Jaki jest najlepszy film Quentina Tarantino według niego samego?
Kiedy Quentin Tarantino robi podsumowanie własnej filmografii, warto przysiąść i posłuchać. W podcaście „The Church of Tarantino” wybitny twórca zdradził, które swoje dzieło uważa za najlepsze, które lubi najbardziej i do którego jak sam mówi – „urodził się, żeby je nakręcić”.

Jak klasyfikuje swoje liczne arcydzieła?
Zacznijmy od klasyfikacji, którą przedstawił Tarantino podczas rozmowy w podcaście „The Church of Tarantino”. Nie owijał w bawełnę – bez wahania stwierdził, że „Pewnego razu w … Hollywood” to jego ulubiony film – prywatnie, emocjonalnie, z ogromnym sentymentem do bohaterów i epoki. Natomiast „Bękarty wojny” to według niego najlepsze dzieło w karierze. Jego zdaniem obraz ten najlepiej gra formą, dramaturgią i dialogiem. Z kolei „Kill Bill” to film – który jak twierdzi – tylko on mógł wymyślić i wyreżyserować, bo fabuła narodziła się z jego obsesji i wyobraźni.
Nie chodzi wyłącznie o sympatie. U Tarantino kategorie „ulubiony” i „najlepszy” rozchodzą się jak dwie równoległe ścieżki: jedna biegnie przez przyjemność z obcowania z własnym filmem, a druga jest wynikiem chłodnej oceny warsztatowej. W efekcie tego „Bękarty wojny” otrzymały od niego pieczątkę „arcydzieło”, „Pewnego razu…” – serduszko za ogólne wrażenia i sentyment, a „Kill Bill” – status czegoś, co mogło wyłącznie powstać w jego głowie.
Scenariusz czy reżyseria, gdzie jest najlepszy?
Autor „Pulp Fiction” dorzuca jeszcze jedno ciekawe zestawienie: najlepszy scenariusz i najlepiej wykonana robota reżyserska. Za najcelniej napisany scenariusz uznaje „Bękarty wojny” – i tutaj naprawdę trudno się spierać, ponieważ jest to niezwykle mocna historia. Zaraz za nim stawia „Nienawistną ósemkę” oraz „Pewnego razu w… Hollywood”.
Co ciekawe, to właśnie przy „Nienawistnej ósemce” miał najlepiej wykazać się jako reżyser. Jego zdaniem scenariusz był „sztywny”, więc liczyło się odpowiednie poprowadzenie aktorów. Niewątpliwie są to smaczki, które elektryzują fanów Quentina – autor ma w końcu na swoim koncie tyle znakomitych filmów, że naprawdę ciężko wybrać najlepsze tytuły.
Fincher przejmuje Cliffa Bootha
W ostatnich miesiącach było głośno na temat tego, że „The Adventures of Cliff Booth” – czyli film nawiązujący do świata zbudowanego w „Pewnego razu…” – nie zostanie nakręcony przez Tarantino. Produkcja ta powstaje dla Netflixa, a za kamerą stanie David Fincher. Qentin przyznaje, że nie chciał, aby jego „dziesiąty i ostatni” film był sequelem. Zwyczajnie go to nie „kręciło” – finał ma być wyprawą na nieznane terytorium, a nie powtórką z rozrywki, choć scenariusz do „Cliffa Bootha” napisał z miłości do tej postaci. Oczywiście zagra go nie kto inny, jak Brad Pitt – a efekty zobaczymy w 2027 roku.
Ponadto podczas podcastu Tarantino potwierdził, że rezygnuje z filmu „The Movie Critic”. Według niego projekt miał okazać się zbyt podobny do „Pewnego razu w … Hollywood” - dlatego nie ma na ochoty na wchodzenie znowu w podobną historię. Widzimy zatem, że Tarantino w żadnym wypadku nie chce odcinać kuponów i jest w konsekwentny w tym, co mówi. A przecież obiecał, że jego filmografia ma zostać zamknięta w dziesięciu osobnych dziełach filmowych – zatem pozostaje nam finałowy obraz, który na pewno nie zawiedzie.
Twój komentarz został przesłany do moderacji i nie jest jeszcze widoczny.
Sprawdzamy, czy spełnia zasady naszego regulaminu. Dziękujemy za zrozumienie!
Najmniejsza "kawalerka” w Warszawie doprowadziła internet do furii. Klitka za 280 tysięcy złotych?!
Najnowszy trailer finałowego sezonu Stranger Things wjechal na Netflix
Zakończono obserwację psychiatryczną Mieszka R. - co wiadomo?
Urząd skarbowy wziął się za Polki zarabiające na „niebieskiej platformie”
Ulice Rio zamieniły się w pole bitwy. Zginęły co najmniej 64 osoby

