Antyterroryści z CKM
Dostaliśmy szansę zmierzenia się najlepszymi specami od strzelania, zwalczania terroryzmu i taktyki walki w mieści. Pod ich okiem przeszliśmy szkolenie przeznaczone dla największych twardzieli
Muszę też liczyć na automatycznego Colta M4, którego ściskam w spoconych dłoniach, no i na swój refleks. Jestem w centrum Mogadiszu. Każdy, kto widział film „Helikopter w ogniu”, wie, jak groźne jest to somalijskie miasto. Upał, kurz, duszący dym opon palonych na ulicy, a wokół banda bandziorów, którzy chcą nas ukatrupić. W kolejnym pokoju wpadam na jakiegoś człowieka. Adrenalina skacze mi, ale jest nieuzbrojony, więc tylko walę go kolbą i krzyczę „gleba”! „Dwójka” powala go na ziemię, „Trójka” wciąż pilnuje naszych pleców.
Bang, bang! Zza drzwi wyskakuje jakiś uzbrojony typ. Mierzy we mnie, ale jestem szybszy – odruchowo naciskam spust i pakuję mu pocisk prosto w brzuch. Załatwiony, skręca się z bólu. My żyjemy, przejęliśmy budynek. Za chwilę czeka nas kolejne zadanie: będziemy z rąk terrorystów odbijać zakładniczkę. Ładna dziewczyna, więc na pewno się postaramy...
Afryka dzika
To nie wspomnienia z gry komputerowej ani opis męskiego filmu obejrzanego przy piwie, ale część dwudniowego treningu, jaki zaliczyłem w ośrodku szkoleniowym European Security Academy, polskiej firmy założonej przez dr Andrzeja Bryla, zajmującej się ochroną VIP-ów na całym świecie. Siedzibę ma pod Poznaniem, to niemal 180 h powierzchni, a na nich zbudowany tzw. killhouse, realistyczna makieta fragmentu afrykańskiego Mogadiszu służąca do treningów taktycznych. To jeden z trzech takich prywatnych obiektów na świecie – pozostałe należą do króla Jordanii (nadzorowana przez amerykański departament obrony) oraz firmy Academi (prywatna organizacja wojskowa, wcześniej znana jako Blackwater) w USA. Z wielkopolskiego „Małego Mogadiszu” korzystają m.in. brytyjscy żołnierze SAS, antyterroryści z Brazylii i gwardia sułtana Omanu. A teraz my, dzielni redaktorzy CKM, przejdziemy tu prawdziwie męski trening pod okiem najlepszych specjalistów od walki, strzelania i antyterroryzmu.
Efekty specjalne
– Nogi ugięte, łokcie przy sobie, palce obok spustów. Każdy pilnuje swojego sektora. Macie poruszać się jak świetnie wyszkoleni żołnierze! – wydziera się Norbert, jeden z naszych nauczycieli, a jednocześnie przeciwnik, do którego mamy strzelać. To były antyterrorysta z dwudziestoletnim stażem, uczestnik wielu zagranicznych misji stabilizacyjnych i prywatnych kontraktów (m.in. w Afryce i na Bałkanach). Jest instruktorem czarnej taktyki, czyli walki w terenie zurbanizowanym. Zaznajamia nas z kolejnymi rodzajami broni – ostrej i szkoleniowej. Podczas treningów używamy Coltów M4 w wersji FX. To prawdziwe karabiny strzelające amunicją prochową kaliber 5,56 mm zmodyfikowaną tak, że zamiast ołowianego pocisku jest tzw. marker, kawałek plastiku z barwnikiem (w Polsce oprócz ESA używa jej tylko jednostka GROM). Energia takiego pocisku jest nieporównywalna z paintballowymi kulkami, oberwanie markerem rani do krwi. Bardziej realistycznie trenować po prostu się nie da. Jak boli postrzał, przekonuje mnie mina gościa, któremu wpakowałem kulkę w brzuch podczas opisanego na wstępie treningu czyszczenia pomieszczeń z terrorystów – bo nie włożył ochronnej kamizelki. Zresztą sam też oberwałem w dłoń. Efekt: krwawiące palce.
Bez litości
W przerobieniu nas na perfekcyjne maszyny do zabijania pomaga Tom Van Watermeulen – belgijski instruktor z zakresu ochrony, wywiadu i rozpoznania w krajach wysokiego ryzyka, który wcześniej pracował m.in. dla rodziny królewskiej ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Z nim przerabiamy odbijanie zakładniczki z rąk terrorysty i ewakuację jej z niebezpiecznego miejsca, uczymy się, co robić, gdy nasz mały oddział atakuje snajper z dachu budynku. Trening skumulowany do kilku godzin jest tak ciężki, że nogi odmawiają nam posłuszeństwa, w piersiach głośno świszcze powietrze, a karabiny wydają się coraz cięższe. Ale trenerzy nie mają litości. W końcu nie przyjechaliśmy tu na wypoczynek, odpoczniemy sobie, gdy wygramy tę zainscenizowaną wojnę z terrorem.
Niebezpieczna prędkość
– Na wyjęcie pistoletu z kabury, przeładowanie go i strzał macie ok. sekundy – tak wysokie wymagania na zamkniętej strzelnicy stawia nam Tomasz „Rapid” Bryl, mistrz świata w taktycznym strzelaniu z szybkim wydobyciem broni (wyjęcie jej spod kurtki lub marynarki, przeładowanie i strzał z biodra) – jego rekord to 0,69 sekundy. Jest szefem instruktorów, specjalistą od tzw. bliskiej ochrony. Pracował w 60 krajach, szkolił jednostki w Rosji, Izraelu i USA. Czy strzelanie z biodra ma sens? Tak, to absolutna podstawa w ochronie, chociaż to metoda niezbyt celna. Zwykle jednak zamachowiec atakuje z ledwie kilku metrów i trzeba wyeliminować go tak szybko, że nie ma czasu na celowanie. Po kilkugodzinnym szkoleniu nie zbliżamy się nawet do zadanej sekundy, lecz i tak triumfujemy – w końcu sukcesem jest to, że żaden z nas nie odstrzelił sobie stopy w trakcie błyskawicznego strzelania z ostrych Glocków.
Wyborowy deser
W kolejnym miejscu szkolenia – odkrytej strzelnicy – czujemy się jak w Boże Narodzenie. Czeka tu na nas góra karabinów, pistoletów maszynowych i stosy amunicji, czyli najlepsze prezenty dla dużych chłopców. Pod okiem Tomka i Norberta opróżniamy kolejne magazynki AK-47, MP5 i naszych ukochanych Coltów M4. Z każdą minutą robimy się bardziej celni i bezwzględni dla tarcz w kształcie ludzkich sylwetek. – Najlepsze, czyli trening snajperski, dostaniecie na koniec. Gotowi na deser? – instruktorzy wręczają nam jeden z najbardziej przerażających karabinów wyborowych świata, kultowe Remingtony 700. To naprawdę potężna broń – waży 5 kg i strzela nabojami kaliber 7,62 mm. Są niemal wielkości palca wskazującego i można nimi zdjąć wroga z dystansu 2 kilometrów. Bang! Dwa dni treningu to oczywiście za mało, żeby zostać snajperem czy antyterrorystą. Ale czuję, że w uszach jeszcze długo będzie mi brzmiał odgłos wystrzałów, a serca będzie przepełniała odwaga.