Maciej Piskorz - „Tak, od dziesięciu lat żyję tylko z tego i jeszcze nie umarłem”[WYWIAD CKM]
Maciek od kilkunastu lat robi sztuczki, które wytrącają ludzi z codziennej rutyny. Występował na scenach w całej Polsce, a od kilku lat czaruje też w mediach społecznościowych jako @poka_sztuczke. Dla CKM opowiada o kulisach pracy iluzjonisty, o tym, jak reagują ludzie, ile można zarobić w tym zawodzie i dlaczego czasem magia bywa bardziej realna niż nam się wydaje.

CKM: Skąd wzięła się pasja do iluzji i kto Cię do niej zainspirował?
Maciej Piskorz: Iluzja pojawiła się w moim życiu, gdy miałem 8–9 lat. Zaczęło się od tego, że mój tata kiedyś interesował się magią. Może nie był zawodowcem, ale można go nazwać pasjonatem. Ja z kolei miałem spore problemy z akceptacją ze strony rówieśników w szkole, szczególnie w gimnazjum. Wtedy tata powiedział mi: „Może niech oni śmieją się nie z ciebie, tylko z tobą” i zaproponował, że nauczy mnie kilku sztuczek.
Nauczył mnie ich i faktycznie to zadziałało. Stałem się trochę takim klasowym „śmieszkiem”. Zobaczyłem, że dzięki iluzji mam w sobie moc – mogę sprawić, że ludzie inaczej na mnie patrzą i zaczynają mnie akceptować. Od tamtej pory wiedziałem, że to jest coś, co chcę robić.
CKM: Kiedy pojawiła się decyzja, że to nie tylko hobby, ale zawód?
Maciej Piskorz: Kiedy miałem 15–16 lat, moje przyjaciółki założyły agencję animacyjną i zaczęły organizować pierwsze pokazy. Dzięki temu zacząłem dostawać zlecenia. Od momentu, kiedy zobaczyłem, że nie tylko mogę przekonywać do siebie ludzi, ale też stworzyć z tego realny biznes i pracę, uświadomiłem sobie, jakie to daje możliwości. Wtedy podjąłem decyzję, żeby wejść w to na poważnie.
Co prawda moi rodzice na początku mieli podejście na zasadzie „Może jednak wybierz jakiś bardziej standardowy zawód”, ale po kilku latach się przekonali i bardzo mnie wspierają. Od dwóch, trzech lat można powiedzieć, że jestem też twórcą internetowym. Moje treści w sieci bazują na magii, ale mogę śmiało powiedzieć, że całe moje życie kręci się wokół niej.
CKM : Występujesz zarówno na scenie, jak i w internecie. Co jest trudniejsze – złapanie uwagi na sali pełnej widzów czy zaciekawienie odbiorców w intrenecie i sprawienie, żeby się zatrzymali właśnie na Twoim profilu?
Maciej Piskorz: To jest dobre pytanie. Od razu, jak powiedziałeś o zatrzymaniu uwagi, skojarzyło mi się to z „buskingiem”, czyli sztuką uliczną. Jeśli miałbym porównać internet do czegoś, to właśnie do „buskingu” – w końcu jest to forma, w której wychodzisz na ulicę z głośnikiem, masz w ręku jakiś rekwizyt i przez 20–30 minut robisz uliczne show.
Osoby, które uda ci się zatrzymać w trakcie tego show to twoja publiczność. W ten sposób wielu iluzjonistów występuje i zarabia na życie, jeżdżąc po całym świecie – na ulicach Miami, w Australii i tak dalej. Do tego na pewno porównałbym internet – tam także jest ciągła walka o odbiorcę.
Eventy czy magia na żywo są o tyle przyjemne, że jeśli gdzieś jadę i występuję, to zazwyczaj jestem tam spodziewany. Wiadomo, że wystąpi Maciej Piskorz i ludzie wiedzą, na co przychodzą albo przynajmniej mają świadomość, że czeka ich taka atrakcja. W internecie każdy swipe to nowa rzecz, na którą możesz, ale nie musisz poświęcić uwagi. Dlatego wydaje mi się, że mimo wszystko trudniejsze jest zatrzymanie odbiorcy w sieci.
Tak przynajmniej wynika z mojego krótszego doświadczenia. Moja perspektywa może też wynikać z tego, że robię to dopiero od dwóch–trzech lat, a magią zajmuję się już od czternastu.
CKM: A powiedz, czy na żywo zdarza Ci się, że ktoś próbuje Cię przyłapać albo udowodnić, że zna trik? W stylu: „ja wiem, co ty zrobisz, wiem, na czym to polega”.
Maciej Piskorz: Oczywiście, uwielbiam to, bo to jest naturalne – zwykła ciekawość. Naturalną reakcją obronną człowieka jest to, że gdy widzisz coś, czego nie jesteś w stanie wytłumaczyć, próbujesz sobie to zracjonalizować. I ja kocham te próby wyjaśnień.
Bywa, że ktoś faktycznie widział wyjaśnienie jakiejś sztuczki w internecie. Ja sam publikuję takie triki, żeby moi odbiorcy mogli się czegoś nauczyć i później pokazać to znajomym. Trochę w ten sposób mierzę swój sukces w mediach społecznościowych – im więcej osób w Polsce będzie znało przynajmniej jedną sztuczkę magiczną, tym bardziej będę czuł, że moja misja jest wypełniona.
Ale jeśli chodzi o sytuacje na żywo, kiedy ludzie próbują rozgryźć moje sekrety, to mam swoją ulubioną anegdotę. Robiłem pokaz z dwiema miskami wody – wypijałem wodę z jednej, potem z drugiej, a później woda pojawiała się z powrotem. I tak kilka razy. Po wszystkim podchodzi do mnie gość i mówi: „Ja wiem, jak pan to zrobił”. Po czym rozrysował mi całą inżynieryjną koncepcję – że mam pod marynarką system rurek, że naciskam pachą i woda przepływa w odpowiednie miejsca. Opowiadał to tak, że sam musiałbym poświęcić cztery lata na to, żeby to wymyślić, a tymczasem sekret był o wiele prostszy.
CKM: A poza reakcją tego pana, jakie inne sytuacje najbardziej zapadły Ci w pamięć?
Maciej Piskorz: Jest jedna nietypowa, ale to moja ukochana historia i zawsze będę ją pamiętał. Parę lat temu robiłem pokaz familijny – to był festyn około 100 kilometrów od Warszawy. Po występie zawsze zostaję na chwilę – robimy zdjęcia, przybijamy piątki, rozdaję autografy. Wtedy podszedł do mnie chłopiec z mamą – miał może 4–5 lat. Uśmiechnięty od ucha do ucha powiedział: „Pan był taki śmieszny, że się posikałem”. Mama oczywiście zakłopotana, nie wiedziała, gdzie się schować, ale można powiedzieć, że dla mnie to była pozytywna recenzja. W branży nazywamy to „złotymi kalesonami”.
CKM: Gdyby czytał to ktoś, kto dopiero chciałby zacząć karierę jako iluzjonista i zastanawia się, czy da się z tego wyżyć – czy to pieniądze, które naprawdę dają stabilizację finansową. Jak to wygląda?
Maciej Piskorz: Bardzo lubię to pytanie. Często, gdy jeżdżę na występy – szczególnie tam, gdzie iluzjonista to dość nietypowa atrakcja – słyszę np. od DJ-ów: „Co, normalnie tylko z tego żyjesz? Tylko to robisz?”. Odpowiadam wtedy: „Tak, od dziesięciu lat żyję tylko z tego i jeszcze nie umarłem”.
Praca iluzjonisty w Polsce jest stosunkowo niszowa. Robiłem badania w ramach mojej pracy licencjackiej i wyszło, że jest około 80–105 osób, które czynnie zawodowo zajmują się iluzją. 80 osób na 38 milionów Polaków – to naprawdę promil promila. Statystycznie, nawet jeśli raz w roku 0,5% Polaków chciałoby skorzystać z usług iluzjonisty, to daje to każdemu średnio ponad 100 pokazów rocznie. Innymi słowy – zapotrzebowanie jest.
Jeśli ktoś dobrze czuje się na scenie, jest ekstrawertykiem i ma chęć, żeby poświęcić czas na ćwiczenie techniki – bo tu naprawdę trzeba mieć sprawne dłonie – to nagroda jest bardzo fajna. Ponieważ to zawód niszowy, jest też dość dobrze płatny.
Mam wrażenie, że pokazy iluzji w ostatnich latach przeżywają renesans. Jako statystyk kocham tabelki, więc prowadzę Excela i śledzę wzrosty z roku na rok. Zawsze myślę: „Dobra, już więcej pokazów w tym roku nie zmieszczę”, a potem okazuje się, że jednak się da. W 2022 roku zrobiłem 259 pokazów, w 2023 – 350, a w 2024 – 371. W tym roku mam już na koncie 208 pokazów.
Średnie stawki też rosną. Małe pokazy to obecnie 800–1500 zł, średnie – około 3–4 tysiące, a duże mogą sięgać nawet 10 tysięcy, w zależności od potrzeb klienta. Kiedy policzyłem, ile tych pokazów jest i jakie są stawki, sam byłem zaskoczony, jakie mogą być zarobki w tej branży. Dlatego tym bardziej polecam dołączenie do niej.
CKM: A jakie pokazy najczęściej się zdarzają, dla jakich klientów?
Maciej Piskorz: Trochę jest tak, że ta praca układa się sezonowo. W czerwcu mam zawsze powitanie lata, Dzień Dziecka, zakończenie roku szkolnego, a do tego festyny miejskie i gminne.
Wakacje to okres festynów letnich i wydarzeń typu „Lato w mieście”, a także różnych imprez w przestrzeni miejskiej. Jesienią zaczyna się sezon imprez firmowych – wydarzeń podsumowujących rok. Wtedy pojawiają się budżety na imprezy wyjazdowe czy integracyjne. Zimą natomiast są Mikołajki, Święta, Sylwester czy Andrzejki.
Tak naprawdę co kwartał mamy nowe okazje do występów, tylko zmienia się rodzaj klienta. Raz przychodzi urząd miasta i mówi, że potrzebuje artystów na wydarzenie plenerowe, innym razem firma szuka atrakcji na wyjazd integracyjny.
CKM: Okej, a powiedz – ludzie kojarzą sztuczki nie tylko z artystami takimi jak ty, ale też z naciągaczami w nadmorskich kurortach, którzy rozstawiają gry w trzy kubki. Czy zdarzyło Ci się, że ktoś potraktował Cię z góry, kiedy usłyszał, że jesteś iluzjonistą i próbował Ci przypiąć łatkę oszusta?
Maciej Piskorz: Faktycznie tak bywa, choć ja bardzo staram się walczyć z tym wizerunkiem. Poprzez swoją działalność w internecie oraz mediach przestrzegam też przed oszustami czy innymi osobami, które wykorzystują umiejętności manipulacyjne w złych celach. Warto mieć świadomość tego, że można je wykorzystać dobrze, np. w rozrywce, albo źle – żeby kogoś okraść.
W Polsce funkcjonuje przekonanie, pewnie jeszcze z czasów PRL-u czy z różnych kulturowych naleciałości. Mianowicie – kiedy mówię, że jestem iluzjonistą albo magikiem, to od razu pojawiają się żarty: „Chowajcie portfele!” albo „Może pan sprawi, że moja żona zniknie?”. To jest taki katalog tekstów, które regularnie słyszę na różnych wydarzeniach. Najczęściej właśnie to klasyczne „Chowajcie portfele”.
Ludzie czasem mają przed oczami obrazy rodem z filmów, np. scenę z Frankiem Dolasem w „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, gdzie bohater oszukiwał żołnierzy, żeby zdobyć jedzenie. To jest gdzieś podszyte naszą popkulturą.
Kiedyś próbowałem z tym walczyć na serio i tłumaczyłem: „Nie, ja nic nie kradnę, ja tylko czaruję”. Teraz raczej wchodzę w tę grę z widzem. Jeśli ktoś mówi: „Magik, chowajcie portfele”, odpowiadam: „Spokojnie, dzisiaj nic nie zabieram, dzisiaj tylko daję”. W ten sposób pokazuję różnicę: oszust nigdy się nie przyzna, że cię oszukuje, a iluzjonista powie to otwarcie – „Za chwilę cię oszukam”.
CKM: Czy umiejętności iluzjonisty faktycznie mogą pomóc w codziennym życiu, np. w demaskowaniu manipulacji? Czy jesteś w stanie wyłapywać, gdy ktoś zaczyna coś mącić i kręcić?
Maciej Piskorz: Faktycznie są pewne schematy, które łączą iluzjonistów i manipulatorów. Dobrym przykładem jest materiał wideo Łukasza Kacy na Kanale Zero. Rozbrajał tam działalność Tomasza Dorożały – człowieka, który udaje, że ma boskie moce i potrafi leczyć ludzi. Wskazał tam mnóstwo elementów dosłownie wyciągniętych z podręczników – niemal „kopiuj–wklej”. To są dokładnie te same techniki, które stosuje mentalista albo ktoś zajmujący się hipnozą.
Z uwagi na to, że znam te mechanizmy, łatwiej jest mi rozpoznać takie osoby. Jeśli ktoś w określony sposób mówi, dotyka cię albo używa konkretnego języka, to prawdopodobnie próbuje poddać cię manipulacji. Te same schematy często wykorzystują np. sprzedawcy – zwłaszcza ci, którzy próbują wcisnąć ludziom garnki czy inne rzeczy przez telefon.
Uwielbiam z nimi rozmawiać, bo to świetna forma nauki. Można zobaczyć, jak działa manipulacja i przy okazji czegoś się nauczyć – oczywiście po to, żeby wykorzystywać tę wiedzę w dobrym celu.
CKM: A powiedz, co sądzisz o filmach z serii „Iluzja”? Na pewno je kojarzysz. Czy takie sztuczki, czy umiejętności iluzji mogłyby się faktycznie przydać w wielkich kradzieżach, jak w tych filmach? Dałoby się to wykorzystać w prawdziwym życiu?
Maciej Piskorz: Faktycznie kiedyś rozbrajałem na swoich profilach triki z tego filmu. Część z nich jest realistyczna i możliwa do wykonania. Z tego co wiem, niebawem wychodzi kolejna część, więc będę miał nowy materiał do weryfikacji – czy dane triki da się wykonać, czy to tylko efekt filmowy.
Część to typowe sztuczki filmowe, a część to faktyczne iluzje, które dobry iluzjonista, przy odpowiednim sprzęcie, jest w stanie zrobić. Natomiast jeśli chodzi o wykorzystanie ich do okradania banków, to raczej nie tak, jak w filmie – nie ma wielkich odkurzaczy zasysających pieniądze, ani przerzucania się kartami w trakcie napadu. Ale już wykorzystanie odpowiedniego języka, manipulacji czy „pickpocketingu”(techniki podkradania ludziom rzeczy z kieszeni) jest możliwe. Oczywiście rekomenduję wykorzystywanie tego w słusznym celu, np. podczas pokazu iluzji.
CKM: Czy myślisz, że seria tych filmów wpłynęła pozytywnie czy negatywnie na zawód iluzjonisty?
Maciej Piskorz: Wydaje mi się, że to był przykład takich bohaterów, którzy nadal byli protagonistami, ale trochę działali „na skróty”. Tak bym ich określił. Natomiast zdecydowanie oceniam ten film na plus, jeśli chodzi o popularyzację iluzji – zarówno w Polsce, jak i na świecie.
Przy tak niszowej sztuce każda publikacja jest dobrym rozgłosem. To, że ktoś zrobił trzyczęściową serię filmów o iluzjonistach, jest świetne. Dzięki temu iluzja trafiła do mediów masowych i do szerokiej publiczności. To bardzo ważne, bo na co dzień ta sztuka bywa przykrywana przez inne formy rozrywki.
Ja sam aktywnie walczę o to, żeby iluzja przeżyła nową falę popularności. To jest trochę tak, że ta sztuka rozwija się falami: był Houdini – później cisza. Następnie Copperfield – później cisza. Potem David Blaine i znów cisza. I tak sobie dryfujemy po tych wodach, czekając na kolejny przełom. Mam nadzieję, że ten następny dobry moment nadchodzi, bo świat się zmienia i iluzja ma szansę znowu zaistnieć.
CKM: Czy rozwój technologii może nie uderzyć w wasz zawód? Mam na myśli, czy iluzjoniści nie dostaną trochę rykoszetem przez AI i deepfake’i. Czy nie pojawią się tacy, którzy nie będą potrafili robić sztuczek w realnym życiu, tylko wykorzystają sztuczną inteligencję, żeby coś wyglądało tak, jakby wymagało lat nauki i praktyki?
Maciej Piskorz: Jestem zdania, że każdy chciałby powiedzieć: „Nie, mnie AI na pewno nie ruszy, moja praca jest w 100% bezpieczna”. Ale prawda jest taka, że nie wiemy, co przyniesie przyszłość.
Staram się przy każdej rewolucji, która nas spotyka – a w tak dynamicznie zmieniającym się świecie takich rewolucji jest mnóstwo – korzystać z niej, zamiast się jej bać. Na przykład kilka lat temu rewolucją było wertykalne wideo. Dziesięć lat temu, gdybyś kogoś poprosił o nagranie filmu, powiedziałby: „Nie w pionie, tylko w poziomie”. A dziś naturalną formą jest nagrywanie pionowe. TikTok, YouTube Shorts, Instagram Reels – wiele osób myślało, że to bez sensu i zniszczy media społecznościowe, a tymczasem wcale ich nie zniszczyło, tylko jeszcze wzmocniło.
Wydaje mi się, że podobnie będzie z AI. Jeśli nauczymy się z niej korzystać, to nie będzie zagrożeniem, tylko wsparciem. Ja sam używam sztucznej inteligencji przy tworzeniu pomysłów na krótkie filmiki czy sztuczki. Traktuję ją jak ogromną bazę wiedzy i partnera do rozmowy.
Oczywiście może się pojawić to, o czym wspomniałeś – „deepfake’owi magicy”, którzy będą udawać, że mają umiejętności. Ale efekty montażowe istnieją przecież od lat i zawsze można było stworzyć coś, czego nie da się zrobić na żywo. Być może przez chwilę technologia to ułatwi, ale jeśli ktoś pokaże coś tylko w internecie, a na żywo tego nie powtórzy – widzowie szybko to zauważą.
Ja sam korzystam z tego, że mogę pokazać sztuczkę w sieci czy w telewizji, a potem ktoś przychodzi na mój występ i widzi dokładnie to samo na żywo. To daje autentyczność i odróżnia prawdziwego iluzjonistę od „magika od deepfake’ów”.
CKM: Wspomniałeś o telewizji. W social mediach radzisz sobie znakomicie, tworzysz świetne treści. Powiedz, czy nie masz marzenia, żeby mieć własny program w tradycyjnej telewizji, w którym regularnie prezentowałbyś sztukę iluzji?
Maciej Piskorz: Taki pomysł faktycznie się tli, nie ukrywam. Może niekoniecznie chodziłoby o prezentowanie sztuczek, ale bardziej o uczenie iluzji – zwłaszcza młodych ludzi, początkujących adeptów. Bardzo zależy mi na tym, żeby „tworzyć jak najwięcej małych iluzjonistów”. W Polsce mamy kilkudziesięciu czynnych iluzjonistów i myślę, że warto zainteresować tą sztuką jak najwięcej osób.
Dlatego program telewizyjny przygotowany specjalnie dla młodych widzów, w którym w 15-minutowym bloku mogliby nauczyć się prostej sztuczki, to coś, o czym marzę i co chciałbym kiedyś zrealizować.
Na razie jednak korzystam z internetu i mediów społecznościowych, bo to daje szybszy i bardziej bezpośredni kontakt z odbiorcami niż wieloletnie przygotowania projektów telewizyjnych. Póki co działam więc w internecie, ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
CKM: Okej, a teraz na koniec, już tak totalnie na luzie – będą to czytać głównie mężczyźni – powiedz, czy umiejętności iluzjonisty przydają się w sztuce podrywu?
Maciej Piskorz: Powiem tak – ja sam aktywnie z tego nie korzystam, bo mam tę samą partnerkę od siedmiu lat.
Natomiast jestem w branży i wiem, jak działają moi koledzy, którzy nie są w stałych, długoterminowych związkach. Faktycznie widać, jakie wrażenie iluzja robi na różnych wydarzeniach – to coś nietypowego, czym bardzo łatwo można zainteresować drugą osobę.
Masz od razu świetny pretekst do rozmowy. W bardziej romantycznym kontekście to naprawdę działa. Istnieje też sporo numerów przygotowanych specjalnie pod tego typu sytuacje, gdzie sztuka iluzji łączy się ze sztuką flirtu.
Więc tak – to całkiem spore pole do flirtu. Ja sam nie korzystam aktywnie, ale wiem, że naprawdę działa.
Twój komentarz został przesłany do moderacji i nie jest jeszcze widoczny.
Sprawdzamy, czy spełnia zasady naszego regulaminu. Dziękujemy za zrozumienie!

Kilkanaście rosyjskich dronów nad Polską. Wojsko wyeliminowało obiekty

Marcin Gortat o gotowości do walki: "Nie odczuwam strachu"

Netflix stawia na Polskę. „Heweliusz” to superprodukcja na miarę światowego hitu

Pokolenie Z przez rządowy zakaz social mediów wywołało krwawą demonstrację, w której zginęło 19 osób

PRO8L3M opublikował promomix i wystartował z preorderem nowej płyty