Sydney Sweeney sprzedaje mydło z wodą po swojej kąpieli

fot. Dr. Squatch
Woda po kąpieli gwiazd to chodliwy produkt?Na scenie pojawia się „Sydney’s Bathwater Bliss” – mydło limitowane do 5000 sztuk, stworzone przez markę Dr. Squatch. Cena? 8 dolarów za kostkę. W środku? Woda, w której kąpała się Sydney. I nie, nie chodzi o metaforę czy hasło marketingowe – to ma być dokładnie ta woda, w której zanurzało się ciało aktorki. Do tego dochodzą naturalne składniki: piasek, masło shea i zapach inspirowany leśnym porankiem. Brakuje tylko dołączonego autografu na mokrym ręczniku i mielibyśmy piękny kąpielowy komplecik. Sama Sweeney twierdzi, że pomysł wyszedł z żartów fanów, którzy latami prosili ją, by „sprzedała wodę po kąpieli”. I wiecie co? Ona naprawdę to zrobiła. Jak to ujęła – skoro można się dobrze bawić i przy okazji promować naturalną pielęgnację, to czemu nie?Czemu nie zarobić na fetyszystach? Nie oszukujmy się – to mydło nie jest tylko o zapachu drzewa i masła shea. To produkt, który sprzedaje fantazję oraz karmi fetysz. I choć w internecie wielu panów już ustawia się w kolejce, żeby „poczuć Sydney na własnej skórze”, to jednak pojawiają się też głosy rozsądku. Serwis People zauważa, że choć pomysł może wydawać się zabawny, to w gruncie rzeczy podbija stawkę w wyścigu o najbardziej absurdalny produkt celebrycki. Zatem pozostaje czekać, co będzie następne – wszak już teraz ludzie sprzedają swoją używaną bieliznę, także możemy za niedługo dostać limitowaną edycję ze zużytą bielizną aktorek. Ewentualnie ktoś wpadnie na pomysł, by sprzedawać wodę toaletową, ale nie, wcale nie taką po goleniu – sprzedaż wody wprost z kibla gwiazdy pewnie też byłaby możliwa. Seksowna Sydney i pytania bez odpowiedziNie da się ukryć – Sydney Sweeney jest piękna, zmysłowa i idealnie odnajduje się na granicy między ekranową niewinnością a bezczelnym seksapilem. Ale czy naprawdę doszliśmy już do momentu, w którym „zawartość wanny po Sweeney” staje się pełnoprawnym produktem? Czy fani potrzebują aż tak dosłownej bliskości ze swoją idolką? A może to znak, że granice między marketingiem a memem zupełnie się zatarły?Reakcje w sieci są mieszane. Jedni mówią, że to bardzo ciekawy pomysł, a drudzy pytają „czy świat już oszalał?”. Komentarze wahają się między ekscytacją a niedowierzaniem
Pytanie dnia brzmi: co dalej? Czy to granica marketingu, której nie warto przekraczać, czy po prostu nowa rzeczywistość, gdzie każda część życia i ciała może zostać spieniężona? Oczywiście nie ma się co gorszyć, ponieważ każdy powinien móc sprawić sobie odrobinę radości – nawet jeśli w wypadku mydła od Sweeney ma to mieć miejsce pod prysznicem.
Twój komentarz został przesłany do moderacji i nie jest jeszcze widoczny.
Sprawdzamy, czy spełnia zasady naszego regulaminu. Dziękujemy za zrozumienie!