Ból i chwała: Paweł Nastula
Paweł Nastula: Pamiętam. To była straszna nagonka. Nastula będzie zabijał w klatce, rozmienia się na drobne, pewnie ma długi... Dużo nieprawdy.
CKM: Spodziewałeś się, że media przykleją ci łatkę tego „złego”, ikony sportu, która przeszła na ciemną stronę mocy?
Paweł Nastula: Wciąż jestem ikoną, nikt mi tego nie zabierze. Gdybym zwracał uwagę na wszystko, co ludzie mówią, pewnie nie byłbym nawet mistrzem olimpijskim. Miałem cel i podjąłem decyzję. Uważałem, że jest to dobra decyzja i już.
CKM: Do dziś w powszechnej opinii MMA to brutalna walka bez zasad...
Paweł Nastula: Bzdury! Są zasady, są sędziowie, jest regulamin określający, co wolno, a czego nie. Oczywiście, jest to dyscyplina widowiskowa, dla przeciętnego widza może się wydawać zbyt brutalna, ale rządzą nią jednoznaczne reguły.
CKM: Byłeś pionierem MMA w Polsce...
Paweł Nastula: Może nie do końca (śmiech). Ale na pewno jako pierwszy i jedyny Polak wystartowałem w japońskiej federacji Pride, która, chociaż już nie istnieje, do dzisiaj uważana jest za najlepszą na świecie. Teraz mamy UFC, ale jeśli chodzi o organizację, nikt nie przebije tego, co robili Japończycy.
CKM: Twój sentyment do Pride ma związek z tym, że byłeś światową ikoną judo, najbardziej prestiżowej japońskiej sztuki walki?
Paweł Nastula: Tak. I tak zostanie. Japonia zawsze będzie mi się dobrze kojarzyć. Tam zdobyłem pierwszy złoty medal mistrzostw świata w 1995 roku, wygrałem też prestiżowy turniej imienia Jigoro Kano, twórcy judo, uznawany przez wielu za trudniejszy od mistrzostw świata.
CKM: Nie miałeś problemu z przestawieniem się z judo na nowe zasady?
Paweł Nastula: Miałem. Początki były trudne dla mnie, podczas treningów walki w stójce nie wiedziałem, o co chodzi, głowa bez przerwy latała mi po ciosach. Trzeba było to przetrzymać i przetrzymałem.
CKM: Uważasz się już za wojownika MMA czy wciąż za judokę?
Paweł Nastula: MMA zajmuję się obecnie, ale do końca życia będę judoką, tak o sobie myślę. Ta dyscyplina mnie ukształtowała, dzięki niej doszedłem do czegoś w życiu, pomogła mi... CKM: Twoja historia mogła więc potoczyć się inaczej?
Paweł Nastula: Wiecie, w życiu różnie bywa, ma się różnych kolegów... Gdyby nie judo, mógłbym skończyć gorzej. Kilku moich kolegów już nie żyje, zapiło się na śmierć, inni wylądowali w więzieniu. Ja wybrałem drogę judo. Zastanawiam się czasem, czemu tak było. Młody człowiek jest głupi, a ja od początku byłem tak skoncentrowany na judo, że choćby nie wiem co się działo, o godz. 17 musiałem być na treningu. Nawet już jako mistrz Polski potrafiłem wyjść ze spotkania ze znajomymi i lecieć na trening. Oni mówili: „Daj spokój, jesteś mistrzem, zostań, napij się piwa”.
CKM: A ty odpowiadałeś...
Paweł Nastula: „Jestem mistrzem Polski, ale chcę być mistrzem świata”.
CKM: Czym dla ciebie jest walka?
Paweł Nastula: Odpowiem wam tak: gdy byłem młody, miałem kompleksy. Każdy je ma. Miałem też pewne problemy w domu, ze swoim świętej pamięci ojcem. Więc walka była dla mnie takim wyzwoleniem, ucieczką od codziennych kłopotów. Na treningach, sparingach, zawodach zapominałem o tym, co jest na zewnątrz i skupiałem się na walce. To mnie strasznie rajcowało wtedy i to mi zostało do dziś
CKM: Nie popełniałeś błędów?
Paweł Nastula: Każdemu się zdarzają. Gdy byłem młody, myślałem, że jestem niezniszczalny. Katowałem się ciężko, nawet jak coś bolało. Dzisiaj jest inaczej. Bardziej słucham swojego organizmu. Jeśli wiem, że coś mnie boli albo nie czuję się dobrze, to lepiej odpuścić trening, niż się zakatować.
CKM: Co na przykład powiedział ci organizm dziś rano?
Paweł Nastula: Ha, skarcił mnie, że właśnie nie miałem... treningu. Mam wprawdzie usprawiedliwienie: byłem z rodziną pięć dni w Zakopanem – na wczasach, ale zaliczyłem na piechotę dwa razy Nosal i raz Kasprowy Wierch. Wczoraj wieczorem wróciliśmy do domu i dziś rano miałem zrobić trening. Jednak byłem trochę zmęczony po podróży, ponadto mieliśmy do załatwienia sprawę w urzędzie, więc sobie odpuściłem. Ale jeszcze 10 lat temu, cokolwiek by było, to bym trening zrobił.
CKM: Gdzie bardziej boli – w judo czy w MMA?
Paweł Nastula: W judo też czasami leje się krew. Ale MMA jest bardziej brutalne i są uderzenia…
CKM: Nie boisz się tego przed walką?
Paweł Nastula: Przecież ból jest na co dzień w naszym życiu. W klubie mam nawet taki plakat: „Ból jest tymczasowy, duma jest wieczna” (śmiech). Przed walką jest też adrenalina i stres, ale chodzi o to, by ten stres opanować, by cię nie zablokował, a zadziałał motywująco. Jednak jak ktoś mówi, że przed bijatyką się nie boi, nie denerwuje, to jest wariat.
CKM: Co bardziej boli: sam cios czy przegrana?
Paweł Nastula: Zdecydowanie przegrana. Ból po ciosie szybko przemija, za to przegrana boli długo. Zwłaszcza gdy przegrałeś dlatego, że popełniłeś błąd. A jeśli dodatkowo przeciwnik był słabszy od ciebie – to wtedy boli naprawdę długo i trudno o tym zapomnieć.
CKM: Która porażka jest dla ciebie... najcenniejsza?
Paweł Nastula: Barcelona, 1992 rok. Przegrana walka o finał olimpijski w judo. Pojechałem tam jako cichy faworyt. Pierwsze starcia wygrałem szybko. Czwarte, o finał, toczyłem z mało znanym Anglikiem Stevensem. Ludzie z naszej ekipy klepali mnie po plecach, mówiąc: „Paweł, spokojnie, już jesteś w finale...”. Trochę mnie tym uśpili. Jednak głównie przegrałem z powodu własnej głupoty. Zrobiłem błąd: byłem zmęczony, rozwiązałem pas przy judodze i dostałem karę. Myślałem, że wciąż prowadzę, a kara spowodowała, że był remis! Końcówkę walki pamiętam, jakby to było wczoraj: leżałem na brzuchu, Angol po mnie skakał, a ja sobie myślałem: co za głupek, przegrywa, a próbuje nic nieznaczącej akcji w parterze. Gong, kątem oka dostrzegam, że sędzia wyciąga chorągiewkę i ogłasza jego zwycięstwo. Tak przegrałem medal olimpijski.
CKM: Co było dalej?
Paweł Nastula: Cała noc nieprzespana. Kotłowało mi się w głowie. Wtedy powiedziałem sobie, że nigdy nie popełnię już takiego błędu, by przegrać tak frajersko.
CKM: Wtedy, tamtej nocy w Barcelonie, narodził się nowy Paweł Nastula
Paweł Nastula: Może nie nowy, ale powziąłem postanowienie, że jeśli pojadę na kolejne igrzyska, to nie mogę dopuścić do takiej frajerskiej przegranej.
CKM: Pomogło?
Paweł Nastula:I to jak! Cztery lata później, na igrzyskach w Atlancie, trzydzieści sekund przed końcem walki o finał przegrywałem, ale pamiętałem lekcję z Barcelony i powiedziałem sobie: nie ma takiej możliwości, nie będzie powtórki. Pierwsza akcja mi nie wyszła, szybko wstałem, następna akcja, 24 sekundy, rzuciłem Brazylijczyka na wazari i zwycięstwo!
CKM: Dziś masz własną szkołę sztuk walki – wychowujesz w niej kolejnego mistrza olimpijskiego w judo?
Paweł Nastula: Oj, nie, teraz jest inaczej, bardzo zmieniło się nastawienie ludzi. Dzisiaj rodzice, jak zapisują dzieci na judo, to nie myślą o karierze sportowej. Chodzi im tylko o ogólny rozwój, a nie przyszłą walkę o medale.
CKM: To niedobrze? Paweł Nastula: Niedobrze. W judo czekamy na jakiekolwiek medale z igrzysk olimpijskich od 1996 roku, czyli od czasów, gdy ja zdobywałem złoto. Wiem, że wyczyn w sporcie to jest jedna wielka niewiadoma, lecz kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
CKM: Sporo się zmieniło w polskim MMA od twojego debiutu. Dużo nam jeszcze brakuje do świata?
Paweł Nastula: Zmian jest mnóstwo i tylko na korzyść. Jest coraz więcej zawodów. Wiadomo, największa gala w Polsce to KSW, ale jest również kilka mniejszych imprez i parę jeszcze mniejszych. Wszystkie są potrzebne, żeby młodzi ludzie mieli gdzie się sprawdzać. Oczywiście jeszcze nam trochę do USA czy Japonii brakuje. U nas nie ma np. prawdziwego zawodowstwa. Zawodnicy, którzy startują na galach, muszą dorabiać – na bramkach, jako trenerzy... Nie da się z MMA w Polsce wyżyć.
CKM: Ty chyba dałbyś radę. Na pewno masz wyższy kontrakt niż większość innych zawodników.
Paweł Nastula: Ale ja mam bardzo duże wydatki (śmiech). A na serio to tak, oczywiście mam inne stawki i są one bardzo dobre, lecz i tak zarabiam gdzie indziej. Mam swoją szkołę sportów walki i stypendium olimpijskie, które dostaje każdy złoty medalista olimpijski.
CKM: I nie planujesz zejścia ze sceny?
Paweł Nastula: Jeszcze nie. Wciąż mam w sobie chęć walki. Bo wiecie, ja się teraz naprawdę dobrze prowadzę. Nie piję, nie imprezuję i wciąż mogę sporo osiągnąć.
[WYWIAD Z PAWŁEM NASTULĄ PRZEPROWADZILIŚMY PRZED WALKĄ NA GALI KSW24 - przyp redakcji]
CKM: Najbliższą walkę MMA stoczysz już pod koniec września, twoim rywalem będzie Karol Bedorf. Jesteś od niego starszy o 13 lat...
Paweł Nastula: Ja czuję się, jakbym miał 25 lat, więc to on jest starszy (śmiech).
CKM: Bedorf, tak jak ty, to mistrz walki w parterze. Szybko zejdziecie „na dół”?
Paweł Nastula: Dalej najlepiej jest mi w parterze, ale myślę, że stójkę mam już na takim poziomie, że i tam mogę podjąć walkę. Więc nie przesądzam rozwoju wydarzeń.
CKM: Dotąd wszystkie walki w MMA, nieważne czy wygrałeś, czy przegrałeś, kończyłeś przed czasem...
Paweł Nastula: ...i teraz też tak będzie (śmiech).