Leon zawodowiec

Porażka polskich siatkarzy podczas niedawnych mistrzostw Europy sprawia, że odżyła sprawa gry dla Polski Wilfredo Leona, cudownego dziecka siatkówki, Kubańczyka, który postanowił zostać Polakiem. Czy zostanie zbawcą polskiej siatkówki?
shutterstock_418656832.jpg

Wilfredo Leon ma 24 lata. Kubańczyk, cudowne dziecko światowej siatkówki, przez wielu jest uważany za najlepszego siatkarza świata. Od kilku lat związany jest z Gosią, dziewczyną z Polski, dla której zmienił całe swoje życie, porzucił ojczyznę i przyleciał nad Wisłę. Jego niedawna deklaracja, że chce grać z orzełkiem na piersi, wzbudziła burzę – bo nie wszystkim w Polsce to się podoba. Jednak trener naszej kadry siatkarskiej Stéphane Antiga jest „za” i już wkrótce Wilfredo Leon będzie grał w biało–czerwonej koszulce. (wywiad przeprowadzaliśmy 2 lata temu, dziś wiadomo, że Leon będzie mógł zagrać dla Polski w 2019 roku)


CKM: Ktoś w internecie napisał: 
„To tak, jakby Cristiano Ronaldo chciał zagrać dla Polski!”. Rzeczywiście jesteś taki dobry?
Wilfredo Leon: Chciałbym, aby polscy kibice sami mogli się o tym przekonać, ale faktem jest, że na formę 
nie narzekam. Ostatni sezon był dla mnie wspaniały. Gram teraz w Rosji, w Zenicie Kazań, wygrałem z nim mistrzostwo i Puchar Rosji. W Final Four, czyli finale Ligi Mistrzów, też zdobyłem z Zenitem pierwsze miejsce i otrzymałem tytuł najbardziej wartościowego zawodnika turnieju. To jednak nie oznacza, że miejsce w polskiej kadrze mi się należy. Muszę je wywalczyć, nie oczekuję niczego za darmo. Mogłem grać dla Rosji, dla Turcji, a nawet dla Kataru. Wszystkie te federacje składały mi propozycje. Odmówiłem, bo jedyne co mnie interesuje, to gra dla Polski. Jakiś czas temu zostawiłem życie na Kubie i przyleciałem tutaj, bo tu mieszka miłość mojego życia.

CKM: Opowiedz coś o tym.
W.L.: Z Gosią poznałem się przez znajomego, za pośrednictwem internetu. Zajmowała się wtedy dziennikarstwem, chciała zrobić ze mną wywiad. Pierwszy okres naszej znajomości był wirtualny, kontaktowaliśmy się przez internet. Na żywo spotkaliśmy się w 2011 roku w Gdańsku, przy okazji Ligi Światowej, i wtedy zaczęło się na poważnie. Od dawna planujemy wspólną przyszłość. Na co dzień gram w Kazaniu, ale moim domem jest Warszawa. Moja narzeczona tu się uczy i pracuje, urządzamy właśnie apartament na Woli w jednej z dzielnic Warszawy. (W roku 2016 para wzięła ślub, a w 2017 urodziło się ich pierwsze dziecko, córka  – przyp. red).

shutterstock_418656844.jpg

CKM: Znasz inne miejsca w Polsce?
W.L.: Poza Warszawą lubię też odwiedzać w Rzeszowie mojego menedżera, Andrzeja Grzyba, który bardzo mi pomaga. To w tym mieście trenowałem indywidualnie, gdy zdecydowałem się opuścić Kubę. Z Polską łączy mnie coraz więcej. A gra w kadrze byłaby ukoronowaniem moich związków z tym krajem. Staram się też poznawać jego historię. Nie wiem, ilu Polaków wie od kiedy „Mazurek Dąbrowskiego” jest oficjalnie hymnem. A ja już wiem, że od 1927 roku. Czytałem również o piekle II wojny światowej, o Powstaniu Warszawskim. Ci, którzy mówią, że nic o Polsce nie wiem, po prostu nie mają racji. Wiem, że są tacy Polacy, którym się nie podoba hasło „Leon zagra dla Polski”, ale trudno. W życiu czasem trzeba się mierzyć z przeciwnościami. Ci ludzie nie są mnie w stanie powstrzymać.

CKM: Nie tęsknisz za Kubą? Czego stamtąd brakuje ci najbardziej?
W.L.: Na pewno nie polskich samochodów, które tam poznałem (śmiech). Na Kubie dość często można zobaczyć wasze słynne „maluchy”, które my nazywamy „Los Polaquitos”, czyli „Mali Polacy”. Kiedyś sprowadzano je w ramach współpracy między naszymi krajami. Kubańskich potraw też mi nie brakuje, bo radzę sobie w kuchni i potrafię je przygotować. Brakuje oczywiście rodziny, znajomych, no i może fajnej pogody.

CKM: A mojito? Cały świat pije ten drink, ale podobno najlepiej smakuje na Kubie.
W.L.: Za mojito nie tęsknię. Rum to nie jest mój ulubiony trunek. Owszem, zawsze miałem i mam kilka butelek u siebie, ale to bardziej dla znajomych. Uprzedzając pytanie, polskiej wódki tym bardziej nie piję (śmiech). Ale już piwko, czasem, jak najbardziej. Choć jeśli o alkohol chodzi, to na pierwszym miejscu postawiłbym wino. W Polsce, bardziej niż trunki, odpowiada mi jednak kuchnia. Ostatnio posmakowałem zupy cebulowej, z czosnkiem, grzankami. Poezja! No i ta wasza najpopularniejsza chyba zupa, z jajkiem i kiełbasą (żurek – przyp. red.). Mama narzeczonej często gotuje ją specjalnie dla mnie. Plus oczywiście pierogi i schabowy, którego sam już potrafię zrobić. Lubię też słodycze. Ostatnio przygotowałem nawet tort bezowy.

CKM: Wspominaliśmy o Kubie, twojej ojczyźnie. To specyficzny kraj. Czy po tym jak porzuciłeś 
reprezentację i wyjechałeś, masz tam w ogóle prawo wstępu?
W.L.: Nie mam problemów z powrotem, mogę tam jeździć. Najgorzej mają ci, którzy przebywają z kadrą 
poza Kubą i wtedy się oddalają. W ich przypadku powrotu na Kubę już nie ma. Ja wyjechałem sam, więc poza karą nałożoną przez federację, żadnych szykan wobec mnie nie było. Generalnie to lata gry dla Kuby 
wspominam z wielką przyjemnością. Byłem najmłodszym debiutantem w historii seniorskiej reprezentacji, miałem 14 lat, gdy zagrałem w niej po raz pierwszy. W wieku 17 lat zostałem z kolei najmłodszym kapitanem w historii kubańskiej kadry. To był bardzo fajny okres, z sukcesami, ale teraz jest już zamknięty. A co do samej Kuby, to kraj się zmienia. Powoli, ale się zmienia. Widać to choćby po dostępności internetu. Może nie jest jeszcze tak dobrze, jak w innych krajach, ale widać postęp. Choć nie o wszystkim, co jest związane z Kubą, chciałbym mówić...

CKM: Twoi rodzice byli już w Polsce?
W.L.: Nie, jeszcze nie mieli okazji. Ale to nie jest tak, że nigdzie się z Kuby nie ruszali. Tata był zapaśnikiem, a potem trenerem zapasów. Swego czasu wyjechał na trzy lata do Afryki, do Mali, gdzie prowadził reprezentację i wprowadził ją na piąte miejsce w afrykańskim rankingu. Ojciec wykorzystał tam czas również na naukę języków. Poza francuskim, opanował też... dialekt bambara, w którym porozumiewa się większość Malijczyków. Z kolei mama w przeszłości była siatkarką. Mówią, że to po niej i po wujku mam siatkarski talent. Oboje też mieli talent, byli bliscy gry w reprezentacji Kuby, ale ostatecznie ani mamie, ani wujkowi to się nie udało. Mamie ze względów rodzinnych, bo musiała się zająć swoją chorą mamą, co zahamowało jej karierę. Natomiast wujek do kadry nie trafił ze względu na kłopoty z dyscypliną.

CKM: Twój tata nauczył się języka bambara. A jak tobie idzie z językiem polskim?
W.L.: Staram się, choć polski do najłatwiejszych nie należy. Będąc na co dzień sam w Kazaniu też nie mam wielu okazji do rozmowy po polsku. Ale, gdy przyjeżdżam do narzeczonej, staram się chłonąć jak najwięcej. 
Czasem słucham sobie co mówią o mnie Polacy, myśląc, że nic nie rozumiem.

CKM: I co mówią?
W.L.: Z reguły odnoszą się do mojego wysokiego wzrostu (201 cm – przyp. red.), albo koloru skóry. Ale nie są to obraźliwe teksty. Jeszcze nigdy nie musiałem interweniować. Wprawdzie jestem wielkim fanem boksu i UFC, ale tylko w teorii. W praktyce spokojny ze mnie chłopak. Atakuję tylko na parkiecie.

(z Wilfredo Leonem rozmawiał Piotr Koźmiński)


Kup aktualny numer miesięcznika CKM i zobacz gorące zdjęcia Lilly w środku!

10_ckm_17-617.jpg

Więcej niepublikowanych zdjęć Lilly znajdziesz w naszej strefie CKM PREMIUM – kod do wejścia znajdziesz gratis w tym numerze CKM!

Kup CKM przez internet: zamawiając prenumeratę na cały rok dostaniesz dwa numery za darmo i dodatkowy prezent gratis! KLIKNIJ TUTAJ.



Dodał(a): CKM (PK) Piątek 15.09.2017