Numer z cytrynką
W 1995 roku pan McArthur Wheeler w ciagu jednego dnia obrabował dwa banki w Pittsburghu (USA). Ochroniarze byli totalnie zaskoczeni: bandyta nie miał na głowie kominiarki, ani w żaden inny sposób nie maskował twarzy. Jednak jeszcze bardziej zaskoczony był sam McArthur, kiedy niecałą godzinę po tym, jak lokalna telewizja wyemitowała taśmy z zarejestrowanymi napadami, do jego mieszkania zapukała policja. "Jak mnie rozpoznaliście" - dociekliwie pytał przestępca. "Przecież posmarowałem sobie twarz cytryną!". Geniusz przestępczości był święcie przekonany, że po wysmarowaniu twarzy sokiem z cytryny, będzie całkowicie niewidoczny dla zamontowanych w bankach kamer wideo...
Niemiecki temperament
Nie mial dobrego dnia bandyta, który w 2002 roku postanowił obrabować bank w Giessen (Niemcy). Najgorsze nie było to, że do zastraszenia bankowców użył plastikowego noża i pistoletu zabawki. "Facet założył na głowę płócienną torbę, w której... zapomniał wyciąć otwór na oczy. Wpadając co chwilę na klientów, dotarł do okienka kasjera, podniósł "maskę" i spojrzał prosto w kamerę" - relacjonował zdarzenie Gerald Frost, rzecznik policji w Giessen. Przestępcę aresztowano następnego dnia. Oprócz czterech lat wiezienia, dostał też od dziennika "Bild" tytuł "Najgłupszego przestępcy Niemiec".
Strach się bać
Pewien mieszkaniec wioski Kowale (woj. pomorskie) przestraszył się nie
na żarty, kiedy we wrześniu 2003 roku dwóch mężczyzn zaczęło dobijać się do drzwi jego domu. Bez wahania zadzwonił pod numer 997 i z ulgą przyjął szybką interwencję policji. Funkcjonariusze, sporządzając notatkę z interwencji, zauważyli w jego domu... nielegalnie posiadany pistolet i amunicję, a w garażu... kradzione Audi A6. Nim mieszkaniec Kowali trafił do izby zatrzymań, okazało się jeszcze, że mężczyźni, którzy próbowali dostać się na jego posesję, nie byli żadnymi bandziorami. Byli to robotnicy budowlani, których sam zamówił dzień wcześniej...
Miłość jak narkotyk
Pewien 30-letni berlińczyk zakochał się w policjantce. Ponieważ jednak był wstydliwy i bał się bezpośredniego spotkania, wpadł na "genialny" pomysł. Otóż złożył doniesienie sam na siebie w nadziei, że zatrzymania dokona ubóstwiana przez niego funkcjonariuszka. Mężczyzna zadzwonił do miejscowej komendy i powiedział, że był świadkiem transakcji narkotykowej. Następnie podał dyspozytorowi numery swojego auta i wyjaśnił, iż tym samochodem uciekł diler. Dzięki helikopterom krążącym nad miastem, szybko namierzono pojazd.
Niestety, zamiast kształtnej policjantki, na miejsce akcji przyjechało kilkunastu zwalistych, niemieckich antyterrorystów, którzy podczas zatrzymania solidnie obili nieszczęsnego amanta. Ostatecznie facet poszedł siedzieć za sfingowanie przestępstwa.
Uczciwy obywatel
Na posterunek policji w Charleston, w Południowej Karolinie (USA) wbiegł oburzony Jonatan Flatters. Ten 30-letni mężczyzna podszedł do stanowiska oficera dyżurnego, rzucił mu na biurko półkilogramową torebkę kokainy i powiedział: "Chciałbym złożyć skargę na Gregora Pitchfielda. Sprzedał mi kokainę rozrzedzoną cukrem pudrem. To oszustwo" - opowiadał Abraham Evrett Smith, rzecznik tamtejszej policji. Naturalnie pan Flatters został poinformowany, że kupno kokainy, o dziwo, jest przestępstwem i wylądował w celi. Kilka godzin pózniej dokwaterowano mu współtowarzysza niedoli. Był nim jego diler. Co ciekawe, do podobnych sytuacji dochodziło również w Polsce, chociażby w 2010 r., kiedy to 21-letni wówczas mieszkaniec Ełku poszedł do miejscowej komendy i poskarżył się, że dilerzy sprzedali mu pocięte i pomalowane kawałki papieru zamiast marihuany.
Strzał w dziesiątkę
W 2004 r. 25-letni wówczas mieszkaniec St. Louis, w stanie Missouri (USA) przekroczył granice własnej wyobraźni. Facet w biały dzień obrabował sklep monopolowy. Gdy uciekał, wpadł na genialny pomysł. Jeżeli zdejmie i wyrzuci koszule, policji trudno będzie go złapać. Niestety, zdejmując odzienie, zapomniał , że ma w ręku rewolwer i... postrzelił się w stopę. Bandyta zawrócił w kierunku sklepu, z którego chwilę wcześniej wybiegł. Podszedł do radiowozu na sygnale, który właśnie parkował przy chodniku i zażądał wezwania karetki. Uczynna policja pomogła mu dostać się do szpitala. Po opatrzeniu wylądował w celi.
Na kłopoty policja
Do tej pory nie wiadomo, czy 40-letni Dariusz M. z Nowego Dworu Gdańskiego (woj. pomorskie) przypadkiem nie przecenił swojej inteligencji. "13 czerwca 2004 r. ten pan zapukał grzecznie do drzwi komendy policji i spytał, gdzie jest najbliższy szpital, ponieważ w w lesie pogryzł go pies i go bardzo boli" - opowiadał komisarz Artur Kłapouchy. "Nie wiem, na co on liczył, ponieważ dokładnie w tym samym czasie, na tej samej komendzie, dwie kobiety zeznawały, jak to nagi mężczyzna próbował zgwałcić je na plaży niedaleko Krynicy Morskiej. Napastnik uciekł, gdy jedna z kobiet ugryzła go w rękę. Kilka minut wystarczyło, by policjanci zorientowali się, że to właśnie niedoszły gwałciciel sam zwrócił się o pomoc do policji.
Alleluja i do produ
Policjanci z Woburn w stanie Massachusetts (USA) w pewnym momencie zwątpili w Boga. W listopadzie 1996 r. badali sprawę tajemniczych porwań dzieci, które znikały na kilka godzin, po czym odnajdywaty się całe i zdrowe. Okazało się, że w sprawę zamieszany jest 56-letni pastor i dwóch ministrantów z "Kotwicy Jezusa", miejscowego kościoła baptystów. Zwabiali dzieciaki obietnicą darmowej pizzy, a następnie... podstępem dokonywali chrztu i natychmiast wypuszczali. Rodzice kilkorga dzieci wytoczyli im procesy cywilne.