Naval - na ostrzu maczety

CKM: Znasz nazwisko Bear Grylls?
NAVAL: Tak, oczy wiście.
CKM: To jeden z was? Podobno służył w SAS–ie...
NAVAL: Podobno... Nie znam w SAS-ie nikogo, kto by to potwierdził, a znam tam paru chłopaków. Nie wiem, jakie szkolenia ma za sobą... Robi świetne programy, sprzedaje rewelacyjny produkt, ale jest to bardzo komercyjny survival. Kupiłem jedną książkę Gryllsa i na tym poprzestałem – mam własne doświadczenia, dużo lepsze. Zawsze warto wesprzeć się cudzymi dokonaniami, ale Bear Grylls nie jest dla mnie osobą, od której mógłbym uczyć się survivalu.

CKM: Dla ciebie to było nowe doświadczenie?
NAVAL: Mamy w jednostkach specjalnych szkolenie z „zielonej taktyki” – ćwiczymy w lasach Kampinosu albo w Bieszczadach, jednak u nas, idąc przez las, nie zastanawiasz się, czy czyhają na ciebie węże lub skorpiony. Walisz się zmęczony na ziemię i tyle. W dżungli to niemożliwe, to wręcz samobójstwo.CKM: Polskie „zielone piekło” to Bieszczady?
NAVAL: Tak. Po pierwsze to teren w wielu miejscach niezasiedlony. A po drugie przyroda w Bieszczadach jest w wielu miejscach zdziczała. W Bieszczadach spotkałem i niedźwiedzia, i wilki... Wyobraź to sobie – idziesz w nocy przez las, coś szeleści w krzakach i nagle słyszysz rozdzierający ryk – można się zagotować!
CKM: Niedźwiedź przeżył spotkanie z wami?
NAVAL: Inaczej – to myśmy przeżyli spotkanie z nim (śmiech). Szczęśliwie zostawił nas w spokoju. CKM: W Belize miałeś funkcję skauta...
NAVAL: Tak to zostało określone przez instruktorów. Oznaczało osobę, która idzie na przedzie.CKM: Mówiąc dosadnie: miałeś przejebane. Cały dzień z maczetą z dłoni...
NAVAL: Fizycznie było to wyczerpujące. Ale nawigator miał dużo trudniejsze zadanie, bo musiał nas doprowadzić do celu. CKM: Jak się nawiguje w dżungli, która nie daje szans na znalezienie jakichkolwiek punktów odniesienia?
NAVAL: Pojechaliśmy tam jako doświadczeni żołnierze. Nie szukaliśmy więc mchu na drzewie, ale polegaliśmy na busoli, dzięki której od razu odnajdywaliśmy kierunki świata. Nasz team tworzyło sześć osób i wszystkie głowy pracowały, więc jeśli nikt nam nie przeszkadzał, to radziliśmy sobie świetnie (śmiech). Pod koniec szkolenia nasze wędrówki przez dżunglę były już bezbłędne.
CKM: Najpotrzebniejszym gadżetem w dżungli jest maczeta?
NAVAL: Tak. Przywykłem do używania jej do tego stopnia, że po wyjściu z dżungli machinalnie sprawdzałem, czy mam ją przy sobie (śmiech). Tam jest niezbędna – używasz jej, by sprawdzić, czy roślina, której chcesz dotknąć, nie ma kolców i czy pod gałęzią, na której chcesz usiąść, nie kryje się pająk. No i oczywiście służy też do wyrąbywania drogi w dżungli. Była tak niezawodna, że przywiozłem ją do Polski. Znalazłem nawet dla niej zastosowanie – używam jej na działce do karczowania chwastów (śmiech). To niezniszczalne narzędzie.CKM: Grupa „Białasów”, która przyjeżdża do tropikalnego kraju, często przyciąga uwagę miejscowych. Czy w Belize ktoś chciał wam spuścić lanie?
NAVAL: Wbrew pozorom Belize to kraj, w którym widać białe twarze. Panuje tam niesamowita mieszanka kulturowa, a potomkowie niewolników współistnieją z potomkami kolonizatorów. Kolor skóry nie ma żadnego znaczenia. Poza tym kraje Południa są zwykle pełne radości i Belize nie jest wyjątkiem. W tak pogodnym kraju nikt nie szukał zaczepki.CKM: Tak pięknie opowiadasz o Belize, że mam wrażenie, iż mógłbyś tam osiąść. Ilu takich superwojowników jak wy potrzeba, żeby przejąć władzę w takim tropikalnym raju?
NAVAL: Odpowiadając pół żartem, pół serio: trzeba wziąć przykład z tego, jaką taktykę Amerykanie i Francuzi obrali w Azji – musieli spalić dżunglę, bo nie byli w stanie walczyć w inny sposób. Spójrz na Kolumbię – partyzantka FARC od czterdziestu lat chowa się w dżungli i stamtąd zadaje ciosy, a miejscowa armia, która zna teren jak własną kieszeń, nie może sobie z nimi poradzić! W takich warunkach nie da się walczyć konwencjonalnie, tam trzeba z góry założyć, że straty ludzkie będą spore. CKM: Dżungla to twoim zdaniem najtrudniejszy teren do walki?
NAVAL: Tak. Żadna partyzantka nie wyda otwartej wojny armii, a tym bardziej jednostkom

CKM: Czy miejsca, w których byłeś, Irak czy Afganistan, zdążyłeś poznać tak dobrze, byś mógł dorabiać na przykład jako przewodnik wycieczek po Bagdadzie? NAVAL: Wchodzimy w tematy, o których nie chcę mówić, ale masz rację – był taki okres w moim życiu, że Bagdad znałem lepiej niż Warszawę. Chociaż to już przeszłość. CKM: Czemu to, co robicie w GROM–ie, jest tajne? Weterani z USA szeroko opisują swoje doświadczenia, wydają książki, udzielają się w mediach...
NAVAL: To bije nie tylko w SEALsów, ale w ogóle we wszystkich żołnierzy służby czynnej. Każda historia powinna mieć swój czas i miejsce do przedstawienia. Wykonujesz operację, a dwa miesiące później do księgarń trafia książka o jej kulisach – ja tego nie popieram. Poza tym – jeżeli wiesz, jak działa twój przeciwnik, to dużo łatwiej jest z nim walczyć. Jeśli twój przeciwnik wie, jak ty się szkolisz, to wie, jak przeciwdziałać temu, co robisz. Dlatego wchodzenie w tematy taktyki i szkoleń, jakie dana jednostka prowadzi, to jest pokazywanie tego, co powinno pozostać tajne. „Przetrwać Belize” to książka o maczecie, o dżungli i o przetrwaniu w takich warunkach. Nie opowiada o GROM-ie. To jest literatura przygodowa. CKM: Czemu kryjecie się za ksywami? Byli SEALsi używają prawdziwych nazwisk, a u was jest Naval, Shagi...
NAVAL: Takie mamy zasady w GROM–ie. Po drugie – GROM jest kontynuatorem tradycji Cichociemnych. Państwo podziemne posługiwało się pseudonimami, wszyscy mieli ksywy, „Zośka”, „Rudy”... Wchodząc do jednostki, otrzymywaliśmy nowe nazwiska i pseudonimy. Po dziesięciu latach nawet nie wiesz, jak twój kumpel naprawdę ma na imię. To nie jest poza medialna, to pasuje nam, bo płynnie możemy tym się posługiwać podczas operacji i zachowujemy anonimowość.CKM: Jak spotykacie się na grillu, to też mówicie do siebie ksywami?
NAVAL: Jak najbardziej. To się stało normalne dla nas i tak się do siebie odzywamy. CKM: Da się porównać trening Cichociemnych z waszym?
NAVAL: Da się. Jak rozmawia się z Cichociemnymi czy żołnierzami AK, takimi jak „Kama”, dziś dama w podeszłym wieku, to oni opowiadają o rozkładaniu broni, o granatach, o amunicji w ten sam sposób, w jaki rozmawiają operatorzy GROM–u. Z powstańcami warszawskimi potrafię długo gadać o walce snajperskiej, o walce na krótkim dystansie... Oni też brali udział w wojnie, tylko 70 lat temu. To niesamowita więź i błyskawiczne poczucie bliskości. Ci ludzie mają pokorę w sobie i wdzięczność za każdy dzień, bo mają świadomość, że wielu ich świetnych kumpli nie przeżyło wojny.
CKM: Przystępowałeś do GROM–u w latach 90. Widzisz różnice
między tym „starym” GROM–em a dzisiejszym, który tworzy nowe pokolenie, młodsze
od was czasem o 20 lat?
NAVAL: W firmie kładziemy nacisk na ciągłość. Jest ona dla nas
tak samo istotna, jak ciągłość między nami a Cichociemnymi. Nie ma podziału na
„starych” i „młodych”, ten, kto dołącza do naszej struktury, musi czuć się dobrze
w jednostce, żeby w niej dobrze pracować. Ciągłość jest niezbędna, działamy w
grupie, która musi być jak pięść – zjednoczone uderzenie, wtedy jesteśmy
skuteczni.

CKM: Młodzi są inni od was?
NAVAL: Dzieli nas kilkanaście lat, ale jesteśmy tacy sami – takie same czytamy książki, taką samą mamy mentalność i taką samą chcemy widzieć przyszłość.CKM: Dzisiaj pewnie, jak jedziecie na misję, to młodzi zabierają laptopy i tablety, a wy zabieraliście książki...
NAVAL: Pamiętam, że na swoje pierwsze wyjazdy z GROM-em zabieraliśmy skrzynie z książkami. Czytaliśmy bardzo dużo! Dobrze wspominam ambasadę w Bagdadzie, mieli świetną bibliotekę, korzystaliśmy z niej regularnie.CKM: Co się najlepiej czyta na wojnie?
NAVAL: Ja chłonąłem wszystko, co dotyczyło powstania warszawskiego. Do tego biografie wielkich wodzów. Jestem też miłośnikiem książek Sergiusza Piaseckiego, przedwojennego szpiega i awanturnika. Pisał tak ciekawie, że i ja postanowiłem spróbować - i taki był początek „Przetrwać Belize”.
CKM: Co teraz? Jesteś emerytem, konsultantem do spraw bezpieczeństwa, a od niedawna także pisarzem...
NAVAL: Dwa razy byłem już w Himalajach na wyprawach organizowanych przeze mnie, wiosną chciałbym jechać ponownie. Do tego wciąż niezbadane pozostają dla mnie Ameryka Łacińska i Afryka, o ile będzie czas, to będę chciał jeździć po świecie. CKM: Brakuje ci adrenaliny w cywilu?
NAVAL: Skądże! Wystarczy, że przejadę się autem po Warszawie i mam dość adrenaliny. Warszawskie ulice dostarczą emocji nawet eks-GROM-owcowi (śmiech).
Twój komentarz został przesłany do moderacji i nie jest jeszcze widoczny.
Sprawdzamy, czy spełnia zasady naszego regulaminu. Dziękujemy za zrozumienie!