Kto za panem stoi? Wywiad ze Zbigniewem Stonogą

Ma wiele sprzecznych oblicz. Polityczny awanturnik, skandalista, działacz społeczny, łowca pedofilów, internetowy fenomen – to tylko niektóre z nich. Zbigniew Stonoga po wyjściu na wolność nie zamierza gryźć się w język. W rozmowie z CKM przyznaje, ze ostatnie wydarzenia doprowadziły do tego, ze stracił serce do Polski.
stonoga-otw.jpg


*Wywiad pochodzi z grudniowego numeru CKM, więc do wymienianych liczb aresztowań  i zarzutów należy doliczyć Zbigniewowi Stonodze te najświeższe.

CKM: Jak to się stało, że jako wróg polityczny numer jeden wyszedł pan na wolność tuż przed wyborami?
Zbigniew Stonoga: Nie mam pojęcia! Do wiezienia trafiłem 7 maja 2017 roku – miałem odbywać karę roku pozbawienia wolności orzeczoną prawomocnym wyrokiem. Nie lubię się nudzić, więc zacząłem badać moją sprawę od strony formalnej i okazało się, ze jest sporo uchybień. 1 marca 2018 roku wpłynęły nakazy zwolnienia mnie z wiezienia i liczyłem, że wyjdę na wolność. Ubrałem się ładnie i byłem podekscytowany tą perspektywa, ale zamiast tego trafiłem do Krakowa, gdzie usłyszałem kolejne zarzuty. Ze skazanego w jednej sprawie stałem się tymczasowo aresztowanym w innej.

CKM: Taki tymczasowy areszt w Polsce potrafi trwać naprawdę długo...
Z.S.: Sprawa jest oczywiście dęta i sprowadza się do tego, że miałem się okraść i działać na szkodę spółki, w której byłem właścicielem pakietu większościowego akcji. Nie miałem możliwości merytorycznej obrony. Półtora roku spędziłem w stanie zawieszenia, oczekując na dalszy rozwój akcji.

CKM: Jak upływał panu ten czas?
Z.S.: Co kilka dni byłem wożony z więzienia do więzienia w kolejnych miastach, bo wszędzie mam sprawy. Mam na przykład 57 spraw w 57 sadach rejonowych za pokazywanie twarzy pedofilów. Średnio najdłużej w jednym miejscu byłem trzy dni. Taki stan trwał do października 2018 roku. Potem zaczęto stosować wobec mnie status osoby niebezpiecznej – ten sam, który stosuje się do sprawców najcięższych zbrodni. Wywieziono mnie do zakładu karnego w Rzeszowie. Rozbieranie do naga nawet 16 razy na dobę... To był tam standard.

CKM: Dlaczego tak to wyglądało?
Z.S.: To był chyba legalny sposób, by doprowadzić mnie do śmierci. W maju 2018 roku miałem incydent udarowy. Pewnie liczyli, ze im więcej będą mnie wozić, to bardziej odbije się to na moim zdrowiu i może w końcu łaskawie sam zejdę z tego świata. I naprawdę było blisko – 24 marca 2019 roku miałem udar mózgu i trafiłem do szpitala. Nie chciałem się leczyć. Lepiej zdechnąć niż żyć w taki sposób.

CKM: Aż tak?
Z.S.: Przez półtora roku nie widziałem zony i dzieci. Miałem dość. Kiedy sad wydał postanowienie o przymusowym leczeniu, to wtedy wszyscy jakby się wycofali. Wystraszyli się chyba skutków i ewentualnej odpowiedzialności za te działania. Powołano zespół biegłych – neurologa, onkologa... Orzekli, że ze względu na stan zdrowia nie mogę być w wiezieniu. Mimo że wydano taka opinie w marcu 2019 roku, to przebywałem tam do września. Nie zwolniono mnie z uwagi na stan zdrowia, tylko za poręczeniem majątkowym wynoszącym 200 tysięcy złotych.

CKM: Jaka jest pana obecna sytuacja prawna?
Z.S.: Procesy trwają nadal. Aktualnie jestem oskarżony o popełnienie ponad 200 przestępstw.

CKM: Zdrowie, rodzina, utrata wolności... Warto było?
Z.S.: Nie warto było... Gdyby ktoś mi dał magiczny guziczek i powiedział: „Naciśnij to, Stonoga, a zostaniesz bankrutem z goła dupa w centrum Warszawy, ale ty i twoja rodzina nie będziecie mieć tych wszystkich problemów, a my zabierzemy cała te kiłę”, to nie wahałbym się chwili. Gdybym musiał oddać wszystko za możliwość wyjazdu z biletem w jedna stronę, to bym połamał ten guziczek i uciekł jak najszybciej. Straciłem serce do Polski.

stonoga-tryptyk.jpg

CKM: Jak wyglądał typowy dzień Zbigniewa Stonogi za kratami?
Z.S.: 6.00 – pobudka. 6.30 – apel. Apel, czyli dowódca wchodzi do celi i sprawdza, ilu łobuzów w niej siedzi. Wtedy trzeba wstać. Zbysiu nie wstawał, wiec dostawał pierwszą karę. Potem godzina 8.00 – wizytacja cel. Otwierają się drzwi, a Zbysiu tez nie wstaje – drugi wniosek o ukaranie. Potem obiadek o 12.

CKM: Jak karmią za kratami?
Z.S.: Gdyby w polskich więzieniach ogłoszono konkurs: „zgadnij, jaki smak ma twoja zupa, a wypuścimy cie na wolność”, to gwarantuje, ze nikt by z wiezienia nigdy nie wyszedł. Gdyby Magda Gessler wpadła na degustacje, to przez 3 tygodnie nie mogłaby prowadzić programu, bo musiałaby najpierw odzyskać smak.

CKM: A wieczory?
Z.S.: Potem jest godzinny spacer. Nie chodziłem na spacery w Krakowie, bo spacerniak jest na dachu budynku, a dla mnie przejście sześciu Pieter byłoby zabójcze. O 16.00 wjeżdża kolacja, o 18.30 apel wieczorny – znowu to samo co rano – Zbysiu nie wstaje. Znowu wniosek... W ciągu dnia potrafiłem takich wniosków złapać kilka – czasem więcej, jak mnie ktoś wkurwił. Zabrano mi możliwość otrzymywania paczek, robienia zakupów w kantynie... No cóż, za dobre sprawowanie mnie nie wypuścili – to na pewno!

CKM: Wyszedł pan 26 września 2019 roku. Co pana najbardziej zaskoczyło w nowej rzeczywistości?
Z.S.: Stan psychiczny mojej rodziny – żony i dzieci, ale tez mój. Był i jest po prostu opłakany. Na koniec dnia – gdy wyłączamy wszystkie kamery i gasną światła – przez pierwsze dwa tygodnie nie byłem w stanie normalnie rozmawiać z rodziną, bo cały czas płakałem. Nie jest łatwo o tym mówić.

CKM: Po wyjściu zasłynął pan między innymi polowaniem na pedofilów. Jak to wszystko się zaczęło?
Z.S.: W 2015 roku napisali do mnie ludzie z Bydgoszczy, którzy nie wiedzieli, co zrobić z facetem, który molestował tam dzieci. Próbowali wszystkiego, ale nic nie działało. Pojechałem tam z kamerami telewizyjnymi i złapaliśmy go, jak umawiał się na seks z kolejnym dzieckiem. Wtedy postanowiłem, że teraz będę łapał ich częściej. Do czasu wiezienia zatrzymałem ich 112, z czego 57 to księża.

CKM: Jak wygląda ta działalność od kuchni?
Z.S.: To naprawdę proste. Proponuje każdemu test: wystarczy wejść na dowolny czat do ogólnego pokoju, stworzyć jakiś fikcyjny nick typu „kasia_1212”. Po zalogowaniu się i napisaniu „heja” na ogólnym czacie pojawia się 100 okienek z prywatną rozmową. Po napisaniu, że masz 12 lat, jakieś 80 z nich się zamyka, ale 20 zostaje. Z nich można sobie wybrać – po dwóch godzinach ktoś taki siedzi już w garści. Jestem redaktorem naczelnym zarejestrowanego czasopisma, wiec mogę przeprowadzać prowokacje dziennikarskie. Ludzie często piszą: „A gdzie jest policja?”. Policja nie może tego robić – w naszym prawie nie może prowokować, może tylko reagować, co zresztą robi dobrze.

CKM: Jakich ludzi pan zatrzymuje?
Z.S.: Pełen przekrój społeczeństwa. Księża, prawnicy, ratownicy medyczni, wojskowi, muzycy, artyści... Ale tez nawet bezdomni! Na Mokotowie znalazłem kiedyś jednego, który korzystając z Internetu w galerii handlowej, umawiał się z dzieckiem na seks. To są chorzy ludzie. Zawsze jest wielkie zaskoczenie, a potem to samo tłumaczenie – jakby mieli jakąś taśmę wcześniej nagrana. „Nie, no, co pan, ja chciałem tylko porozmawiać!”.

CKM: Który przypadek najbardziej panem wstrząsnął?
Z.S.:
Jeden z ostatnich – złapaliśmy szefa kongregacji wiary z Czech, byłego tłumacza papieża Benedykta. Zależało mu na znalezieniu chłopca sparaliżowanego poniżej pasa – takiego, który nie czułby tego, co mu robi, i dodatkowo nie mógłby uciec. Ksiądz został wydalony ze stanu duchownego. Czeskie media żyły tym tematem przynajmniej tydzień, a w Polsce... Cóż, o Stonodze nie wolno już dobrze napisać. Najlepiej nic nie pisać, bo największą karą w Polsce jest zapomnienie.

CKM: Inna rzecz, której poświęca pan czas, to działalność pomocowa. Organizuje pan zbiórki i pomaga ludziom w różnych miejscach.
Z.S.: W 1988 roku byłem nastolatkiem i zmarło dziecko mojej siostry. Zbieraliśmy wtedy z mamą maliny, żeby je potem sprzedać i zarobić na trumienkę. Kiedy już zebraliśmy pieniądze, siedzieliśmy podczas upalnego czerwca w Turawie na rowie i czekaliśmy. Nie mieliśmy już pieniędzy na nic, a chciało nam się pić. Piliśmy wodę z rowu. Tuż obok był państwowy dom dziecka i dzieciaki, widząc nas tam przez wiele godzin, przynosiły nam butelki z wodą. Nie wiedziałem wtedy, że już 4 lata później będę właścicielem firmy, która będzie mogła pomagać. Ten dom dziecka pozostaje w moim sercu i opiece finansowej do dziś.

CKM: Pomaganie uzależnia?
Z.S.: Zaczęło się w okolicy. Wspomagałem rozbudowę szpitala w rodzinnym Ozimku i pomogłem kupić karetkę reanimacyjną. Szybko zrozumiałem, że rzeczy materialne nie przynoszą mi radości i spełnienia. Coś takiego można osiągnąć, pomagając komuś, kto nie ma nadziei. Dać komuś nadzieję – to jest coś bezcennego, bo to z niej rodzi się coś materialnego. Robię to przez całe życie i będę to robił dalej.

CKM: Jakim cudem mógł pan sobie na to pozwolić w tamtych czasach?
Z.S.: Miałem szczęście do tego, że dorastałem w okresie przełomu. Zacząłem od pracy w sklepie – Peweksie – jako nastolatek. Gdy miałem 15 lat, właściciele wyjechali na wakacje i stałem się za niego w jakimś sensie odpowiedzialny – oczywiście pod nadzorem. Wtedy byłem innym Stonogą – ministrantem i prymusem, który cieszył się powszechnym zaufaniem (śmiech).

CKM: Ciężko w to uwierzyć...
Z.S.: Ale tak było! Wieść się szybko rozniosła i dużo ludzi zaczęło robić zakupy u Stonogi. Byłem na tyle skuteczny, że sprzedałem wszystko – nawet wykładzinę z podłogi i regały! Dostałem kosmiczną jak na tamte czasy prowizję i pojechałem do Austrii, gdzie kupiłem pierwszy kontener z elektroniką. W Polsce taka ilość sprzętu wyprzedawała się w 3 dni nawet z 20-krotną przebitką.   Wolnoamerykanka! Pierwszą działalność gospodarczą oficjalnie założyłem, gdy nie byłem jeszcze pełnoletni. Te złote żniwa trwały gdzieś do połowy lat dziewięćdziesiątych.

CKM: Czuje się pan beneficjentem transformacji ustrojowej?
Z.S.: Zdecydowanie. Żałuję tylko jednego – że nie byłem wtedy parę lat starszy, bo zarobiłbym jeszcze więcej. Wystarczyło tylko mieć tych naście lat i trochę starszych, dobrze zorientowanych znajomych.

CKM: Teraz pomaga pan także osobom, które do transformacji szczęścia nie miały.
Z.S.: Znając moje poglądy, może trudno w to uwierzyć, ale ja naprawdę kocham ludzi. Nic nie sprawia mi takiej przyjemności, jak obcowanie z drugim człowiekiem. Wciąż zachwycam się ludźmi. Jeśli  widzę, że ktoś jest słabszy, a mogę mu pomóc, nie robiąc tak naprawdę nic – na przykład pisząc coś na Facebooku – to dlaczego miałbym tego nie robić? Nie ma nic piękniejszego. Miłość to istota naszego funkcjonowania. Wciąż wierzę, że ludzie są z natury dobrzy.

CKM: W jaki sposób godzi pan rzucającego przekleństwami Stonogę z tym pomagającym? To żywioły chyba nie do pogodzenia...
Z.S.: Wiem o tym. Dotykanie polityki sprawia, że odkrywa się to gorsze oblicze drugiej osoby. Jeśli dotykamy tylko sfery człowieczeństwa, to jest inaczej. Polityka dzieli ludzi, dzieli rodziny... Jest destrukcyjna moralnie. Poza tym w Polsce polityki nie ma. Dla mnie zapijaczony żul przedstawia sobą większą wartość niż nasi politycy.

stonoga-winny.jpg

CKM: Zamierza pan jeszcze angażować się w politykę?
Z.S.: Nie ma szans. W 2015 roku – mimo ogromnego wsparcia ze strony służb specjalnych – jak twierdzą moi krytycy – nie udało mi się przecież dostać do Sejmu. Zrozumiałem, że polityka w Polsce nie ma sensu.

CKM: Ten wątek często wraca. „Stonoga – człowiek służb”, „Stonoga – agent obcego wywiadu”.
Z.S.: Słyszałem na ten temat wiele ciekawych hipotez. Według jednej z wersji juz w stanie wojennym miałem donosić – szkoda, ze miałem wtedy jakieś 6–7 lat. Ale mięliśmy wtedy w Ozimku taką dwuczęściową piaskownicę, wiec może rzeczywiście za dużo piasku z lewej do prawej strony przesypywałem?

CKM: To kto za panem stoi?
Z.S.: ABW, CBA, CIA... Stoją za mną wszystkie te kurwy, co od 30 lat rozkradają Polskę. Przecież  gdybym był człowiekiem służb, to nie spędziłbym w wiezieniu nawet dnia, a moja rodzina by tak nie cierpiała. Gdy zmieniał się system w Polsce, byłem nastolatkiem. Co ja wtedy mogłem?

CKM: Jakie teorie na swój temat uważa pan za absurdalne?
Z.S.: Byłem już chyba wszystkim. Agentem, złodziejem, oszustem, pedofilem z Dworca Centralnego, SB-kiem, UB-kiem... Je**ć hejterów – tyle mogę powiedzieć.

CKM: Na Facebooku istnieje jednak wiele profili, które ostrzegają przed oszustem Stonogą.
Z.S.: Wszystkie prowadzi jeden facet, który jest zresztą poszukiwany listem gończym. Nie wiem, jakim cudem ten człowiek, który oskarża mnie o oszustwa finansowe, chodzi wolny. Ktoś taki mógł wejść do Ministerstwa Sprawiedliwości i został tam wysłuchany. Prokuratura wszczęła śledztwo i potem przesłuchała 1511 obdarowanych przez moją fundację osób i na końcu umorzyła dochodzenie.

CKM: Jak działa pana fundacja?
Z.S.: Jak każda inna. Zgłaszają się potrzebujący, a ja ogłaszam zbiórki, żeby im pomóc. Jedne idą lepiej, drugie gorzej, ale jeśli widzę, że komuś naprawdę trzeba pomóc, to wrzucam do puli iPhone’a albo  samochód i zainteresowanie rośnie. To nie jest loteria. Po prostu spośród osób, które wpłacają po 200 zł, jedna kupuje taniej telefon albo auto. Nie robię nic nieuczciwego i nie obawiam się kontroli.

CKM: Z czego pan teraz żyje?
Z.S.: Wiedząc, co może mnie spotkać, zakopałem kiedyś pod lasem dużo pieniędzy. Na szczęście wypuścili mnie przed zima, wiec nie miałem problemu, żeby to wykopać, zanim przyszły przymrozki.

CKM: A poważnie?
Z.S.: Ale ja wcale nie żartuję! Oni wiedzą, nie dając mi paszportu, że z czasem ta kupka pieniędzy w Polsce mi się skończy, ale poza granicami mam schowane jeszcze więcej. Wcześniej czy później to sobie przywiozę, bez obaw. Żyję normalnie, a jako prezes fundacji nie pobieram wynagrodzenia.

CKM: Niedawno zapytał pan na Facebooku, co ludzie chcą u pana oglądać: treści dotyczące polityki czy te związane z pomocą. Wynik rozczarował?
Z.S.: Okazało się, ze rzeczywiście ludzie chcą głównie rozrywki. Jestem najczęściej postrzegany jako facet, który używa języka, który w teorii do niego nie pasuje. Ludzie chcą śmiechu, rozrywki, wulgaryzmów – to normalne. Mimo wszystko lubię zapewniać możliwość oderwania się od tej smutnej rzeczywistości.

CKM: Widzi się pan w dłuższej perspektywie w roli Stańczyka?
Z.S.: Nie podjąłem jeszcze decyzji, w która stronę chce iść. Może to czas, żeby na tym zacząć zarabiać? Po wyjściu z wiezienia zorientowałem się na przykład, ze na moim koncie na YouTubie mam kilkaset tysięcy złotych, które zebrały się przez 3 lata. Nawet gdybym dziś został bankrutem, to dam sobie rade.

CKM: Liczy pan na innych?
Z.S.: Poprosiłem ludzi o pomoc, kiedy musiałem zbierać na kaucje, bo wtedy trzeba było to zebrać bardzo szybko. To był tez taki swego rodzaju plebiscyt i test dla mnie. W kilkadziesiąt godzin zebraliśmy 109 tysięcy złotych. Ktoś powie, ze to niewiele, ale ile osób się na to złożyło! Byłem w szoku. Oni jeszcze nie wiedza, że któraś z tych osób, które się wtedy na mnie zrzuciły, pojedzie w podróż dookoła świata.

CKM: Na samym Facebooku ma pan ponad 650 tysięcy fanów, a zasięgi pana filmów idą w miliony. Kim są fani Zbigniewa Stonogi?
Z.S.: Nie ma reguły. To ludzie wykształceni i dobrze sytuowani, ale tez tacy, którzy nie maja nic. W naszym życiu wydaje się, że aby sprzedać cokolwiek, trzeba to ładnie zapakować. Przekonałem się jednak, że najłatwiej sprzedaje się prawda, chociaż czasem dla niektórych wygląda jak oszołomstwo. Najlepiej przekonać się o tym na własnej skórze. Dostałem do więzienia dużo listów. Napisał pewien pan z dwoma fakultetami i zakończył go tak: „Panie Zbigniewie, internet bez pana nie jest ten sam”. Podniosło mnie to na duchu!

CKM: W powszechnej opinii uchodzi pan za „idola gimbazy”.
Z.S.: To zaskakujące nawet dla mnie, ale z przedziału wiekowego 15–18 lat mam tylko 1 proc. fanów. Ponad 2/3 fanów na Facebooku to osoby z grupy w wieku 34–42 lata.

CKM: Młodzież dziś żyje na przykład walkami celebrytów w klatkach. Co pan o tym sądzi?
Z.S.: Dostałem już propozycję występu na takiej imprezie, ale nie będę tam walczył – z moim stanem zdrowia to nie jest dobry pomysł... Chociaż nie! Wyjątek mogę zrobić tylko dla Zbigniewa Ziobry. Z nim poradzę sobie gołymi rękami (śmiech).

CKM: Trudno oprzeć się wrażeniu, że przez lata jedyną stałą w pana poglądach były kolejne zmiany.
Z.S.: Zrozumiałem dzięki temu, że nieważne są barwy polityczne – jeśli ktoś jest dobrym człowiekiem, to go szanuję. Całe życie było mi bliżej do prawicy, ale moje doświadczenia nauczyły mnie innego podejścia.

CKM: W internecie stworzył pan swój ośrodek medialny. Jak odnajduje się pan w tych realiach?
Z.S.: Jestem chyba uzależniony od funkcjonowania w mediach społecznościowych. Pomaga mi kilkunastu moderatorów, którzy dbają o to, żeby czyścić komentarze z hejtu i linków do różnych szemranych stron. Najbardziej wkur*ia mnie, jak idę zrobić coś z jajem, a ludzie piszą: „O, Stonoga znowu pijany”. Nie rozumieją, że można zrobić coś na luzie na trzeźwo. W moim przypadku swoje robi rak nerki – wyglądam na wiecznie zapuchniętego właśnie przez to, a po udarze nie zawsze wyraźnie mówię.

CKM: Jak wyglądają rokowania?
Z.S.: Sąd nie wypuszcza mnie z kraju na operację, więc dostałem skierowanie do szpitala w Polsce i czekam na termin operacji. Każdy dzień działa na moją niekorzyść. Pod wieloma pana wpisami pojawiają się komentarze, w których ludzie martwią się o pana zdrowie i życie.

CKM: Słusznie?
Z.S.: Mnie już zamordowano. Nie boję się śmierci. Nie jestem desperatem, ale wszystko, co mogłem stracić, już straciłem.

CKM: Wierzy pan w słynnego „seryjnego samobójcę”?
Z.S.: Pier*olenie...

CKM: Pytam, bo współpracował pan z Andrzejem Lepperem, który zginął w budzących kontrowersje okolicznościach.
Z.S.: To akurat prosta sprawa – zaczął straszyć pewnych ludzi ze Wschodu i po prostu go uciszyli.

CKM: Patrząc wstecz: czego pan najbardziej żałuje?
Z.S.: Najbardziej muszę przeprosić przede wszystkim moją rodzinę – za moje marzenia o Polsce jako kraju sprawiedliwym, kochającym swojego obywatela. Życie wyleczyło mnie z tego marzenia.

CKM: W internecie pana wizerunek żyje swoim życiem. Jak reaguje pan na memy, piosenki i filmiki?
Z.S.: Ostatnio oglądałem przeróbkę „Symetrii” ze mną i autentycznie popłakałem się ze śmiechu. Inne czasami mnie wkurzają, ale wiele rzeczy w moim życiu toczy się poza mną i nie mam na to wpływu.

CKM: Co zabiera panu dziś najwięcej wolnego czasu?
Z.S.: Walka o zdrowie. Mam problemy z pamięcią krótkotrwałą. Jutro będę pamiętał, że rozmawialiśmy, ale gdybym miał zreferować dokładnie, o czym, to już miałbym ciężko. To efekt postępujących zmian zwyrodnieniowych w moim mózgu, na które nie mam żadnego wpływu. Przez lata moją pasją było lotnictwo cywilne – latałem śmigłowcami i samolotami. Mam jednak rozpływ skrzący w prawym oku – widzę pełno czarnych plam. To nieoperacyjne, już nigdy nie będę latał. Oprócz tego wszystkiego cierpię także na zespół stresu pourazowego – przypadłość znaną na przykład żołnierzom wracających z wojen. Polska mi to zafundowała.

CKM: Planuje pan czasem emeryturę?
Z.S.: Nie dożyję. Jestem obciążony genetycznie różnymi schorzeniami. Mam zmiany nowotworowe w różnych miejscach, zmiany demielinizacyjne w mózgu... W kolejnych latach będę niestety osiągał coraz wyższy stopień otępienia, to nieodwracalne. Daję sobie 5–10 lat. Fajnie mi się żyło, niczego nie żałuję. Zrobiłem wszystko po swojemu.

CKM: Jakiego Zbigniewa Stonogi ludzie jeszcze nie poznali?
Z.S.: Tego, którego pasją jest człowiek. Ciągle tego nie rozumieją. Do końca życia chcę się skupiać na pomaganiu innym. No i oczywiście na dojeb*waniu politykom, jeśli pojawi się taka okazja! Zemsta niestety też we mnie siedzi. Nie mam już nic do stracenia. Gdyby trafił mi się materiał, który może kogoś pogrążyć, to nie wahałbym się pięciu sekund. Zadzieram kiecę i lecę!

ZBIGNIEW STONOGA
Lat 45 – mniej od Eminema! Biznesmen, działacz społeczny, wideobloger oraz osoba odpowiedzialna za ujawnienie akt afery podsłuchowej. Jego żywiołem jest internet, gdzie często zdarza mu się  przekraczać wszystkie granice. Jest znany również z głośnych potyczek z polskim wymiarem sprawiedliwości. Sam twierdzi, że toczy się przeciwko niemu ponad 200 spraw sądowych, które dotyczą między innymi obrażania osób publicznych oraz publikowania wizerunku osób podejrzanych o pedofilię bez ich zgody.




Dodał(a): Kacper Bartosiak Środa 08.01.2020