Chris Kyle: PUNISHER
POCZĄTKI
Nie jestem najlepszym strzelcem na świecie. Nawet w mojej grupie na kursie
SEALsów było mnóstwo gości lepszych ode mnie, a ja, za pierwszym razem, oblałem
egzamin praktyczny, co mogło dla mnie oznaczać odejście ze szkolenia
snajperskiego. Ostatecznie kurs ukończyłem sklasyfikowany mniej więcej w środku
stawki. Tak się akurat złożyło, że
chłopak, któremu przyznano tytuł „honor man”, czyli najlepszego w grupie,
należał do mojego plutonu. Jednak nie miał tylu zaliczeń, ile udało się zdobyć
mnie: częściowym wytłumaczeniem jest fakt, że na parę miesięcy został wysłany
na Filipiny, podczas gdy ja byłem w Iraku. Do bycia skutecznym snajperem
potrzeba umiejętności, ale również okazji. No i szczęścia.
PIERWSZE TRAFIENIE
Znajdowaliśmy się na dachu budynku na skraju miasteczka, przez które mieli przejść marines. Śmierdziało jak w kanale ściekowym. – Nadchodzi piechota morska. Obserwuj – powiedział dowódca. W pobliżu nie było nikogo poza jakąś kobietą i dziećmi. Patrzyłem, jak zbliża się oddział naszych. Kiedy Amerykanie się ustawiali, kobieta wyjęła coś spod ubrania i pociągnęła za to. – To coś żółtego. Żółte i ma... – powiedziałem do szefa, opisując, co widzę. – To chiński granat – odparł dowódca. – Strzelaj. Zdejmij ten granat! – padł rozkaz. Pociągnąłem za spust. Kula wyleciała w lufy. Granat upadł. Kiedy wystrzeliłem po raz drugi, granat wybuchł. To był pierwszy raz, kiedy zabiłem kogoś z karabinu snajperskiego. A także pierwszy raz w Iraku, i jedyny, kiedy zabiłem kogoś innego niż biorącego udział w walce mężczyznę. Miałem obowiązek strzelić i nie żałuję tego. Ta kobieta i tak by zginęła. Ja tylko zadbałem o to, żeby nie zabrała ze sobą żadnego z marines.
KODEKS SNAJPERA
Kiedy oddaje się pierwszy strzał snajperski, z tyłu głowy pojawia się zawahanie:
czy mogę zabić tego człowieka? Ale zasady użycia siły były jasne i nie miałem
wątpliwości, że człowiek, którego widzę
w celowniku, to wróg. Po pierwszym śmiertelnym strzale kolejne przychodzą
łatwo. Nie muszę się przygotowywać psychicznie ani wykonywać żadnych myślowych
zabiegów – patrzę przez celownik, naprowadzam siatkę celowniczą na cel i
zabijam wroga, nim on zdąży zabić któregoś z moich ludzi. Pierwszego dnia
zastrzeliłem trzech, a mój kolega Ray – dwóch. Nie można bać się strzelać.
Kiedy widzisz, że ktoś z ajdikiem (od angielskiego skrótu IED – Improvised Explosive Device, bomba domowej roboty) albo z
karabinem zmierza w stronę oddziałów, które się osłania, powód do oddania
strzału jest wyraźny. Zdarzało się jednak, że nie było to takie jednoznaczne.
Każde potwierdzone zaliczenie (śmiertelne trafienie) miało swoją dokumentację,
dowody i świadka. Miałem taką zasadę: jeśli uzasadnieniem miałoby być to, że
uważam, iż cel zrobi coś złego, to nie było to jeszcze wystarczające uzasadnienie.
Musiał już robić coś złego. Nawet stosując to ograniczenie, i tak miałem
mnóstwo celów. Codziennie zaliczałem średnio dwa lub trzy trafienia, czasem
mniej, a czasem więcej – a końca nie było widać.
DALEKIE STRZAŁY
Ludziom błędnie wydaje się, że snajperzy cały czas oddają niewiarygodnie długie
strzały. Dystans zależy od sytuacji. W terenie miejskim będzie się i tak strzelać
tylko na odległość od niespełna 200 do niespełna 400 metrów, bo w takiej odległości
najczęściej są cele. Na otwartej przestrzeni strzały najczęściej oddaje się na
dystansach od 700 do ponad 1000 metrów. Ktoś pytał mnie kiedyś, czy mam swoją
ulubioną odległość. Odpowiedź jest prosta: im bliżej, tym lepiej. Inne błędne
wyobrażenie na temat snajperów dotyczy tego, że zawsze jakoby celujemy w głowę.
Prawie nigdy nie celuję w głowę, chyba że jestem całkowicie pewien, że
trafię. A to zdarza się rzadko na polu bitwy. Celuję w okolice środka ciężkości – strzelam w środkową część
ciała. Daje mi to znaczną pewność trafienia. Bez względu na to, gdzie trafię,
cel pada.
DOTYK ŚMIERCI
Drzwi domu w Sadr City, dzielnicy Bagdadu, do którego zmierzaliśmy, były
zabezpieczone metalową kratą. Wyrwaliśmy ją, wpadliśmy do domu i zaczęliśmy
czyścić pomieszczenia. Wywiązała się strzelanina, a ściany budynku, w którym byliśmy, okazały się
dość cienkie i nie były w stanie oprzeć się wystrzeliwanym w naszym kierunku
pociskom z granatników RPG. Wychodzimy! Kiedy biegliśmy do pobliskiego budynku,
rozpętało się piekło. Strzelano do nas z każdej strony! Jedna z kul trafiła w
mój hełm. Oślepłem! Krew spływała mi po twarzy.
Sięgnąłem ręką w stronę głowy, a tu niespodzianka: głowa nadal była na miejscu, nietknięta. Kula trafiła w hełm, ale odbiła się od noktowizora i odrzuciła hełm do tyłu, poza tym jednak nie wyrządziła mi krzywdy. Kiedy osadziłem hełm z powrotem na głowie, gogle noktowizyjne opadły mi przed oczy, dzięki czemu znowu zobaczyłem obraz. Nie oślepłem! Parę sekund później dostałem w plecy. Pocisk obalił mnie na ziemię, na szczęście trafił w jedną z płyt balistycznych pancerza, jednak uderzenie oszołomiło mnie na chwilę. Tymczasem zostaliśmy otoczeni, okoliczne przecznice zaczęły przypominać najgorsze sceny z filmu „Helikopter w ogniu”. Zdążyliśmy wezwać siły szybkiego reagowania. Potrzebowaliśmy wsparcia i ewakuacji! Wkrótce nadjechała kolumna wozów opancerzonych, a nasi chłopcy strzelali z wszystkiego, co mieli.
Na dachach budynków kryła się ponad setka rebeliantów. Kiedy
zobaczyli odsiecz, przestali celować w nas i przerzucili się na wozy wojsk
lądowych. Zostali jednak rozgromieni. Zaczęło to przypominać obrazki z gry
komputerowej: koszeni ogniem spadali z dachów. Ta noc napędziła mi strachu.
Dotarło do mnie, że nie jestem nadczłowiekiem. Dotychczas zdarzały się takie
chwile, kiedy myślałem: „Zaraz zginę”. Ale nie ginąłem. Po pewnym czasie zacząłem
nawet myśleć, że wrogowie nie mogą mnie zabić. Nie mogą nas zabić. Jesteśmy,
kurwa, niepokonani. Mam Anioła Stróża i jestem SEALsem, i mam szczęście: nie
mogę zginąć. A potem nagle dwa razy w ciągu zaledwie dwóch minut padam powalony
na ziemię. Przyszła, kurwa, kryska na Matyska.
PRZECZYTAJ TAKŻE NASZ WYWIAD Z CHRISEM