Co z Seicento dla uczestnika wypadku z premier Szydło?
W SKRÓCIE:
Cel zbiórki ustalono na 5 000 złotych. Ponad 8 000 internatutów wpłaciło łącznie około 150 000 złotych. Sebastian K., oskarżony o spowodowanie wypadku z udziałem pani premier, stwierdził, że nie będzie korzystał z tych pieniędzy do czasu ogłoszenia prawomocnego wyroku.
PEŁNA WERSJA
Planowano zebrać 5 000 złotych, a zdobyto o wiele więcej. Polacy chętnie wpłacali swoje pieniądze , aby pomóc Sebastianowi K., który 10 lutego 2017 roku w Oświęcimiu zderzył się z samochodem wiozącym panią premier Beatę Szydło.
Sprawa toczy się w sądzie, a licznik zbiórki wskazał 150 000 złotych. Tych pieniędzy nikt na razie nie widział. Część internautów uznała, że wszystko to było wielką ściemą, a inni wyciągnęli wnioski jakoby organizator akcji Rafał Biegun, zabrał całą kwotę i zniknął.
Co ja paczę?
— Dominik Tarczynski (@D_Tarczynski) 25 lutego 2017
Gość który zbierał na seicento, zawinął 130.000 zł i ślad po nim zaginął 😂
Dzień dobry opozycjo 😎#KadryOpozycji
Jak się okazało obie grupy były w błędzie. Burza w sieci to tylko bezmyślne powtarzanie niesprawdzonych faktów. Prawdą jest jedynie, że Sebastian pieniędzy jeszcze nie otrzymał. Gdzie się podziały? Sprawa jest prosta.
Kierowca Seicento zdecydował, że nie ruszy ani grosza z zebranej sumy, dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok. Ze względu na system sądownictwa działający w naszym kraju, może to zająć nawet kilka lat.
W międzyczasie kwota trafi na specjalną lokatę, do której dostęp i dane otrzyma Sebastian K. Wszystko w porozumieniu między organizatorem zbiórki, ojcem oskarżonego o spowodowanie wypadku i jego pełnomocnikiem.
Organizator zbiórki poznał co znaczy internetowy hejt, kiedy bezpodstawnie oskarżano go o defraudację pieniędzy. Sebastian chcąc tego uniknąć podjął taką, a nie inną decyzję. Ze względu na tempo działania polskich sądów, mamy nadzieję, że pieniądze nie stracą na wartości ze względu na inflację.