Najgorszy film w historii polskiego kina? Przebił nawet “Smoleńsk”
Internet już nie wystarcza, a kamera w telefonie to za mało. Teraz przyszła pora na kino. Problem w tym, że publiczność tego nie kupiła. A może jednak kupiła bo do młodzież do kin wali drzwiami i oknami. Sam nie wiem…

Miłość w czasach online
Film „Friz & Wersow. Miłość w czasach online” miał być dokumentem o związku, który wyrósł na oczach całej Polski. Wyszło coś zupełnie innego. Na Filmwebie widnieje dziś ocena 2,0 na 10, a to oznacza, że gorzej wypadł tylko legendarny „Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja”. Nawet „Smoleńsk” i „Gulczas, a jak myślisz?” mają wyższe noty.
Film, który miał być prawdziwy
Nie będę ukrywać, że byłem ciekaw. Bo choć nie jestem fanem Friza, to zawsze intrygowało mnie, jak wygląda życie ludzi, którzy z internetu zrobili imperium. Ich ślub był medialnym wydarzeniem roku, więc pomysł na dokument wydawał się naturalny. Zwłaszcza że za kamerą stanął Krystian Kuczkowski, reżyser filmów o Krzysztofie Krawczyku i Annie Przybylskiej.
Po seansie wyszedłem jednak z wrażeniem, że coś tu nie gra. Zamiast intymnego portretu dostałem błyszczącą laurkę. Piękne kadry, idealne ujęcia, żadnego pęknięcia w wizerunku. A przecież właśnie tego ludzie szukają dziś w filmach dokumentalnych: emocji, szczerości, prawdziwego chaosu życia.
Widzowie powiedzieli: dość idealnych historii
Nie jestem zaskoczony, że widzowie tak ostro ocenili ten film. Internet nauczył nas patrzeć na influencerów z bliska, niemal jak na znajomych. I gdy potem widzimy ich w kinie w wersji wyretuszowanej, podświadomie czujemy, że coś tu nie gra. Nie chcemy reklamy luksusowego ślubu. Chcemy człowieka, który czasem się myli, czasem płacze i czasem nie wie, co dalej.
Na sali kinowej nie działa ta sama magia, co na YouTubie. Tam wystarczy kilka minut szczerości, by zdobyć serca milionów. W kinie potrzebna jest historia, dramaturgia i emocjonalna głębia. A tej, niestety, zabrakło.
Miłość w czasach autopromocji
Nie mam nic przeciwko influencerom. Wręcz przeciwnie, uważam, że tworzą nową formę popkultury. Ale ten film pokazuje, jak cienka jest granica między dokumentem a autopromocją. „Miłość w czasach online” to nie opowieść o relacji dwojga ludzi. To raczej marketingowy projekt ubrany w emocjonalny kostium.
Patrząc na reakcje widzów, trudno nie odnieść wrażenia, że to moment przełomowy. Może właśnie kończy się era niekwestionowanego zachwytu nad influencerami. Publiczność zaczyna wymagać więcej. Bo świat, w którym każda emocja jest treścią, w pewnym momencie staje się po prostu męczący.

Monumentalny pomnik złego kina. Friz i Wersow
Trudno o łagodniejsze słowa. „Friz & Wersow. Miłość w czasach online” to film, który miał być świętem miłości i triumfem internetowego sukcesu, a stał się czymś zupełnie odwrotnym. Jego ocena 2,0 na Filmwebie nie jest przypadkiem. To manifest rozczarowania widzów i znak, że nawet najwierniejsi fani mają swoje granice.
Jeśli produkcja utrzyma ten wynik, ma realną szansę zapisać się w historii jako najgorzej oceniany polski film. To paradoksalne, ale właśnie w tym może tkwić jej największa wartość. Bo nic tak nie definiuje popkultury jak porażki, które z czasem stają się pomnikami własnej epoki. A ten film, zamiast opowieści o miłości, stworzył monumentalny pomnik tego, jak bardzo można przeszacować wiarę w doskonały wizerunek.
Twój komentarz został przesłany do moderacji i nie jest jeszcze widoczny.
Sprawdzamy, czy spełnia zasady naszego regulaminu. Dziękujemy za zrozumienie!

"Na adwokata": jestem mecenasem, przyszłam odebrać pieniądze

Narko-niespodzianka - diler trzymał narkotyki w popularnych jajkach

Nie żyją dwie nastolatki, które podjęły się „metro surfingu” w Nowym Jorku. Tragiczny finał internetowego trendu

Grała w Mortal Kombat, trzymając dziecko. Wygrała turniej

Kara śmierci za scam. Chiny pokazują, że nie ma żartów z cyberprzestępczością