"Van Helsing"
Pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie, po obejrzeniu tego filmu, było pytanie, jak to możliwe, że ktoś zdecydował sie zainwestować jakiekolwiek pieniądze w to „coś”.
Przez pierwszą połowę filmu ciężko było mi opanować śmiech. Można zatem powiedzieć, że bawiłam się całkiem nieźle, gdyby nie fakt, że śmiałam się z zażenowania, a druga połowa dłużyła się w nieskończoność, zaskakując coraz to głupszymi scenami.
Akcja filmu rozgrywa się w drugiejpołowie XIX w. Główny bohater, tytułowy Van Helsing, jest słynnym łowca potworów na usługach Kościoła. Zostaje on wysłany do Transylwanii, dzikiej i tajemniczej europejskiej krainy. Na miejscu okazuje się, że tym razem łowca ma stawić czoło wampirowi hrabiemu Drakuli, wilkołakom i monstrum stworzonym przez Doktora Frankensteina. Pomaga mu piękna Anna, spadkobierczyni szlacheckiej rodziny,która od wiekow toczyła walkę z Drakulą.
Niestety fabuła filmu to pomieszanie z poplątaniem, delikatnie rzecz ujmując. Historia wykorzystuje parę kultowych postaci grozy (Drakula, Frankenstein, doktor Jeyll, profesor Van Helsing) i wrzuca je do jednego tygla. Koncepcja ciekawa, ale z realizacją już gorzej.
Reżyser zdecydowanie postawił na efekty specjalne, które w filmie występują w niesamowitej wręcz ilości. Niestety nawet to, nie jest w stanie sprawić, żeby widz nie żałował pieniędzy wydanych na bilet i swojego czasu. Postacie są sztampowe, dialogi czerstwe, a fabuła poprostu głupia. Jednym słowem żenada.