Drukowany motocykl

Wygląda jak zwykły, może nieco futurystyczny, motocykl. Jednak ze zwyczajnością ma on niewiele wspólnego. Został on bowiem w całości wydrukowany przy pomocy drukarki 3D.
1420x670xapworks_3dbike_aluminium-1420x670.jpg.pagespeed.ic.rCJZOsd35D.jpg

Prędzej czy później to było nieuniknione. Skoro drukować można już niemal wszystko – od czekoladowych pralinek, przez kałacha, po pełnowymiarowy dom mieszkalny, a drukarki 3D powoli wypierają tradycyjne metody produkowania części do różnych przedmiotów z kolejnych branż. A teraz właśnie te zmyślne urządzenia wkroczyły do kolejnej – do branży motoryzacyjnej.

Oto Light Rider, pierwszy na świecie motocykl, stworzony przy użyciu drukarki 3D. Stworzyła go firma APWorks, spółka zależna od Airbusa, wobec czego można się spodziewać, że maszyna będzie stała na wysokim poziomie zaawansowania technicznego.

I wiele wskazuje, że tak właśnie jest. Primo, to pierwszy na świecie drukowany motocykl, a to już samo w sobie jest czymś. Secundo, nazwa maszyny nie jest jakimś tam fajnie brzmiącym zwrotem, który akurat podpasował projektantowi. W tym przypadku jest to dokładna obietnica, bowiem cały motocykl waży ledwie 35 kg, z czego sama rama, wydrukowana z lekkiego i wytrzymałego pyłu aluminiowego, waży tylko 6 kg. To znaczy, że osoba, która dosiądzie tej maszyny będzie prawdopodobnie od niej jakieś dwa razy cięższa (o ile nie będzie to szóstoklasista).



Idąc dalej. Gdybyście zastanawiali się gdzie ten motocykl ma bak na paliwo, to już wyjaśniam – nie ma go wcale. Jest to bowiem maszyna w pełni zasilana energią elektryczną. Co prawda ów silnik nie powala na kolana swoimi osiągami (rozpędza się ledwie do 80 km/h), ani zasięgiem (raptem 60 km na jednym ładowaniu), ale możemy wybaczyć tę wadę producentowi – w końcu technologia e-silników nie jest jeszcze w pełni dopracowana.

Najpoważniejszą wadą Light Ridera jest jednak jego cena. Kosztuje on 50 tys. euro, czyli jakieś 220 tys. złotych i powstanie tylko w 50 egzemplarzach.

Oczywiście rozumiemy, że to prototyp i z pewnością jego stworzenie przyniesie pożytek całej motoryzacji. Jednak na tę chwilę uważamy, że to po prostu zabawka dla bogatych. Za 220 tys. już lepiej kupić sobie replikę Ferrari F40 od polskiego producenta. Dużo bardziej na tym skorzystacie.





Dodał(a): Jakub Rusak Wtorek 24.05.2016