Kobiety wyjeżdżają do dużych miast

Polski Instytut Ekonomiczny policzył, że 1 155 gmin (47 proc. wszystkich) ma męską przewagę mieszkańców, która przekracza 10 proc. Do tego w aż 252 gminach różnica dobija do 20 proc. Co ciekawe, największy rozjazd w liczbie kobiet i mężczyzn widać w powiatach rolniczych. To tam wielu młodych facetów zostało w rodzinnych domach, często przy gospodarstwie, podczas gdy ich rówieśniczki ruszyły dalej – na studia, do pracy, do miasta. I to widać w liczbach. 

Na wsi mężczyzn w wieku 25–34 lata jest średnio o 12,4 procent więcej niż kobiet. W mniejszych miasteczkach ta różnica wynosi 10,4 procent, a nawet w miastach – tych średnich i większych – nadal utrzymuje się przewaga panów, choć mniejsza, bo na poziomie 6,6 procent.

Co to oznacza w praktyce? Na imprezie w mniejszej miejscowości możesz mieć wokół bardzo dużo kumpli, ale zbyt mało ewentualnych partnerek do tańca. W efekcie ten nadmiar wolnych mężczyzn zwiększa ryzyko, że młodzi staną się „gniazdownikami” i tym samym zostaną z rodzicami dłużej, niż wypada facetowi. PIE przypomina, że aż 1,7 mln osób w wieku 25-34 lata nadal mieszka z rodzicami, a 63 proc. z nich to mężczyźni.

Miejskie eldorado dla singielek

W największych aglomeracjach sytuacja się odwraca. W Warszawie kobiet  w przedziale wiekowym 25-34 lata jest o 13 proc. więcej niż mężczyzn, w Krakowie o 10 proc., a w Gdańsku i Gdyni o ponad 8 proc. Miasto przyciąga studentki, które po ukończeniu studiów zostają w dużych miastach i pracują w takich branżach jak – logistyka, IT, media, PR. Oczywiście, panowie też przyjeżdżają, ale rzadziej kończą studia i częściej migrują dalej, np. do pracy w innych państwach UE. Efekt? Klubowy wieczór w stolicy jest odwrotnością do tego, co mamy w małych miejscowościach. Kobiety tańczą w kółku, a faceci mają w czym przebierać.

Dlaczego powinno nas to obchodzić?

Tam, gdzie brakuje par, nie powstają nowe rodziny. Nie chodzi tylko o to, że nie ma kogo poznać – trudniej też o relacje, które naprawdę mają szansę przetrwać. Według analiz PIE, nawet 20 procent kobiet z rocznika 1975 jest bezdzietnych. A z drugiej strony? Facetów w wielu regionach naszego kraju jest tylu, że konkurencja w walce o kobiety jest bezlitosna.

Ponadto kobiety wyjeżdżają z mniejszych miejscowości i nie bardzo mają po co wracać – nie ma pracy, nie ma życia towarzyskiego, nie ma z kim założyć rodziny. Dlatego małe miasteczka pustoszeją.

A w miastach? Gniazdownictwo. Coraz więcej młodych zostaje w domach rodzinnych, bo nie ma możliwości finansowych na własne mieszkanie, ani znalezienie drugiej połówki, z którą mogą układać przyszłość. Tym samym rynek mieszkań się blokuje, wynajem idzie w górę, a młodzi kręcą się w kółko.

Brutalne liczby

Myślisz, że demografia to tylko cyferki, które nikogo nie obchodzą? W samej Warszawie młodych kobiet w wieku 25–34 lata jest o około 13 procent więcej niż facetów. To oznacza, że tysiące z nich mogą mieć problem ze znalezieniem partnera, z którym założą rodzinę. A w tym samym czasie, gdzieś po drugiej stronie Polski, dziesiątki tysięcy młodych gości siedzi w rodzinnych domach i wzdycha, że wszystkie fajne babki są już zajęte.

Na pewno nikt nie zwraca na ten problem większej uwagi, ale to wszystko realnie zmienia naszą codzienność. Im mniej związków, tym mniej dzieci. Im więcej samotnych, tym mniej ruchu na rynku mieszkań, mniej energii w lokalnych społecznościach. Jednak na ten moment nie widać realnych możliwości na zatrzymanie tej tendencji.