Manchester United - trzy historie, które wstrząsnęły piłkarskim światem

Manchester United nie ma tylu trofeów co Real Madryt, ani nie jest tak bogaty jak FC Barcelona, ale nie ustępuje im sławą. Swoją legendę klub zawdzięcza pasji tworzących go ludzi, dla których to „najbardziej romantyczna ze wszystkich organizacji sportowych”. Książka „Diabelska biografia” opisuje historie MU jakby to były dzieje człowieka – przeczytaj jej trzy fragmenty o zdarzeniach, które wstrząsnęły piłkarskim światem.
csmphototwo422226.jpg

1. Eric Cantona i kung–fu

Nikt nie mógł zarzucić dziennikarzom „The Sun”, że zrelacjonowali tamte wydarzenia w zbyt stonowany sposób. Nagłówek na pierwszej stronie głosił: „Nigdy nie zapomnę zła w jego oczach”. Poniżej znajdowała się informacja, zgodnie z którą „blamaż Cantony” opisano na stronach: 2, 3, 4, 5, 6, 22, 43, 44, 45, 46, 47 i 48...

Dwa dni wcześniej, wieczorem 25 stycznia 1995 roku, w meczu z Crystal Palace Eric Cantona zarobił piątą czerwoną kartkę w barwach United. Został kopnięty przez środkowego obrońcę gospodarzy, Richarda Shawa, więc następne kilka minut poświecił na poszukiwanie szansy na odwet. Kiedy wreszcie dorwał się do łydek Shawa, sędzia znajdował sie obok i nie miał innego wyboru, tylko pokazać Francuzowi czerwony kartonik. Cantona przez chwilę wyglądał jak mały chłopiec, który zebrał o jedną burę za dużo. Po chwili jednak postawił kołnierz, wypiął klatę i poszedł do szatni. Gdy mijał kibiców, coś zwróciło jego uwagę.

Otóż jeden z fanów Palace, niejaki Matthew Simmons, biegł w dół po stopniach trybuny, aby zafundować mu stek wyzwisk. Normalka, nic nowego. Zdarzało się to juz wielokrotnie, w Leeds, na Maine Road, na Anfield. „Prowokacja była zawsze – powiedział mi kilkanaście lat później Eric. – Ludzie powtarzają takie rzeczy miliony razy, aż pewnego dnia przestajesz się na to godzić. Dlaczego? Pewnego dnia po prostu zareagujesz, choć słowa są dokładnie takie same jak te, które słyszałeś milion razy. Nie da sie stwierdzić, czemu akurat tym razem zareagowałeś”.

Jak zareagował Cantona? Przeskoczył reklamy i zaatakował Simmonsa. Najpierw kopnął go w klatkę piersiową, a potem wyprowadził dwa potężne ciosy. Wszystko zarejestrowały kamery. Nagranie było w kółko odtwarzane w brytyjskich mediach przez następny tydzień. W kolejnych dniach nikt nie mówił o niczym innym, tylko o jego ataku w stylu kung–fu. Gazety pisały niemal wyłącznie o tym. Brian Clough ocenił, że Cantonę należałoby wykastrować.

Cantonie postawiono zarzuty uszkodzenia ciała. Sędzia Jean Pearch nałożyła na niego karę dwóch tygodni pozbawienia wolności. Prawnicy uzyskali jej złagodzenie do prac społecznych. Po zakończeniu rozprawy piłkarz stawił się na konferencji prasowej, na której poproszono go o komentarz. Cantona spojrzał prosto w obiektywy kamer i powiedział: „Mewy podążają za kutrem, bo liczą na to, że rybacy wyrzucą do morza sardynki”. Następnie wstał i wyszedł...

Te słowa przeszły do historii jako najsłynniejsza wypowiedź piłkarza. Stały sie inspiracją dla książkowych tytułów, a nawet dla tytułu jednego z programów radiowych. Znaczenie tej wypowiedzi było interpretowane przez ekspertów, analizowane przez przedstawicieli świata akademickiego i krytykowane przez rywali. A przecież te słowa były opisem pasożytniczej relacji miedzy mediami a celebrytą i w zamierzeniu miały wydźwięk humorystyczny. Kilku dyrektorów klubu uważało, że Cantona powinien zostać zwolniony (cynik powiedziałby, że gdyby Francuz nie był kluczowym piłkarzem zespołu, zapewne tak by się stało). Ostatecznie otrzymał zakaz gry do końca sezonu i kare finansowa w wysokości dwutygodniowych zarobków.

Podczas 248 dni przymusowej przerwy Francuz wielokrotnie groził, że odejdzie z Old Trafford. Alex Ferguson pofatygował się nawet do Francji, by przekonać go do odrzucenia oferty z Interu. Włosi obiecywali mu pięciokrotnie więcej, niż dostawał w Manchesterze. Wszelkie wątpliwości rozwiał nowy kontrakt. Cantona wrócił. Był jednak jakby odmieniony. „Gram z zapałem i pasją – powiedział wcześniej pewnego razu o sobie. – Godzę się z tym, że czasem ten zapał przekłada się na krzywdę innych. Bez tych dwóch cech jednak nigdy nie byłbym sobą”. Świat oczekiwał od niego jakiegoś wybuchu, a tymczasem jemu udało się przez cały sezon zachować zimna krew. Ani razu nie uległ pokusie wzięcia odwetu.

2. Finał Ligi Mistrzów 1999 z Bayernem

Na przerwę Niemcy schodzili, prowadząc z Manchesterem 1:0, wiec Alex Ferguson w szatni musiał się wspiąć na szczyt swych umiejętności motywacyjnych, aby podnieść zespół na duchu. Zachował się inaczej niż wtedy, gdy wrzeszczał na Nicky’ego Butta z powodu jego strat („Kurwa, Butt! Właśnie kosztowałeś mnie Puchar Europy! Zadowolony jesteś?”). Tym razem był opanowany, spokojny i konkretny. Pamiętał słowa Steve’a Archibalda, byłego piłkarza z Aberdeen, który opowiadał mu o okropnym poczuciu pustki po porażce z Barceloną w finale Pucharu Europy.

„Jeśli przegracie, wyjdziecie na boisko, staniecie dwa metry obok Pucharu Europy, ale nie będzie wam wolno go dotknąć – powiedział piłkarzom. – Chciałbym, żebyście sobie uświadomili, jak niewiele dzieli was od tego trofeum. Jeśli przegracie, do końca życia będziecie przeklinać ten dzień”. Podobnie jak wielu innych reporterów, tak i ja po 85 minutach gry (MU ciągle przegrywał) miałem prawie gotowy tekst do pierwszego wydania „Guardiana”. Pisałem, że potrójna korona od początku była niemożliwa do zdobycia, wspominałem o wyczerpaniu piłkarzy i winiłem za porażkę Fergusona, bo źle dobrał skład.

Ten artykuł nigdy się nie ukazał. Inni dziennikarscy prorocy mieli mniej szczęścia. Podobno Ferguson miał w swym gabinecie kilka pierwszych wydań gazet z negatywnymi komentarzami o tamtym spotkaniu, na pamiątkę. Nie tylko reporterzy przedwcześnie uznali, że jest już po meczu. Lennart Johansson, prezes UEFA, zaczął schodzić w kierunku murawy, by wręczyć trofeum piłkarzom Bayernu. A przecież wszyscy powinniśmy być mądrzejsi i pamiętać, czego Sofokles uczył już 2,5 tysiąca lat temu: kurtyna opada dopiero wtedy, gdy ostatni aktor zejdzie ze sceny.

Rację miał Clive Tyldesley, komentator telewizji ITV: „Gracze United muszą strzelić. Oni zawsze strzelają”. Gdy Johansson wyszedł z tunelu, było już 1:1. Teddy Sheringham wbił piłkę do siatki z najmniejszej odległości. Johansson ruszył w kierunku trybun, aby stamtąd obejrzeć dogrywkę. Na ławce McClaren darł się na Fergusona, by przygotował zespół do dogrywki, ale Ferguson nie słuchał. Patrzył na Irwina wybijającego piłkę. Futbolówka odbiła się od któregoś z zawodników Bayernu i poleciała na kolejny rzut rożny. Wykonał go Beckham, Sheringham podał ją dalej głową, a Solskjær, który zareagował szybciej niż kryjący go oniemiali obrońcy, wystawił prawa nogę i podbił piłkę. Ta poleciała prosto do bramki i uderzyła w górną siatkę. Tego gola Johansson tez nie widział.

„Znamy już klub, którego nazwa znajdzie się na pucharze” – krzyczał Tyldesley. „Kto strzelił gola Niemcom? Solskjær!” – krzyczeli ci kibice United, którzy byli w stanie trzeźwo myśleć. Solskjær sunął po trawie na kolanach w geście niewysłowionej radości. Właśnie wtedy uszkodził sobie więzadła i wydatnie przyspieszył zakończenie kariery sportowej. Siedziałem na samym skraju przestrzeni prasowej i przygotowywałem się do napisania tekstu na nowo, gdy ze znajdującej się nieopodal loży dla VIP–ów wyskoczył w moim kierunku jeden kibic, cisnżł moim laptopem w ziemie i krzyknął: „I co teraz napiszesz draniu?”. Tak naprawdę nie bardzo było wiadomo, od czego zacząć.

3. Era José Mourinho
Portugalczyk w grudniu 2015 r. stracił pracę w Chelsea w atmosferze spektakularnego
skandalu. Kamery zarejestrowały, jak krzyczy na klubowa lekarkę, która właśnie zajmuje się kontuzjowanym piłkarzem. Mimo wszystko uważano, że to właśnie Mourinho powinien zostać trenerem United. Prowadzenie tego klubu stanowiło przedmiot słabo ukrywanych ambicji Portugalczyka od pierwszego dnia, gdy postawił nogę na Old Trafford – a było to wiosną 2004 roku, kiedy jego Porto wygrało tam z MU, a on wykonał ślizg radości przy linii bocznej. Teraz otrzymał propozycje, której nie miał zamiaru odrzucać. Nie przejmowano się obiekcjami Fergusona ani krytycznymi uwagami Bobby’ego Charltona. Uznano, ze to właśnie Portugalczyk przywróci Manchester United na ścieżkę skutecznej walki o trofea.

Wyszło zatem na to, ze bezwzględny pragmatyk, menedżer, który wierzy w to, ze zwycięstwo dziś jest ważniejsze od chwały w przyszłości, którego nie interesują romantyzm ani tradycja i który nie dba o rozwój młodzieży, przejął klub od lat szczycący się swoja odmiennością. Najbardziej romantyczna ze wszystkich organizacji sportowych trafiła w ręce skrajnego technokraty.

Artykuł ukazał się w magazynie CKM nr 6 2017

Dodał(a): CKM/ fot. Star Stock Piątek 14.09.2018