„Żyję, by zabij**" w sercu gangów Belize City
Wszedłem do Ghost Town i Jungle, by zobaczyć, czy legendy o Belize City to prawda. Spotkałem mordercę, który przyznał się do 19 zabójstw i pokazał mi, jak wygląda życie tam, gdzie codziennie padają strzały.

Plan, którego nie ma
Plan? W Belize City plan nie istnieje. Tu liczy się impuls – a mój był prosty: sprawdzić na własne oczy, czy legendy o Ghostown i Jungle – dwóch najbardziej niebezpiecznych dzielnicach – to prawda, czy tylko miejska mitologia. Mówili: „Tam obowiązuje tylko prawo ulicy, a strzały słychać codziennie”. Brzmiało jak zaproszenie. Wyruszyłem sam, bez przewodnika, z kamerą, której nie zamierzałem wyłączać – bo wiedziałem, że każda sekunda może być kluczowa
Poranne ostrzeżenie
Wychodzę na skrzyżowanie. Powietrze gęste od wilgoci, w oddali czuć słony zapach oceanu zmieszany z kurzem ulicy. W oddali ktoś krzyczy po kreolsku, a z głośników na rogu sączy się reggae.
Podchodzi do mnie miejscowy, szczupły facet, o twarzy pooranej zmarszczkami i oczach, które widziały za dużo. Pyta, dokąd idę. Mówię, że chcę odwiedzić Ghost Town i Jungle – dwa rejony, o których słyszałem najwięcej ostrzeżeń. Patrzy na mnie z niedowierzaniem i mówi krótko: Tam codziennie są strzelaniny.

Ghost Town to nieformalna nazwa obszaru w Belize City, który od lat uchodzi za epicentrum gangów i przemocy. W jego sercu znajduje się George Street - ulica, na której swoją siedzibę ma jeden z najsilniejszych gangów w kraju. Nie jest to ostrzeżenie w tonie sensacji, tylko suchy fakt. Jakby mówił: „Dziś będzie gorąco” - w dosłownym i przenośnym znaczeniu.
Na George Street
Machałem na pierwszą taksówkę, ale gdy kierowca usłyszał „George Street”, tylko pokręcił głową i odjechał bez słowa. Dopiero drugi, starszy mężczyzna w wyblakłej koszuli, zgodził się mnie tam zawieźć. Jechaliśmy w ciszy, mijając kolorowe, choć obdrapane domy, stragany z owocami i dzieci bawiące się przy drodze.

George Street wyglądała jak sceneria z filmu o gangach – wąskie chodniki, obskurne budynki, a z okien domów wyczuwalne spojrzenia. Zaczepia mnie facet w kasku motocyklowym i ciemnych okularach. Wzrok przeszywający, pytania ostre jak brzytwa: kim jestem, po co tu jestem, co nagrywam. Po kilku minutach jego ton się zmienia. - Wsiadaj, obwiozę cię po dzielnicy - mówi, wskazując motocykl.

Reggae nad wodą, strzały za rogiem
Ruszamy nad plażę, do baru Birds Isle - miejsca, które wydaje się odcięte od reszty miasta. Drewniana konstrukcja unosi się nad wodą, a nad głową szumi dach z liści palmowych. W tle płynie wolne, leniwe reggae, mieszając się z szumem fal. Barmanka stawia przede mną kieliszek białego, kremowego trunku - nazwy nawet nie jestem w stanie powtórzyć. Pierwszy łyk i wiem, że to smak inny niż wszystkie - gładki, słodki, z wyczuwalną nutą tropikalnych owoców i przypraw, które na chwilę przenoszą myśli daleko od niebezpieczeństw, jakie czekają niedaleko stąd. Patrzę na widok oceanu, palmy kołyszą się na wietrze. Trudno uwierzyć, że kilkanaście minut stąd życie toczy się pod lufą karabinu. Ale wiem, że ta chwila luzu to tylko przerwa w historii, która dopiero się rozkręca.
Co mówią ci, którzy tu żyją

W drodze powrotnej zatrzymuję się przy niewielkim okienku sklepowym, zabezpieczonym gęstą, stalową kratą. Za ladą stoi kobieta, podaje mi puszkę Pepsi.
- Jak często słychać tu strzały? - pytam.
- Bardzo często - odpowiada natychmiast, tonem tak zwyczajnym, jakby mówiła o porannej mgle czy codziennym deszczu.
Kilka przecznic dalej trafiam na mały warsztat rowerowy. Przed wejściem stoi kilku wyraźnie najaranych mężczyzn. Właściciel zaprasza mnie do środka. Wnętrze pachnie smarem, a ściany zdobią plakaty Boba Marleya, pożółkłe certyfikaty oraz wyblakłe fotografie nagich modelek z lat 90.
- Trzydzieści pięć lat naprawiam rowery - mówi z dumą, jakby ta liczba była jego osobistym medalem.

Kiedy wychodzę, zaczepia mnie młody chłopak. Wskazuje jedną z bocznych ulic i ostrzega:
- Tam jest „red zone”. Źli ludzie. Nie idź tam.
- Właśnie stamtąd wracam - odpowiadam z uśmiechem. Patrzy na mnie jak na wariata i kręci głową.
Kilka minut później spotykam starszego mężczyznę. Twierdzi, że został postrzelony w głowę przez policjanta. Pokazuje bliznę. Mówi o tym spokojnym tonem, ale w jego oczach widać cień, którego nie da się zmyć żadnym słowem.
Jeszcze dalej, tuż przed najpopularniejszą restauracją w okolicy - podróbką KFC z wielkim, czerwonym szyldem i uśmiechniętym kurczakiem w logo - stoi kilku klientów czekających na zamówienia. W tłumie od razu zwraca moją uwagę mężczyzna z naszyjnikiem z dwoma nabojami i wytatuowanym krzyżem na czole. Wygląda groźnie, ale gdy zaczynamy rozmawiać, okazuje się zaskakująco przytomny w słowach, choć ewidentnie jest najarany. W dłoni trzyma paragon, czekając na swoje kurczaki.
- Pieprzyć gang, nie jestem już w tym - mówi, patrząc mi prosto w oczy. Po chwili podciąga nogawkę i odsłania bliznę na łydce. - Postrzelili mnie dwa razy – wyjaśnia.
Pierwszy kontakt z gangiem

Głębiej w dzielnicy spotykam grupę młodych mężczyzn. Pierwsze słowa to „Schowaj kamerę. Co tu robisz?” Ton nie pozostawia miejsca na żarty. Rozmawiamy. Z każdą minutą napięcie powoli opada. Pokazuję im swój kanał na YouTube. I nagle atmosfera się rozluźnia, pojawiają się śmiechy i komentarze. - Możemy zrobić wywiad, ale przyjdź w nocy. Wtedy będzie cały gang – proponuje jeden z mężczyzn.
Wracam do apartamentu i rzucam się na łóżko. W głowie kłębią się pytania: Wracać czy odpuścić? Ryzyko jest oczywiste. Ale skoro powiedziałem „A”, muszę powiedzieć „B” - decyduję się jechać.
Wychodzę po zmroku i zamawiam taksówkę. Czekając przed budynkiem, słyszę głos z góry. Z okna na piętrze wychyla się właścicielka Laura:
- Widzę, że czekasz na transport. Chcesz, żebym cię podwiozła? - pyta.
- Tak, ale wiesz, dokąd jadę? - odpowiadam pytaniem.
- Nie mam pojęcia.
- Na George Street….
Zapada krótka cisza, po czym mówi:
- Chyba coś ci się pomyliło.
Tłumaczę jej, że nagrywam film na YouTube. A na koniec dodaję półżartem, półserio:
- Jeśli nie wrócę do północy, dzwoń po policję.
Rozmowa pod lufą
Jedziemy jej starym autem. W milczeniu mijamy kolejne ulice, a światła latarni co chwilę znikają w ciemnościach. Silnik mruczy nierówno, a w kabinie unosi się zapach starej, przesiąkniętej wilgocią tapicerki. W końcu zatrzymujemy się w samym sercu George Street. Laura patrzy na mnie pytająco.
- Na pewno chcesz tu wysiąść? - pyta z powątpiewaniem.
- Tak – odpowiadam i się uśmiecham.
Z daleka widzę już grupę chłopaków stojących przy krawężniku. Zauważyli mnie i zaczynają wołać, machając rękami, żebym wysiadł z auta i podszedł. Wychodzę na ulicę i ruszam w ich stronę.
Plastikowe kubki w dłoniach wypełnia gęsty, ciemny rum mieszany z colą. Na ziemi, pod blaszanym płotem, stoją dwie butelki: Absolut Citron i Buchanan’s Deluxe – ich etykiety błyszczą w nikłym świetle latarni. W tle sączy się basowy rytm z przenośnego głośnika, a powietrze przesycone jest ciężkim zapachem alkoholu i marihuany.
Kilku z nich patrzy na mnie badawczo. Wyróżnia się jeden – wysoki, umięśniony, z bandaną zasłaniającą twarz, złotym łańcuchem z dużym symbolem dolara, pierścieniami połyskującymi przy każdym ruchu dłoni i pistoletem zatkniętym za pasek.
- Pijesz? - pyta.
- Nie - odpowiadam.
Każą mi skierować kamerę nisko, żeby nie było widać ich twarzy. Po kilku minutach, gdy napięcie trochę opada, pytają, czy chcę już zrobić wywiad. Zgadzam się.
Idziemy w głąb wąskiej alejki, między zarośniętymi krzakami, w stronę zrujnowanego budynku. Stąpam ostrożnie po gruzie i spróchniałych deskach, uważając, żeby nie wpaść w dziurę. W oddali słychać szczekanie psów. Wyjmuję telefon, by oświetlić drogę, i zaczynamy nagranie. Jeden z nich trzyma mój telefon, kierując światło na mnie i na mężczyznę w bandanie.
Rozpoczyna się wywiad.
- Do jakiego gangu należysz? - pytam.
- Bloods - odpowiada bez zawahania.
- Ile osób zabiłeś?
- Dziewiętnaście.
- Kobiety też?
- Jedną. Doniosła.
Patrzy mi prosto w oczy i zaczyna wyliczać, co spotyka „kapusia”:
- Obcięty język, skóra z twarzy… - mówi spokojnym tonem.
- Zobaczysz, jak wbiję ci kulę w usta… - dodaje po chwili, trzymając pistolet przed obiektywem.
- Rozwalę ci szyję.
- Jaka jest główna działalność gangu? - pytam dalej.
- Zabijanie ludzi i sprzedaż narkotyków. Jak ktoś doniesie - kula. To zasada numer jeden.
Pytam, czy boi się, że ktoś go kiedyś zabije.
- Nie. Takie życie - odpowiada, wzruszając ramionami.
- Pamiętasz twarze wszystkich, których zabiłeś?
- Tak. Wszystkie…
Kiedy skończyliśmy rozmowę, oni spojrzeli na mnie z rozbawieniem i powiedzieli: To teraz stawiasz nam coś do picia za ten wywiad. Nie było dyskusji - całą hordą ruszyliśmy do najbliższego nocnego sklepu. Sklep był okratowany, a za kratami sprzedawała starsza Chinka razem z Chińczykiem. Ich oczy zrobiły się wielkie ze zdumienia, widząc białego gościa w towarzystwie gangu o tej porze. Wybrali sobie jakiś alkohol, zapłaciłem, a oni pytali, czy idę z nimi dalej pić i imprezować. Powiedziałem, że nie. Odszedłem za róg, gdzie jak na zawołanie trafiłem na faceta, który okazał się taksówkarzem. Był nieco najarany, ale zgodził się odwieźć mnie do apartamentu.
Epilog
Przyjechałem tu, by przekonać się, czy opowieści o niebezpieczeństwie są przesadzone. Nie były. Rzeczywistość okazała się jeszcze brutalniejsza, niż mogłem sobie wyobrazić. To świat, w którym życie ludzkie ma niewielką wartość, a śmierć jest codziennym narzędziem utrzymywania porządku. Nie ma tu romantyzmu, buntu ani legendy - jest zimna kalkulacja, handel narkotykami i przemoc, która przenika każdy zakamarek. To nie jest kino akcji, w którym można wyłączyć telewizor. To jest codzienność ludzi, którzy zabijają, aby żyć.
Wychodząc stąd, miałem w sobie mieszankę ulgi i ciężaru. Ulgi, że jestem już po drugiej stronie, i ciężaru, że widziałem to wszystko z bliska. Po takiej nocy trudno znaleźć miejsce, które jeszcze wzbudzi strach - ale jeszcze trudniej zapomnieć prawdziwe oblicze ulicznej przemocy.

Twój komentarz został przesłany do moderacji i nie jest jeszcze widoczny.
Sprawdzamy, czy spełnia zasady naszego regulaminu. Dziękujemy za zrozumienie!

Chrom, zapach benzyny i zazdrosne spojrzenia – magia klasyków

Polacy za kierownicą prestiżu: luksusowe auta przestały dziwić

W domu siostry Pabla Escobara – nieznane historie Króla Kokainy

Podwyższone ambicje – fenomen popularności SUV-ów

Chińska motoryzacja w Polsce: kupić czy nie kupić? Fakty, które musisz znać