Kto tu kogo sprawdza? Z aplikacji dla kobiet wyciekły dane mężczyzn z którymi randkowały
Wyciek danych z Tea – aplikacji do oceniania facetów. Hakerzy ujawnili tysiące zdjęć i wiadomości. Prywatność zagrożona, granica ochrony i nadużycia zatarta.

Tea APP - zmorą facetów?
Pojawiła się znikąd, zyskała popularność, a teraz wybuchła jej bomba PR-owa. Mowa o Tea – aplikacji, która miała pomóc kobietom unikać niebezpiecznych typów na randkach. Brzmi okej? Może i tak. Ale w praktyce zrobiło się z tego cyfrowe „ostrzeżenie przed gościem z Tindera”, gdzie kobiety dzielą się informacjami o facetach. Publicznie? Nie. Anonimowo, ale z potencjałem na spore zamieszanie.
I teraz najciekawsze: ta aplikacja właśnie została zhakowana. I to grubo – wyciekły dziesiątki tysięcy zdjęć i wiadomości. W tym materiały z dwóch ostatnich lat. Tak, jeśli ktoś pisał z użytkowniczką Tea albo nawet był tam wspomniany – jego dane mogły wypłynąć.
Co to w ogóle za apka?
Tea Dating Advice to amerykańska aplikacja tylko dla kobiet. Pomysł? Kobiety mogą sprawdzać facetów: czy nie są żonaci, czy nie figurują w rejestrze przestępców seksualnych, czy nie ściemniają z tożsamością. I – uwaga – mogą też opisywać randki i ostrzegać inne kobiety przed „czerwonymi flagami”. Można też kogoś pochwalić, ale bądźmy szczerzy: to nie dla pochwał się tam logują.
Nie widać nazwisk ani twarzy, bo wszystko miało być „bezpieczne i prywatne”. Miało.

tea app
Co się wydarzyło?
Hakerzy dostali się do bazy danych Tea i wyciągnęli:
- 72 000 zdjęć przesłanych przez użytkowniczki – w tym zdjęcia z dowodem tożsamości (w ramach weryfikacji)
- 59 000 zrzutów ekranów postów, komentarzy i prywatnych wiadomości – w tym treści sprzed dwóch lat.
Firma mówi, że „zareagowała szybko” i współpracuje z ekspertami od cyberbezpieczeństwa. Ale mleko się rozlało – w sieci pojawiły się dane, które miały być pod kluczem.
Problem większy niż tylko wyciek
Tea powstała z dobrych intencji – jej twórca chciał, żeby kobiety czuły się bezpieczniej w świecie randek online. I okej, nikt nie kwestionuje, że ten świat potrafi być pełen dziwnych akcji. Ale czy zbieranie danych o facetach bez ich wiedzy i dzielenie się nimi w zamkniętym środowisku to na pewno dobra droga? Co prawda appka w Polsce nie działa, ale istnieją podobne warianty tego schamatu na przykład na facebookowych grupach. Pierwszy przykład z brzegu - Tinder sekcja ostrzegawcza. Działa to mniej więcej tak samo.
Niektóre kobiety i mężczyźni zaczęli bić na alarm już wcześniej – że to pachnie cyfrowym linczem, że łatwo tu o pomówienia, przesadę, albo po prostu „zemstę po niefajnej randce”.
Był już proces. I zaskakujące zakończenie
W Stanach pewien mężczyzna – Nikko D’Ambrosio – pozwał właściciela Facebooka (czyli Metę), bo w podobnej grupie randkowej pojawiły się ostre komentarze na jego temat. Co zrobił sąd? Oddalił sprawę. Czyli – krótko mówiąc – jeśli ktoś napisze o Tobie coś paskudnego w takiej aplikacji lub grupie, niewiele możesz z tym zrobić.
Twój komentarz został przesłany do moderacji i nie jest jeszcze widoczny.
Sprawdzamy, czy spełnia zasady naszego regulaminu. Dziękujemy za zrozumienie!

On – miliarder, ona – zakochana Rosjanka. Mówi, że wybrała serce, a nie portfel

Polki „lecą” na zagranicznych mężczyzn? Nagranie, które burzy mit

Kontrowersyjny „Guru podrywu” Alex Lesley znowu w Warszawie

„Shrekowanie” – trend obniżający standardy przy wyborze partnera

Grok Imagine Spicy Mode: Tryb erotyczny Elona Muska zdobywa popularność