"Tobie Ojczyzno" - 35 lat GROM-u
Czytając o jednostkach wojskowych, zwykle otrzymujemy informacje o ich sformowaniu, dowódcach, tradycjach i szlaku bojowym. W przypadku GROM-u to jednak nie sprzęt ani infrastruktura są najważniejsze, lecz ludzie. Pasjonaci, którzy po latach życia za żelazną kurtyną pragnęli wprowadzić do Wojska Polskiego nową jakość.

Walka o wolność i gorzka cena zwycięstwa
Podczas II wojny światowej Polska najpierw walczyła z hitlerowskimi Niemcami, a zaledwie siedemnaście dni po ich ataku – zaatakowała nas sowiecka Rosja. Nie poddaliśmy się. Nie kolaborowaliśmy. Walczyliśmy na dwa fronty, a z czasem – na wszystkich frontach światowej zawieruchy. Walczyliśmy o niebo nad Anglią, o wolność Francji, Belgii, Holandii – wszędzie tam, gdzie potrzebna była żołnierska krew, by móc żyć w wolnym świecie.
Dla Zachodu wojna skończyła się w 1945 roku. Dla nas – nie. My nie mieliśmy czego świętować. Nasi „sojusznicy” podpisali układ, który oddał Polskę w strefę wpływów ZSRR. Choć nie byliśmy nigdy komunistami z przekonania – nastały czasy, w których pod żelazną kurtyną musieliśmy udawać, że żyjemy normalnie.
1989 – wolność? Tak. Ale niełatwa.
W 1989 roku – dzięki ruchowi Solidarności i przywództwu Lecha Wałęsy – odzyskaliśmy niepodległość. Ale nie było to odzyskanie w radości. To nie był kraj uśmiechu.
Po wojnie do Polski nie mogły wrócić setki tysięcy obywateli. Podczas czterdziestu lat komunistycznej okupacji kolejne tysiące wyemigrowały. Kraj nie miał szans na normalny rozwój – ani gospodarczy, ani intelektualny. Zostaliśmy okradzeni – z ziemi, z wolności i z ludzi.
Ci, którzy zostali, jeśli chcieli pracować dla kraju – często musieli pracować również dla sowieckiego okupanta. A jednak duch w narodzie nie zginął. I po 1989 roku, Polacy mogli wreszcie pokazać światu, co naprawdę potrafią.

Misja, której nikt inny się nie podjął
Jednostka Wojskowa GROM prawdopodobnie nigdy by nie powstała – a przynajmniej nie w takiej formie – gdyby nie działania polskiego wywiadu w 1990 roku. Chodzi o ściśle tajną operację znaną pod kryptonimem Samum.
W 1990 roku CIA bezskutecznie próbowała znaleźć pomoc wśród swoich sojuszników przy ewakuacji sześciu amerykańskich agentów CIA, DIA i NSA, operujących w Iraku tuż przed wojną w Zatoce Perskiej. Francuzi odmówili. Anglicy – również. Zgodzili się tylko Polacy.
Dowódcą operacji został płk Gromosław Czempiński. Powołał specjalną komórkę, złożoną wyłącznie z ludzi zaufanych. Operacja została podzielona na kilka kluczowych etapów:
- nawiązanie kontaktu z agentami USA,
- przekazanie im polskich paszportów,
- ukrycie ich na terenie polskiej inwestycji budowlanej w Iraku,
- wywiezienie przez granicę do Turcji.
Pomysł był śmiały i genialny zarazem: w Iraku działało wówczas wiele polskich firm. Postanowiono „przebrać” agentów USA za polskich robotników.
Problem? Jeden z irackich kontrolerów znał dobrze język polski – studiował w Polsce. Żeby nie wzbudzić podejrzeń, kazano Amerykanom napić się solidnie polskiej wódki, wcześniej uczono ich przeklinania „po polsku”, tak jak stereotypowy, podchmielony budowlaniec. Kontrola skończyła się awanturą z funkcjonariuszem, który – zirytowany – machnął ręką i przepuścił grupę przez granicę. Operacja zakończyła się sukcesem.
Przy okazji, polski wywiad zdobył tajne mapy Bagdadu z instalacjami wojskowymi – później przydatne podczas operacji Pustynna Burza. Amerykanie byli wdzięczni. Umorzyli część polskiego długu. Ale dali coś więcej.

Dlaczego nie wojskowy, tylko oficer wywiadu?
W 1991 roku pomysłodawcą i twórcą Jednostki Wojskowej GROM został płk Sławomir Petelicki. Co ciekawe – nie był to pułkownik Wojska Polskiego, lecz funkcjonariusz Departamentu I MSW, czyli wywiadu cywilnego PRL. Dyplomata w Wietnamie Północnym, w Chinach, pracownik konsulatu w Nowym Jorku, I sekretarz ambasady w Szwecji.
Aż ciśnie się na usta pytanie: dlaczego jednostkę wojskową tworzy ktoś ze służb specjalnych, a nie z armii? Bo być może tylko ktoś spoza systemu potrafił go przełamać.
Pomysł Petelickiego, by stworzyć w Polsce jednostkę nowego typu – elitarną, nowoczesną, działającą inaczej niż wszystko, co znamy – trafił na żyzny grunt. Zarówno w Polsce, jak i w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie chcieli się odwdzięczyć za operację Samum.
Do Waszyngtonu, razem z Czempińskim, Petelicki poleciał już w innej roli. W ręku trzymał listy uwierzytelniające, ale tak naprawdę to nie one otwierały drzwi. Otwierała je ich reputacja – konkret, profesjonalizm, historia sprzed kilku miesięcy.
Po formalnych spotkaniach z przedstawicielami amerykańskich służb, gdzie panowała raczej sztywna atmosfera, wydawało się, że to koniec. Kilka poklepań po ramieniu, głośne „Good job!” – i po sprawie. Ale następnego dnia stało się coś, czego się nie spodziewali.
Nie spodziewali się KNOW HOW – ale je dostali
Obudziło ich zdecydowane pukanie. W progu pojawiło się kilku dżentelmenów. Weszli bez zaproszenia, zasłonili okna, obstawili drzwi.
Powiedzieli krótko:
– Dostaniecie od nas broń, nowe uzbrojenie, łączność, logistykę… Ale damy wam coś więcej.
– Dostaniecie KNOW HOW.
Tylko obiecajcie, że tego nie spieprzycie. Nie spieprzyli. Powstał GROM.

Zmienić myślenie, nie tylko mundury
Po czterdziestu latach sowieckiej okupacji, nawet najlepsze szkolenie i najlepszy sprzęt nie wystarczały. Żołnierz, który miał wejść do GROM-u, potrzebował czegoś więcej – potrzebował zmiany mentalnej.
Petelicki doskonale o tym wiedział. Wiedział, jak to jest stać w kolejce po papier toaletowy na Alejach Jerozolimskich. Ale wiedział też, jak wygląda wybór jeansów na 5th Avenue w Nowym Jorku. Znał obie strony barykady.
Rozumiał naszą mentalność, nasze kompleksy, naszą potrzebę zmiany. I wiedział, że jeśli tę zmianę przeprowadzi się od środka – nie od szablonu, nie na rozkaz – to zbuduje coś autentycznego.
Bo gdyby wtedy dostał ten rozkaz któryś z generałów – zrobiono by to „po naszemu”. Po wojskowemu. Po „monowsku”.
Pojechałby do jednostki z glejtem od ministra, przebrał żołnierzy w nowe mundury, dał nowe karabiny, kazał stanąć na baczność, odczytał rozkaz… I mielibyśmy starą armię w nowym opakowaniu.
Zamiast rozkazu – wizja. Zamiast procedury – przekonanie.
Petelicki wybrał inną drogę. Wiedział, że zmiana musi zacząć się w głowie. Że nie wystarczy wymienić beretu – trzeba zmienić sposób patrzenia na świat. Chciał jednostki z Zachodu. I zrobił jednostkę z Zachodu.
Petelicki – autorytet, nie nominacja
Pierwszym dowódcą GROM-u został niezwykły człowiek. Generał Petelicki nie był pionkiem politycznym. Miał za sobą:
- trzyletni kurs antyterrorystyczny CIA,
- uprawnienia skoczka spadochronowego,
- szkolenie snajperskie i płetwonurkowe,
- 5 dan w karate fudokan.
Jego filozofia dowodzenia? „Za mną, a nie naprzód.” Za takim dowódcą można było iść w ogień. Ale nie działał sam. Petelicki otoczył się ludźmi z różnych struktur – wielu z nich wywodziło się z resortów siłowych PRL-u. Ale skąd mieli się wziąć inni? My, Polacy, nigdy nie byliśmy komunistami z wyboru – to historia wrzuciła nas w nie naszą rzeczywistość.
Amerykanie zresztą doskonale to rozumieli. Mimo że formalnie byliśmy do niedawna po przeciwnych stronach żelaznej kurtyny – zaufali nam. Wsparcie przyszło nie tylko z USA, ale też z Wielkiej Brytanii i Niemiec.
Zaczynali jak formacja policyjna – dziś to elita elity
Początkowo GROM był formacją ochronną i kontrterrorystyczną, działającą w strukturach MSW. Taki był pierwotny plan: pododdział do ochrony VIP-ów i działań w sytuacjach kryzysowych.
Ale z czasem – dzięki determinacji ludzi, zdobytemu zaufaniu i ogromnemu wsparciu międzynarodowemu – GROM przeszedł transformację. Dziś to jednostka sił specjalnych w pełnym tego słowa znaczeniu. Gotowa do:
- prowadzenia operacji ratunkowych,
- akcji bezpośrednich (direct action),
- działań antyterrorystycznych,
- misji na terytoriach objętych wojną, okupacją, chaosem.
GROM jest dziś wymieniany w jednym rzędzie z najlepszymi: amerykańskimi SEALs DEVGRU czy Delta Force, brytyjskim SAS, izraelskim Sajjeret Matkal. To nie marketing. To efekt realnych działań i prawdziwych ofiar.
Operatorzy GROM-u – kto naprawdę ich tworzy?
Żołnierze GROM-u nie są „komandosami” z propagandowego plakatu. To operatorzy – każdy z nich ma co najmniej dwie wyspecjalizowane funkcje. Może być:
- snajperem i radiotelegrafistą,
- ratownikiem medycznym i saperem,
- kierowcą i chemikiem,
- breacherem i nawigatorem.
Wszechstronność to podstawa. Ale równie ważne są psychologia, odporność, inteligencja.
GROM dysponuje dziś własnym, specjalistycznym sprzętem: śmigłowce Black Hawk (dwa na wyłączność), własne pojazdy wojskowe, psy bojowe (głównie owczarki belgijskie – rasy Malinois). Nie chodzi tu o ilość, tylko o dostosowanie do najbardziej wymagających operacji.
Realne misje, realne ryzyko, realne sukcesy
GROM nie chwali się każdym ruchem. Ale to, co jest dostępne publicznie, mówi wystarczająco dużo. Misje zagraniczne:
- 1994, Haiti – Uphold Democracy, z jednostkami USA.
- 1996, 1999, 2001, Bałkany – m.in. Operacja Little Flower, zatrzymanie zbrodniarza wojennego „rzeźnika z Vukovaru”.
- 2002–2004 – działania w Afganistanie, Bahrajnie, Kuwejcie, Oceanie Indyjskim.
- 2002–2003, Zatoka Perska – m.in. abordaż statków, egzekwowanie embarga ONZ.
- 2003–2004, Irak – Operation Iraqi Freedom, m.in. zdobycie terminala KAAOT, zapory Mukarayin, neutralizacja współpracowników Saddama Husajna i Al-Kaidy.
- 2007–2013, Afganistan – operacje specjalne, odbijanie zakładników, ochrona VIP-ów i polskich sił.
- 2021, ewakuacja z Kabulu – ponad tysiąc osób: Afgańczyków, sojuszników, VIP-ów, członków organizacji międzynarodowych.
GROM działa tam, gdzie jest najtrudniej. I tam, gdzie każdy błąd kosztuje życie.
Patroni z krwi i ducha
GROM z dumą nosi imię Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej – bohaterów, którzy podczas II wojny światowej szkoleni byli w Wielkiej Brytanii, by na spadochronach wracać do okupowanej Polski i prowadzić walkę w konspiracji.
To nie tylko symbolika. To duch, który zobowiązuje. Zawołaniem GROM-u jest: „Tobie Ojczyzno”. I choć minęło 35 lat od jego powstania – wciąż w to wierzymy.