Szczyt wszystkiego, czyli wywiad z Andrzejem Bargielem

Słynny polski narciarz, skialpinista i himalaista opowiada CKM o zjeżdżaniu na nartach z K2, zdradza, kto pali papierosy, wchodząc na Everest, oraz jak to jest z wódką i seksem w namiocie na wysokiej górze podczas śnieżnej zamieci...

andrzej-bargiel-wywiad-2017.jpg

Andrzej Bargiel urodził się w 1988 roku w Łętowni niedaleko Suchej Beskidzkiej, jako dziewiąty z jedenaściorga rodzeństwa. Trzykrotny Mistrz Polski w skialpinizmie (jeździe na nartach po wcześniejszej wspinaczce na wysoki szczyt). Zjechał m.in. z takich gór w Himalajach jak Sziszapangma (8013 m n.p.m.), Manaslu (8156 m n.p.m.) czy Broad Peak (8051 m n.p.m.). Jest też rekordzistą świata w biegu (bez nart) na górę Elbrus (5621 m n.p.m.).


CKM: Zdobywasz najwyższe szczyty na ziemi, ale nie lubisz określenia himalaista. Dlaczego?

Andrzej Bargiel: Klasyczna wspinaczka mnie nie kręci. Po co schodzić ze szczytów, jeśli można z nich zjeżdżać? To jest dużo ciekawsze, daje więcej frajdy, a narciarstwo to moja główna pasja.

CKM: Kim więc jesteś? Narciarzem? Sportowcem ekstremalnym?

Andrzej Bargiel: Narciarzem ekstremalnym. Do narciarstwa alpejskiego mi bardzo daleko, choć też czasem jeżdżę w ten sposób. Ale na orczyku mnie nie zobaczysz.

CKM: Za to zjechałeś z góry Pik Pobiedy (7439 m n.p.m.) na jednej narcie. Druga ci się wypięła.

Andrzej Bargiel: To się zdarzyło pod koniec zjazdu. Narta odpięła się, kiedy wpadłem z puchu na lód, wystrzeliła i wylądowała jakieś dwa kilometry dalej. Było mi wszystko jedno, zależało mi tylko na tym, by wrócić na dół, nieważne jak (śmiech). Szedłem kawałek, kawałek zjeżdżałem na jednej narcie, ale nawet nie zwracałem na to uwagi. Miałem jeden cel – jechać do domu.

CKM: Jak zjechać z siedmiu tysięcy metrów na jednej narcie i przeżyć?

Andrzej Bargiel: Ja takie rzeczy trenuję. Czasem tak bywa, że sprzęt ulegnie uszkodzeniu, a mimo to trzeba dotrzeć do doliny. Potrafię sobie poradzić w takich sytuacjach.

CKM: Nie myślałeś o tym, żeby zabierać trzy narty, w tym jedną zapasową?

Andrzej Bargiel: Jest to niezła myśl (śmiech). Może kiedyś wypróbuję taką opcję.

CKM: Skąd wzięło się u ciebie to narciarstwo?

Andrzej Bargiel: Pochodzę z Podhala. W dzieciństwie bardzo dużo jeździłem na nartach. Z kolegami sami przygotowywaliśmy sobie trasy, podchodziliśmy z nartami i ubijaliśmy śnieg. Miałem stare drewniane narty, które przyciąłem piłą, bo były za długie. Do tego za duże buty – większe od tych, których teraz używam! Rodzice nie mieli pieniędzy, żeby kupić nam porządny sprzęt, więc trzeba było samemu kombinować.

CKM: Ile czasu jako dzieciak przesiedziałeś przy grach komputerowych?

Andrzej Bargiel: Mieszkaliśmy na wsi, w moim domu nie było komputera. I cieszę się z tego. Gdybym go miał, to pewnie siedziałbym przed nim i grał, a nie jeździł na nartach.

CKM: Jakie są reakcje wspinaczy, gdy pojawiasz się np. w Himalajach z nartami na plecach?

Andrzej Bargiel: Bywają różne. Wiele osób nie wierzy, że moje plany są możliwe do zrealizowania. W bazie pod Broad Peakiem usłyszałem, że z tej góry nie da się zjechać na nartach (śmiech).

CKM: A skąd wiedziałeś, że jednak się da? Przecież nie byłeś tam wcześniej!

Andrzej Bargiel: Jeśli nie są to pionowe ściany i leży tam śnieg, to da się zjechać. Po prostu. Świadomość himalaistów na temat nart nie jest duża. I nie tylko nart. Gdy mówię im, że w jeden dzień chcę wejść na szczyt i zejść, to ludzie, którzy zdobycie szczytu mają rozłożone na siedem dni, nie są w stanie sobie tego nawet wyobrazić. Wyobraź to sobie: oni ruszają przede mną, ja ich potem mijam na trasie, zjeżdżam do bazy, a oni muszą jeszcze trzy dni schodzić.

CKM: Zdobyłeś prestiżową „Śnieżną Panterę”, czyli pięć bardzo trudnych siedmiotysięczników na terenie krajów byłego ZSRR – Tadżykistanu i Kirgistanu...

Andrzej Bargiel: Żeby zdobywać szczyty, nie trzeba za każdym razem jechać do Nepalu. Chciałem pokazać, że na świecie jest wiele gór trudniejszych niż ośmiotysięczniki w Himalajach.

CKM: I zdobyłeś tych pięć wysokich gór w rekordowo krótkim czasie: 29 dni, 17 godzin i 5 minut. Taki był plan, czy wyszło to przy okazji?

Andrzej Bargiel: Tempo wynika z mojego stylu działania. Dla niektórych zabrzmi to dziwnie, ale łatwiej jest mi to robić w taki dynamiczny sposób. Wychodzę na szczyt, wracam tego samego dnia do bazy i to jest dla mnie super – minimalizuję czas przebywania w trudnych warunkach. Bo umówmy się: spanie na dużych wysokościach nie jest komfortowe: jest tam mało tlenu, mózg traci na tym nieustannie.

CKM: Da się ten rekord jeszcze poprawić?

Andrzej Bargiel: Przy dobrej logistyce – bez problemu. W odpowiednich warunkach można to zrobić w dziesięć albo dwanaście dni. Ja z moją ekipą musieliśmy na przykład podróżować setki kilometrów samochodami przez bezdroża, bo nie było śmigłowców. Najciekawiej było w Tadżykistanie, w którym do dyspozycji był jedynie śmigłowiec prezydencki.

CKM: Latałeś helikopterem prezydenta?!

Andrzej Bargiel: Tam jest jeden śmigłowiec na cały kraj. Mieliśmy nim lecieć, ale gdy przyjechaliśmy na lądowisko, to okazało się, że nie ma benzyny – i nie było jej przez trzy dni. Po prostu cysterna zniknęła.

CKM: Brzmi znajomo...

Andrzej Bargiel.: Z kolei po zaliczeniu Piku Komunizma ten prezydencki śmigłowiec miał mnie stamtąd zabrać. Ale nie zabrał – prezydent Tadżykistanu akurat poleciał w delegację, więc pięć dni czekaliśmy, aż wróci i maszyna będzie wolna (śmiech).

CKM: Mistycyzm gór?

Andrzej Bargiel: Nigdy go nie doznałem. Może stąd, że nie dopuszczam mojego organizmu do stanu skrajnego wyczerpania, w którym pojawiają się halucynacje (śmiech).

CKM: Miłośnikom Himalajów te słowa się nie spodobają...

Andrzej Bargiel: Prawdą jest też to, że większość himalaistów to nie są sportowcy. Przebywając w górach doprowadzają swoje ciała do limitu, ich organizmy najzwyczajniej w świecie walczą tam o przetrwanie. Na tym polega tradycyjny styl – przy założeniu, że idziemy od obozu do obozu, przy realizowaniu odpowiedniej taktyki, z uwzględnieniem długiej aklimatyzacji, każdy zdrowy człowiek z przyzwoitą kondycją jest w stanie wejść na ośmiotysięcznik. To nie jest sport.

CKM: Jak reagują himalaiści, kiedy słyszą tak cierpkie słowa z twoich ust?

Andrzej Bargiel: Jestem obiektywny, znam się na sporcie i oni mają tę świadomość. Takie są realia, trudno się oszukiwać. Poza Januszem Gołębiem, dzisiaj już pięćdziesięciolatkiem, który ma poważne doświadczenie i może realizować najtrudniejsze projekty, nie mamy dziś himalaistów takiego formatu jak Jerzy Kukuczka.

CKM: Himalaizm bardzo się zmienił. Może nigdy nie będzie taki jak dawniej, bo nie ma już na co wchodzić? Wszystkie ośmiotysięczniki zdobyto.

Andrzej Bargiel: Do zdobycia nadal jest bardzo dużo! Najłatwiejsze drogi na wysokie szczyty stały się bardzo komercyjne, ale na mniej uczęszczanych nie spotkasz nikogo. Są siedmio–, a nawet sześciotysięczniki, które nigdy nie zostały zdobyte! Do przeforsowania zostało mnóstwo trudnych ścian. Jest co robić, zapewniam.

CKM: Czy w środowisku himalaistów pozostał szacunek dla pokolenia Kukuczki i Wielickiego?

Andrzej Bargiel: Jak najbardziej. Światowy himalaizm jest bardzo związany z polskimi himalaistami. Oni przełamywali bariery, dokonywali w górach niesamowitych rzeczy. Polacy na świecie darzeni są ogromnym szacunkiem. Pod Lhotse spotkałem koreańską wyprawę, która miała książkę o Kukuczce „Pionowy świat” wydaną po koreańsku! Traktowali to jak biblię.

CKM: Jak wygląda życie w obozie w Himalajach? Czekając na dobrą pogodę, żyjesz w ascezie czy scrollujesz na komórce Facebooka?

Andrzej Bargiel: W bazie pod Everestem jest zasięg, więc można dzwonić czy wysyłać SMS–y. Jest też łączność satelitarna. To bardzo drogo kosztuje, ale jeśli masz kasę, to możesz zrobić selfie na szczycie i do kogoś je wysłać. Teoretycznie można nawet transmitować wideo z kamery na kasku. Ktoś to zrobi prędzej czy później.

CKM: Czy w obozach wysoko w górach jest alkohol? Organizm ma wtedy siłę na piwo czy wódkę?

Andrzej Bargiel: Na pewno to trudniejsze, bo organizm wolniej się regeneruje. Piwo jest okej, gorzej z ciężkim alkoholem, dłużej trwa proces oczyszczania. Ale są himalaiści, którzy piją, jak mówią, „dla zdrowotności”, żeby zabijać bakterie (śmiech). Poznałem kiedyś bardzo dobrego rosyjskiego alpinistę Aleksieja Bołotowa, który powiedział mi, że podczas rosyjskiej wyprawy zimowej na K2, której sponsorem był Gazprom, wysyłano śmigłowiec po dostawę spirytusu, bo zabrakło go w obozie... Ale Rosjanom to nie przeszkadza, dla nich to jak izotonik (śmiech).

CKM: Jak na imprezie jest alkohol, to są też fajki...

Andrzej Bargiel: Niektórzy palą! Mam takiego rosyjskiego znajomego, który się wspinał, ale zatrzymywał co sto metrów, żeby zapalić papierosa. Krztusił się, pluł – ale palił. Szerpowie w Himalajach też często nie rozstają się z papierosem. Jak im się nudzi, to skracają sobie czas na fajku (śmiech).

CKM: A seks? W Himalajach spędza się dużo czasu w namiotach, czekając na dobrą pogodę...

Andrzej Bargiel: To jest tak surowy teren, że skupiasz się tylko na tym, co masz robić. Wyłączasz myśli o seksie, dbasz o to, żeby się najeść, wyspać i żeby ci było ciepło...

CKM: Czy w himalaizmie i skialpinizmie możliwy jest doping?

Andrzej Bargiel: Temat na pewno jest obecny, bo dostęp do takich środków jest. Na szczęście jest to na tyle biedny sport, że ludzi najczęściej nie stać na taką chemię. Ale nie wykluczam, że są zamożni wspinacze, którzy sięgają po doping.

CKM: To, co biorą kolarze, z pewnością sprawdziłoby się w górach…

Andrzej Bargiel: Spędzając czas w wysokich górach, masz de facto taką krew, jakbyś wziął EPO. W Himalajach, jeśli spacerujesz marszem, to jesteś jak Usain Bolt (śmiech). Krew naturalnie sama się wytwarza. Tyle że gdyby kolarza na trzy tygodnie zabrać na pięć tysięcy metrów, to co z tego, że będzie miał krew jak po EPO, skoro taki trening sprawi, że straci masę mięśniową? U himalaistów reguluje się to bardziej naturalnie.

CKM: Jak w górach kalkulujesz ryzyko? To kwestia życia i śmierci.

Andrzej Bargiel: Najważniejsze jest doświadczenie. Trzeba spędzić bardzo wiele lat w górach, by czuć warunki i wiedzieć, kiedy można wejść – nawet jeśli jest zagrożenie lawinowe. To nie jest tak, że w Himalajach jest inaczej, że tam są inne góry. One są takie same jak Tatry – tylko tam jest mniej tlenu. W Tatrach mam takie miejsce, do którego chodzę już od kilku lat i jeszcze nie udało mi się stamtąd zjechać. Nawet nie odważyłem się zapiąć nart. Nie warto próbować za wszelką cenę. Bezpieczeństwo jest najważniejsze.

CKM: „Śnieżną Panterę” masz już na koncie – jakie następne wyzwanie?

Andrzej Bargiel: Myślałem o Evereście, ale niech sobie jeszcze poczeka. Chcę zjechać stamtąd na nartach bez użycia tlenu, bo uważam, że to jest możliwe – dotąd zjeżdżano z Everestu tylko z tlenem. Ale to zostawiam na później, bo największym wyzwaniem narciarskim na świecie jest zjazd z K2. Żadna z prób nie zakończyła się dotąd sukcesem. Warto spróbować, póki człowiek ma do tego siłę.

CKM: To plan na rok 2017?

Andrzej Bargiel: Tak, spróbuję to zrobić latem, jeśli będę miał odpowiednio dużo pieniędzy. To musi być duża wyprawa na 10–15 osób. Nie można projektu realizować z nadzieją, że „jakoś to będzie”. A jak się nie uda i złamię nogę, to co? Już tam zostanę (śmiech)? Zależy mi, by to była odpowiednio przygotowana wyprawa, a to możliwe, tylko gdy masz odpowiednio duży budżet.

CKM: Skialpinizm, w którym jesteś świetny, będzie dyscypliną pokazową podczas zimowej olimpiady w 2018 roku. Zobaczymy cię w Pjongczangu?

Andrzej Bargiel: Myślę, że miałbym szansę. Tyle że odpowiednie przygotowanie do takiego występu wymaga ogromnego zaangażowania, więc musiałbym rzucić wszystkie inne projekty – a na to nie mogę sobie pozwolić...

Cały wywiad ukazał się marcowym numerze CKM (3/2017).

03_ckm_2017.jpg

Prenumerata CKM: 3 numery gratis + książka Clarksona w prezencie!
Kliknij tutaj i skorzystaj z promocji. 


Dodał(a): CKM Czwartek 09.02.2017