Weekend: On tańczy dla nas

Poznaj tajemnicę sukcesu Radka Liszowskiego, lidera bijącego rekordy popularności zespołu Weekend, autora i wykonawcy utworu „Ona tańczy dla mnie”, największego polskiego muzycznego hitu w historii! A przy okazji baw się w rytmie disco

Ona tańczy dla mnie

CKM: Twój wokal porywa ludzi. Marzyłeś kiedyś o byciu światowej klasy śpiewakiem operowym?
Radosław Liszewski: Nie, kiedy byłem dzieciakiem, królował rock. I dlatego, mając 9 lat, zacząłem grać na perkusji. Razem z paroma chłopakami z moich rodzimych Sejn zaczęliśmy hałasować. Na bębnach nawalałem jeszcze w technikum. Później jednak pokochałem disco i tak już zostało. Ale swoją perkusję z czasów młodości wciąż mam i czasem lubię sobie ponaparzać na „garach”. Wiesz, muzykę kocham totalnie i nie ograniczam się jako słuchacz. Cieszę się, gdy w radiu leci Modern Talking albo CC Catch. Ale w moim samochodzie można usłyszeć też Def Leppard, Rolling Stones czy Guns N’ Roses. O! Pokochałem też twórczość Vivaldiego. Ostatnio absolutnie wkręciłem się w jego „Cztery pory roku”!

CKM: Człowieka o tak ambitnych gustach muzycznych nikt chyba nie nazwie burakiem...
Radosław Liszewski: No właśnie... Jeszcze kilka lat temu, gdy ktoś przyznawał się do grania disco polo (albo jak się to określa dziś: polskiego disco), ludzie automatycznie uznawali cię za chama, prostaka i buraka. Nieraz przekonałem się o tym na własnej skórze. A media tylko to nakręcały... Jechanie po nas było po prostu modne. Zawsze miałem to gdzieś i robiłem swoje. W 2004 roku nagrałem kawałek skierowany właśnie do takich szyderców – „Tera mnie to wali, bo jestem na fali”. Co prawda nie byłem jeszcze na takiej fali jak dziś, ale widocznie mam w sobie coś z Nostradamusa i przewidziałem wielką karierę (śmiech). Tak czy owak dzięki wspomnianej piosence zauważył nas m.in. Szymon Majewski. Zagraliśmy też koncert w Warszawie, na który przyszła śmietanka polskiego hip hopu. Raperzy doskonale się bawili, po występie poprzybijaliśmy sobie piątki. Przyznali, że nic do disco polo nie mają. Nie będę mówił, o których raperów chodzi, bo zdrowo wtedy popiliśmy, naprawdę nieźle przyimprezowaliśmy, więc nie wiem, czy życzą sobie mówienia o takich szaleństwach.

CKM: A może czas na odważne łączenie disco polo z innymi gatunkami muzycznymi? Nagrałbyś kawałek z Nergalem albo Leszkiem Możdżerem?

Radosław Liszewski: Wiem, że Cezik przerobił nasz przebój na wersję jazzową. I brzmi to świetnie. Jest też wersja metalowa. Raper Sobota nagrał utwór bazujący na moim refrenie... Zawsze to coś nowego, nie sądzę, by artyści, których wymieniłeś, mieli ochotę na wspólne zagranie, ale z mojej perspektywy byłaby to zabawna rzecz.

weekend_dosier.jpgCKM: Wracając do kontaktów z raperami – nie sprawiły one, że chciałbyś zacząć tworzyć buntownicze zaangażowane społecznie kawałki, zamiast w kółko śpiewać ckliwe piosenki o miłości?

Radosław Liszewski:
Oj tam, w praktycznie każdym gatunku muzycznym  śpiewa się głównie o miłości, a ludzie przyczepili się akurat do disco polo. Słuchaj – w tej muzyce nie ma miejsca na bunt, przekaz ma dotyczyć czegoś innego. Ludzie mają dość problemów na co dzień i nie chcą, żebym smęcił o tym, że szef wywalił mnie z roboty albo  że nie dostałem kredytu. Na świecie jest mnóstwo szarości, dlatego nie chcę jej w swoich piosenkach. Ma być kolorowo!

CKM: Nawet wtedy, kiedy gracie na wiecach politycznych?


Radosław Liszewski:
Powiem tak – od 10 kwietnia 2010 r. polityka totalnie mnie nie interesuje. Wszystko, co dzieje się od tamtego czasu, odrzuca mnie od telewizora. Ale owszem, Weekend gra na takich imprezach. Jednak zawsze wygląda to tak: nie słucham tego całego politycznego bełkotu, dopiero gdy on się skończy, wychodzę na scenę i śpiewam. I nie wstydzę się tego – przecież to również publiczność, niezależnie od poglądów politycznych. Z tego żyję, gram dla ludzi, to moja praca. Aktor w teatrze nie mówi, że nie wyjdzie na scenę, bo nie lubi jakiejś osoby na widowni. Mamy różnych fanów – wszak „Ona tańczy dla mnie”  śpiewali siatkarze w Starych Jabłonkach, śpiewała też „Żyleta” na Legii Warszawa, gramy również na imprezach studenckich i jakoś młodzi intelektualiści świetnie się bawią przy tym disco. Nie ograniczajmy się - muzyka ma cieszyć wszystkich ludzi, którzy chcą poskakać przy piosence z wesołym przekazem, wyluzować się, wypić piwko, poderwać fajną dziewczynę. Może nawet pójść z nią do łóżka. Chodzi o pozytywny nastrój.

CKM: To tak jak w CKM! A skoro o seksie mowa – jak to jest z tym rozpasaniem na discopolowych imprezach. Ponoć dzieją się tam rzeczy, które zawstydziłyby Rocco Siffrediego.
Radosław Liszewski: Orgie, seks i zezwierzęcenie? Ha, bujdy. Wiadomo, że takie rzeczy się zdarzają. Tak samo jak zdarzają się w świecie rocka, popu czy rapu. Ale naprawdę nie wydaje mi się, żeby discopolowcy robili jakieś szczególne ekscesy. Fanki, wiadomo, są. Niektóre potrafią jechać sto kilkadziesiąt kilometrów na nasz koncert. Zdarza się, że na scenę polecą stringi albo, jak ostatnio, cztery staniki w ciągu jednego koncertu. Ale umówmy się – to raczej  żarty, wygłupy i mrugnięcia okiem. Wiesz, jestem szczęśliwym mężem i  żona się nie denerwuje z powodu fanek. Ufa mi, a przecież to, z kim pójdę do łóżka, zależy ode mnie. Jeszcze żadna fanka mnie nie zgwałciła, więc wszystko jest pod kontrolą (śmiech).

CKM: Pod twój dom nie przyjeżdżają całe autokary napalonych psychofanek?

Radosław Liszewski: Nie, takie rzeczy się nie zdarzają. Mieszkam w Sejnach – małym dziesięciotysięcznym miasteczku, gdzie każdy się zna. Łatwo więc dowiedzieć się, który dom jest mój. I od jakiegoś czasu, owszem, zdarza się, że przyjeżdżają ludzie, którzy chcieliby podać mi rękę, pogadać albo dostać autograf. Nie są to jednak jakieś masowe pielgrzymki, więc mnie to nie męczy, to po prostu miłe.

CKM: Wierzysz, że nagrasz kiedyś kawałek, który stanie się globalnym hitem, a pod twoim domem będą wystawać ludzie z Korei, Peru i Australii?
Radosław Liszewski: Wszystko jest możliwe, weź pod uwagę kawałek „Gangnam Style” Psy. Zaśpiewany po koreańsku, a jednak podbił cały  świat. Wiesz, ostatnio zgłosiła się menedżerka pewnego nadbałtyckiego hotelu w sprawie zagrania u nich koncertu. Okazało się, że o kawałku „Ona tańczy dla mnie” dowiedziała się od rodowitych Hiszpanów. Byli na wakacjach w Polsce, strasznie im się spodobał i zaczęli go lobbować. Niedługo potem pewien dziennikarz telewizyjny opowiedział mi, że gdy był w alpejskim kurorcie narciarskim, całe tabuny rodowitych Niemców tańczyły przy naszej muzyce. Tak więc, kto wie, może pewnego dnia Weekend nagra hit, który będzie śpiewała cała Ziemia (śmiech).    

CKM: A Radek Liszewski stanie się ogólnoświatową marką na miarę Fryderyka Chopina i zacznie podjeżdżać na koncert y własnym Maybachem z kierowcą?
Radosław Liszewski: Ha! W jakimś wywiadzie powiedziałem, bazując na skeczu kabaretowym, że mam dwa jachty, dwa domy oraz pół jeziora. I że wszystko byłoby idealnie, gdyby nie te, kurwa, raty (śmiech). Oczywiście, jak to w Polsce, wypowiedź zaczęła żyć własnym życiem, media traktowały to poważnie. Chciałbym mieć tyle kasy, ile ludzie twierdzą, że mam. I chciałbym mieć Maybacha, pewnie! Po to się pracuje, choć w Polsce w złym tonie jest przyznawanie się do bogactwa. Co za głupota! Nie bądźmy fałszywi - każdy pracuje, żeby zarobić i żeby się dorobić.  Żeby mieć godną starość, zapewnić przyszłość dzieciom. Wiem, że to moje pięć minut. Tak jak nagle się zaczęło, tak szybko może się skończyć. Nie ma się co jarać i zbyt przyzwyczajać. Nadejdzie dzień, kiedy na nasze koncerty nie będą walić tłumy. Tyle że dzięki temu kawałkowi ludzie na pewno zapamiętają fenomen Weekendu na długie lata.

CKM: Mocno zdroworozsądkowe podejście.
Radosław Liszewski: Pewnego dnia stanąłem przed lustrem i powiedziałem sobie: „Radek, fajnie, że stało się to właśnie w tym momencie twojego życia. Gdyby ta weekendomania zaczęła się, gdy miałeś dwadzieścia parę lat, pewnie by ci odjebało”. Teraz jestem kolesiem, który powoli zbliża się do czterdziestki, na scenie muzycznej jestem od ponad dwunastu lat, więc nie grozi mi sodówa i utrata kontaktu z rzeczywistością.

weekend_gitara.jpgCKM: Nawet podczas opijania waszych sukcesów? Jest co opijać, więc pewnie za kołnierz nie wylewasz.

Radosław Liszewski:
Szczerze? Jesteśmy raczej grzeczni. Nie ćpamy, nie wyrzucamy telewizorów przez okna. Pewnie, zdarza się napić wódki z jakimiś lokalnymi dignitarzami w miejscach, w których koncertujemy, albo z chłopakami łyknąć sobie whisky. Wiadomo, trzeba czasami odreagować, jednak wszystko w ramach rozsądku. Zresztą jest jeszcze inny „myk” – gdy się napiję, źle mi się śpiewa. Strasznie fałszuję (śmiech).

CKM: A jakie są twoje pozamuzyczne pasje, pomijając oczywiście niepicie?


Radosław Liszewski:
W sumie nie mam innych zainteresowań. Oprócz rodziny, jedynym moim hobby jest muzyka. Czy pracowałbym w urzędzie, czy byłbym leśnikiem, kolejarzem, czy marynarzem, i tak zajmowałbym się muzyką, bo to moja życiowa pasja, której poświęcam najwięcej czasu. No dobra, zdarza mi się usiąść przed telewizorem i obejrzeć boks albo jakiś dobry film sensacyjny. Nie lubię melodramatów i żadnych romansideł. No, chyba że żona zmusi. Trzeba wtedy usiąść obok niej, udawać, że się ogląda to babskie filmidło, a tak naprawdę przysypiać sobie (śmiech).

CKM: Z kuchennymi przepisami radzisz sobie tak dobrze, jak z przepisem na przebój?
Radosław Liszewski: W kuchni rządzi żona. Na upartego coś potrafiłbym ugotować, ale nie jestem pod tym względem jakoś szczególnie utalentowany. Zamiast pichcić, wolę konsumować – kurczak pod różnymi postaciami, kuchnia chińska, to jest to. Lub cebula z papryką, octem i śmietaną. Aż wykręca mordę! (śmiech) Uwielbiam ostre żarcie. A wracając do gotowania – wręcz mistrzowsko wychodzą mi sosy z torebki! Tak czy owak gotowanie jest z całą pewnością o wiele łatwiejsze niż stworzenie przeboju. Na ten drugi nie ma gotowego przepisu.

ZOBACZ WSZYSTKIE WERSJE PRZEBOJU "ONA TAŃCZY DLA MNIE"


Dodał(a): Michał Jośko/fot. Marcin Klaban Środa 20.02.2013