia.

To właśnie tutaj powstało jedno z najbardziej symbolicznych zdjęć z mojej wizyty - stoję w czerwonej czapce pośród więźniów, którzy patrzą w obiektyw z różnym wyrazem twarzy: od obojętności po chłodną, wyczekującą ciekawość. Na tym kadrze widać wszystko, co czułem w tamtej chwili: byłem w samym środku ich świata, ale w każdej sekundzie świadomy, że to nie jest moje miejsce i że granica między byciem gościem a potencjalnym zakładnikiem jest tu niezwykle cienka

Rozmowa z człowiekiem z karabinem

IMG_3716

Po wyjściu z ostatniego pawilonu ruszyłem w stronę głównej bramy. Z każdym krokiem czułem, jak powietrze robi się lżejsze - choć wiedziałem, że to tylko złudzenie. Mury wciąż były te same, a świat, który zostawiałem za plecami, nie zmieniał swojego oblicza.

W końcu dotarłem do wyjścia. Na zewnątrz, tuż przy bramie, stał uzbrojony strażnik. W rękach trzymał masywny karabin maszynowy, a jego wzrok błądził gdzieś daleko ponad moim ramieniem, jakby cały czas wypatrywał zagrożenia.

Dlaczego stoisz tu cały czas z bronią? – zapytałem

Bo niektórzy więźniowie próbują uciec – odpowiedział spokojnie, jakby mówił o czymś oczywistym.
Musiałeś kiedyś strzelać? – dopytałem.
Kilka lat temu… jeden więzień próbował uciec od tyłu. Musiałem strzelać z karabinu maszynowego.
Zabiłeś go?
Nie. Wtedy go nie zabiłem.

Wspomnienie, które zostanie na zawsze

To, co zobaczyłem w San Pedro, wstrząsnęło mną. Nogi miałem z waty, ale wiedziałem jedno – było to najbardziej niezwykłe przeżycie w moim życiu. I gdybym mógł, powtórzyłbym je bez wahania.

Zrzut ekranu 2025-09-10 o 17.01.04
Autor Mr Tripper 
Źródło -
Data dodania 10.10.2025
Aktualizacja 12.10.2025
Kopiuj link
NEWSLETTER
Zapisując się na nasz newsletter akceptujesz Regulamin i Politykę prywatności
KOMENTARZE (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin zamieszczania komentarzy w serwisie. Administratorem Twoich danych osobowych jest CKM.PL, który przetwarza je w celu realizacji umowy – regulaminu zamieszczania komentarzy (podstawa prawna: art. 6 ust. 1 lit. b RODO). Masz prawo dostępu do swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania – szczegóły i sposób realizacji tych praw znajdziesz w polityce prywatności. Serwis chroniony jest przez reCAPTCHA – obowiązuje Polityka prywatności Google i Warunki korzystania z usługi.