Combat Camera

Afganistan, Czad, Bałkany, Liban – gdziekolwiek na świecie służą polscy żołnierze, jadą za nimi wojskowi fotoreporterzy
combat camera.jpg

fot. Robert Suchy

Ghazni, główna baza Polskiego Kontynentu Wojskowego w Afganistanie. Zakurzony pustynnym piachem patrol wraca z wielogodzinnej akcji. Spoceni, zarośnięci żołnierze wyskakują z opancerzonych Rosomaków i Cougarów. Przybijają sobie piątki, zadowoleni klepią nawzajem po plecach. Dzisiaj nikt nie zginął. Ponad ich głowami huczą obwieszone rakietami helikoptery Mi–24 z szachownicą na boku. Kilka głów w kompozytowych hełmach unosi się w górę, ale większość odwraca w stronę nowej kolumny pojazdów opancerzonych wyłaniających się zza parterowych baraków. Tamci dopiero jadą na patrol. Znikają uśmiechy, w górę unoszą się kciuki. Powodzenia chłopaki, wracajcie cali. Z otwartego włazu obok biało–czerwonej chorągiewki wygląda żołnierz w mundurze maskującym, kamizelce kuloodpornej, ciemnych okularach. Jedną rękę opiera na karabinie, w drugiej trzyma kamerę. Jeszcze nie wie, co dziś użyje jako pierwsze.

WSPÓLNA SPRAWA
– Jesteście bardziej żołnierzami, czy bardziej fotoreporterami?
– Przede wszystkim  żołnierzami. Zdjęcia, filmy to tylko dodatek – odpowiada st. chor. Adam Roik.
Zanim dołączył do Combat Camera walczył w Iraku. Dariusz Lewtak, obecny szef zespołu, okrągły rok służył w Libanie. Podobnie pozostali, Marek Kramarczyk i Sebastian Kinasiewicz. Łączy ich z resztą dużo więcej. Wszyscy są wysocy, silni, krótko ostrzyżeni, przekroczyli 30–tkę i mają stopień starszego chorążego (no dobra – Kinasiewicz, najnowszy nabytek teamu, ma jedną gwiazdkę mniej). Razem, tylko we czterech, tworzą jedyny w polskich siłach zbrojnych Zespół Reporterski Combat Camera, którego zadaniem jest robienie zdjęć oraz filmów dokumentujących działania żołnierzy RP poza granicami kraju, także w rejonach uznawanych za strefy działań wojennych.

– Polski oddział z angielską nazwą? – dziwię się.
– Tak samo nazywają się w innych armiach: USA, Kanadzie, Szwecji... Dzięki temu od razu wiadomo o co chodzi – wyjaśnia Dariusz Lewtak
Fakt. „Walcząca Kamera” brzmiałoby trochę głupio.

JAK NAJBLIŻEJ
– Jeśli twoje zdjęcia nie są dostatecznie dobre, to znaczy, że nie podszedłeś dostatecznie blisko – mawiał przed ponad półwieczem Robert Capa, guru fotoreporterów wojennych, który, choć nie był żołnierzem, to ramię w ramię z pierwszą falą aliantów lądował w Normandii i pod niemieckim ostrzałem pstrykał zdjęcia ścinanych przez kule komandosów.

W dzisiejszych czasach coś takiego byłoby niemożliwe. We wszystkich nowoczesnych armiach – także polskiej
– cywilni dziennikarze, fotografowie, operatorzy są pod szczególną ochroną. Nie mogą być narażeni na najmniejsze niebezpieczeństwo. Obwozi się ich w szczelnie zamkniętych wozach opancerzonych i wypuszcza na zewnątrz tylko kiedy jest stuprocentowo bezpiecznie. A jeśli mimo to nagle w pobliżu rozlegną się strzały, każdego osłaniają ich i eskortują w bezpieczne miejsce aż czterej regularni żołnierze, którzy w rezultacie nie biorą udziału w walce i osłabiają swój oddział. Efekt: kiepskie, nieciekawe zdjęcia oraz wkurzone wojsko.
– Z nami jest inaczej. Jesteśmy tuż za żołnierzami, jak ich cienie. Wchodzimy z nimi do domów, do jaskiń, wszędzie – opowiada st. chor. Lewtak. – Ale Combat Camera nie może być obciążeniem dla oddział u z którym działa. Więc jeśli trzeba, odkładamy kamerę i bierzemy do ręki karabin.

WCHODZISZ Z NAMI
To był ostatni dzień przed powrotem do Polski z któregoś tam wyjazdu do Afganistanu. Przez półtora miesiąca Dariusz Lewtak i Adam Roik dokumentowali akcje różnych oddziałów WP. W dzień i w nocy latali śmigłowcami, obserwowali saperów, filmowali patrole chroniące przez atakami talibów „autostradę” Kabul–Kandahar, najważniejszą drogę w całym kraju. Większość  regularnych żołnierzy już dobrze ich znała, ale niektórzy wciąż  traktowali z dystansem. Karabin w porządku, ale po cholerę wam ta kamera? Lecz ostatniego dnia podoficerowie byli już rozluźnieni i niemal spakowani. Jeszcze tylko ostatni, króciutki patrol i parę ostatnich fotek na pożegnanie z chłopakami, którzy zostają tu aż do zmiany kontyngentu.

– No i wjechaliśmy prosto pod ostrzał. Jeden z naszych oberwał. Rzuciłem aparat i chwyciłem karabin. Osłaniałem naszych ogniem dopóki nie ewakuowano rannego – relacjonuje st. chor. Roik. Oddział się obronił bez dalszych strat. Kiedy Polacy szykowali się już do interwencji i przeszukania wioski, Adam zapytał dowódcę, czy w tej sytuacji może iść  z nimi dalej.
– Napieprzałeś z nami, wchodzisz z nami – odparł oficer.
– Zdobyłem ich zaufanie. Byłem swój – wspomina żołnierz Combat Camera.

POD OSTRZAŁEM
– Żeby nie było wątpliwości: filmujemy nie siebie, ale zwykłych żołnierzy. To oni są naszymi bohaterami – podkreśla st. chor. Dariusz Lewtak. – W Afganistanie mamy teraz jeszcze sporo chłopa, a w Polsce wszyscy o nich myślą jak o jednej masie. To, że są zwykłymi ludźmi, większość  uświadamia sobie dopiero wtedy, gdy jest pogrzeb. My chcemy pokazać  żołnierzy indywidualnie, jako porządnych facetów, którzy ciężko pracują na wojnie. Nie tylko walczą , ale też rozminowują teren, budują drogi, szkoły, studnie.

Zdjęcia i filmy Combat Camera przekazuje mediom oraz umieszcza w internecie, m.in. na facebooku i youtube. Ciekawe kadry, dynamiczne ujęcia, podniosła muzyka. Nowocześnie, w HD i... sterylnie. Nie ma krwi, cierpienia, ofiar.
– Prawdziwa wojna wygląda trochę inaczej... – mam wątpliwości
– Pokazujemy wojsko z najlepszej strony, ale bez szokowania. Nikt nam nie cenzuruje zdjęć czy filmów, lecz mamy ograniczenia w naszych głowach. Nigdy nie pokażemy np. cięż ko rannego  żołnierza z rozprutym brzuchem, co zrobi ł kiedyś fotoreporter jednego z polskich tabloidów – tłumaczy Adam Roik.
Lewtak dorzuca jeszcze kilka ograniczeń: nie ma szczegółów uzbrojenia, środków łączności, taktyki działania patroli. Względy bezpieczeństwa. Ktoś może coś podejrzeć na zdjęciach, a potem wykorzystać to przeciwko Polakom.

CZAS ZMIAN
Światła dziennego nie ujrzą też nigdy filmy, które Combat Camera kręci na wewnętrzne potrzeby wojska.
– Na przykład dok ładnie, krok po kroku filmujemy całą akcję bojową. Potem dowódcy oglądają to razem z żołnierzami i analizują, co kto zrobił, co poszło źle, co trzeba poprawić – tłumaczy Lewtak.
To jedna z wymiernych, a nie tylko propagandowych korzyści z działania Combat Camera. Zwieńczenie wielu zmian, jakie przeszło polskie wojsko odkąd w 2003 roku na dużą skalę zaangażowało się w zagraniczne misje bojowe.
– Dużo się nauczyliśmy. Widać,  że się w wojsku zmienia i to na lepsze – ocenia Adam Roik. – W Iraku jeździłem nieopancerzonymi honkerami, a dziś w Afganistanie mamy pancerne i wygodne Rosomaki, Cougary, Maxxx Pro. Naprawdę super sprzęt, którego zazdroszczą nam nawet  sojusznicy. Teraz myślę: jak myśmy wtedy wszyscy, na pierwszych misjach, ryzykowali!

NA POCZĄTKU BYŁA...
...amerykańska Combat Camera, która istnieje od czasów wojny w Wietnamie. Jej działalność w Iraku w 2005 r. podpatrzył st. chor. Robert Suchy, później pierwszy szef zespołu. Polska Combat Camera oficjalnie zaczęła działalność 1 lipca 2008 r. Zespół reporterski podlega Dowództwu Operacyjnemu Sił Zbrojnych i wykonuje zadania przede wszystkim poza granicami Polski.


WYPOSAŻENIE BOJOWE
Członkowie Combat Camera zabierają na akcje nie tylko pełny ekwipunek regularnego żołnierza, ale także sprzęt niezbędny profesjonalnemu kamerzyście i fotografowi:
- MINI-BERYL - karabinek automatyczny
- WIST-94 – pistolet samopowtarzalny
- NIKON D-3 – lustrzanka cyfrowa
- SONY EX-1 – kamera cyfrowa HD
- PANASONIC TOUGHBOOK CF-30 – superwytrzymały laptop



Dodał(a): Mateusz Zieliński Poniedziałek 03.09.2012