Top 10 styczniowych premier kinowych

Byłeś ostatnio w kinie? A może niedługo się wybierasz? Oto kilka podpowiedzi, co trzeba zobaczyć, a co lepiej sobie odpuścić.

gl.jpg

Niniejsze zestawienie jest subiektywne. Dlatego nie dziw się, jeśli nie znajdziesz w nim produkcji, na których byłeś w styczniu w kinie (bo na pewno nie znajdziesz „Powidoków” i „Assassin’s Creed”). Powód jest prosty: pisanie o nich przypominałoby kopanie leżącego. Wśród poniższych 10 tytułów znalazły się filmy, które zrobiły na autorze największe wrażenie, bądź były powodem rozczarowania.

1. La La Land
reż. Damien Chazelle
wyst. Ryan Gosling, Emma Stone
prod. USA, 2016

Musical najlepszym tytułem miesiąca? Ba, prawdopodobnie w styczniu na naszych ekranach mogliśmy zobaczyć najlepszą produkcję tego roku! Ze względu na mocną konkurencję w kategorii najlepszy film, Amerykańska Akademia Filmowa pewnie nie podzieli tej opinii. W końcu nominowane są również filmy poruszające tematykę Afroamerykanów takie jak „Moonlight”, „Ukryte działania” czy „Fences”. Jest to jednak pozycja obowiązkowa dla wszystkich, ale przede wszystkim kinofili. Damien Chazelle proponuje nostalgiczny powrót do przeszłości, kiedy to w musicalach była magia. Opowiada prostą historię miłości dwojga ludzi. On jest muzykiem jazzowym z ambicjami, ona początkującą aktorką dorabiającą jako kelnerka. W ich związku – jak w każdym – są wzloty i upadki. Z tego powodu przez cały seans uśmiech miesza się ze łzami. Jak ktoś już zauważył, najlepszym hasłem reklamowym byłoby „ten film jest lepszy od twojego życia”. Możesz być multimilionerem, ale taka jest prawda. „La la land” to nie zwyczajna produkcja, lecz esencja doświadczenia kinowego. Zawarto w niej całe Hollywood ze wszystkimi jego blaskami. Reżyser stworzył uniwersalne filmowe doświadczenie: pozwolił, aby przez krótką chwilę gwiazda X muzy świeciła tylko dla nas.

2. Manchester by the Sea
reż.: Kenneth Lonergan
wyst.: Casey Affleck, Michelle Williams, Lucas Hedges
kraj i rok produkcji: USA, 2016
dystr.: United International Pictures Sp z o.o.

Sezon oscarowy w pełni. Dlatego najbliższe miesiące będą obfitować w filmy, na plakatach których wielkimi literami wypisane są nominacje do tej prestiżowej nagrody, jakie otrzymał dany tytuł. „Manchester by the Sea” ma ich na swoim koncie sześć. Wprawdzie w porównaniu do 14 dla „La La Land” nie robi to wrażenia, ale film z pewnością wart jest uwagi. Główny bohater zmaga się z traumą po utracie dzieci. Kiedy umiera jego brat, zmuszony jest zaopiekować się jego nastoletnim synem. Scenariusz w boleśnie prawdziwy sposób przedstawia walkę z własnymi demonami. Do tego reżyser odpowiednio dawkuje podawane informację. Z tego powodu w miarę rozwoju akcji, coraz łatwiej zrozumieć motywacje, jakimi kierują się kolejne postaci. Mocne, psychologiczne kino, którego nie można zapomnieć..

3. Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej

reż.: Maria Sadowska
wyst.: Magdalena Boczarska, Eryk Lubos
kraj i rok produkcji: Polska, 2017
dystr.: Next Film

Panowie, wstyd! Wstyd, że potrzeba było kobiet, żeby pokazały jak robić w Polsce filmy w niewulgarny sposób epatujące seksem. Najpierw była Agnieszka Smoczyńska ze swoimi bezczelnie seksownymi „Córkami dancingu”, a teraz Sadowska przeniosła na ekran historię kobiety, będącej twarzą rewolucji seksualnej w naszym kraju. Te dwie panie rozbudziły cierpiące od wielu lat na impotencję rodzime kino. I owszem, może reżyserka nieco podkolorowała biografię Wisłockiej. Ale nie to jest ważne w jej produkcji. Ważna jest zmiana jaka zaszła w traktowaniu przez filmówców postaci historyczncyh. Przestaliśmy być cholernie smutnym narodem lubującym się w martyrologii. Zaczęliśmy doceniać bohaterów w inny sposób. Najpierw powstali świetni „Bogowie”, a teraz „Sztuka kochania”. Produkcja nie tylko dla płci pięknej. Panowie znajdą w niej dużo rzeczy dla siebie i nie chodzi jedynie o częste sceny erotyczne.

4. Zombie Express
reż.: Sang-ho Yeon
wyst.: Gong Yoo, Soo-an Kim, Dong-seok Ma
kraj i rok produkcji: Korea Południowa, 2016
dystr.: Mayfly

Twórcy z Korei Południowej znani są ze swego zamiłowania do brutalności na ekranie. Nie inaczej jest w tym wypadku. Ojciec jedzie z córką pociągiem, by odwiedzić jej matkę. Nagle wybucha epidemia zombie. Ludzie przemieniani są w żywe trupy, pragnące jedynie jeść mózgi. Nawet jeśli nie jesteś fanem „The Walking dead”,czy „Nocy żywych trupów”, warto sięgnąć po tę produkcję. Przede wszystkim jest to mocny dramat psychologiczny, ale nie brakuje w nim zabawnych scen. I chociaż nie wszystko jest logiczne i czasami pojawia się tani sentymentalizm, to „Zombie Express” wciąga i angażuje widza. Takiej jazdy bez trzymanki dawno w kinie nie było. Nie zapomnij zapiąć pasów.

5. Elle
reż.: Paul Verhoeven
wyst.: Isabelle Huppert, Laurent Lafitte
kraj i rok produkcji: Francja, Niemcy, 2016
dystr.:  United International Pictures Sp. z o.o.

Zanim zaczniesz wieszać psy na CKM-ie, stwierdzając, że teraz promuje babskie kino, zwróć uwagę na nazwisko reżysera. Widziałeś „Nagi instykt” z seksowną do bólu Sharon Stone? Brutalnego pierwszego „Robocopa”? „Pamięć absolutną” z napompowanym Arnoldem? „Żołnierzy kosmosu”? To właśnie on je zrobił. Verhoeven rozpoczyna swoją opowieść od gwałtu na kobiecie w średnim wieku. Potem jest jeszcze ostrzej. A wszystko to ma miejsce w światku twórców gier komputerowych. Wystarczająco cię zainteresowałem? „Elle” to film wyjątkowy i bardzo bolesny. Nie ma tu efektownych akcji, strzelanin, pościgu, laski z trzema piersiami czy zakładania nogi na nogę. Są za to emocje. Po seansie ciężko dojść do siebie. Subtelna, ale mocna produkcja. Jeśli tak ma wyglądać kino skierowane do kobiet, to proszę o więcej.

6. Autopsja Jane Doe
reż.: André Øvredal
wyst.: Emile Hirsch, Brian Cox, Olwen Catherine Kelly
kraj i rok produkcji: Wielka Brytania, 2016
dystr.: Monolith Films

Duch? Kosmitka? Wiedźma? A może wszystkie zdarzenia to tylko wytwory wyobraźni pracujących w kostnicy głównych bohaterów? Życie Tommy’ego i Austina Tildenów zamienia się w koszmar, kiedy pod ich skalpel trafia niezidentyfikowana kobieta. Koroner i jego syn będą musieli spędzić noc w towarzystwie denatki. Prawdopodobnie to ona jest odpowiedzialna za serię tragicznych zdarzeń. Niczego nie można być jednak pewnym. Mimo że przez większość filmu jesteśmy zamknięci wraz z trzema postaciami w jednym ciasnym pokoju, reżyserowi udało się stworzyć trzymający w napięciu horror. Øvredal nie mówi niczego wprost, zmuszając szare komórki widza do wytężonej pracy. Za sprawą kolejnych niedomówień i zwrotów akcji potrafi naprawdę przestraszyć. Co wbrew pozorom w tym gatunku nie zawsze się udaje.

7. Toni Erdmann
reż. Maren Ade
wyst. Sandra Hüller, Peter Simonischek, Michael Wittenborn
kraj i rok produkcji: Austria, Niemcy, Rumunia, 2016
dystr.: Gutek Film

Niemcy atakują! Ale spokojnie tylko w kinie. „Toni Erdmann” to jeden z pretendentów do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny. W lekkim tonie prowadzona jest opowieść o dojrzewaniu z dwóch perspektyw. W tej inteligentnej komedii wszystko jest na opak. To dziecko jest o wiele lepiej dostosowane do życia niż rodzic. Ines pracuje w międzynarodowej korporacji. Prowadzi właśnie rozmowy z ważnym klientem, kiedy odwiedza ją ojciec. Po kilku dniach Winfried wyjeżdża, ale zostaje jego alter ego Toni Erdmann. Każda postać jest tutaj dopracowana w najdrobniejszym szczególe. Dzięki błyskotliwemu scenariuszu i reżyserskiej maestrii w prowadzeniu aktorów, niemal 3 godziny projekcji nie męczą. Śmiech i łzy gwarantowane. 

8. Kot Bob i ja

reż.: Roger Spottiswoode
wyst.: Luke Treadaway, Ruta Gedmintas
kraj i rok produkcji: Wielka Brytania, 2016
dystr.: United International Pictures Sp z o.o.

Kochamy koty – to prawda oczywista, wystarczy spojrzeć na ich popularność w internecie. Czy historia zwierzęcia pomagającego człowiekowi wydostać się z nałogu nie brzmi jednak naiwnie i infantylnie? Owszem. Ale nie kiedy bierze się za nią sam Roger Spottiswoode. Reżyser odpowiedzialny za niektóre hity powtarzane często na małym ekranie przez stację ze słoneczkiem w logo, jak „Air America”. Stworzył on opowieść o tyle mroczną, co ciepłą i podnoszącą na duchu. O głupotkach nie może być mowy. Oczywiście wszystko utrzymane jest w takim tonie, aby młodsi widzowie również mogli to oglądać. Niemniej „Kot Bob i ja” urzeka oryginalnym podejściem do tematu, autorskim pazurem i brakiem tanich chwytów obliczonych na wywołanie wzruszenia. Nawet najwięksi twardziele nie zawstydzą się uronić łezki.

9. Konwój

reż.: Maciej Żak
wyst.: Janusz Gajos, Robert Więckiewicz
kraj i rok produkcji: Polska, 2017
dystr.: Kino Świat

Nowy rok przywitał nas urodzajem rodzimych produkcji. Nie wszystkie były dobre. Z grzeczności pominąłem ostatnie dzieło Andrzeja Wajdy, przy opisie którego wypadałoby przywołać słynne zdanie Bogusia Lindy „scenariusz był chu***y”. Z „Konwojem” wiązałem wielkie nadzieje. Liczyłem na dobre, męskie kino, lepsze od kolejnych części „Pitbulla”. Niestety reżyser przekombinował. Postanowił udziwnić już i tak wystarczająco skomplikowaną fabułę. Uzależnionego Więckiewicza, który swego czasu chadzał do baru „Pod mocnym aniołem”, umieścił w jednej ciężarówce z dwoma konwojentami i niebezpiecznym przestępcą. W czasie transportu więźnia pozwolił poznawać widzom kolejne tajemnice relacji między bohaterami. I wtedy wszystko zaczęło się sypać. Położył całkowicie psychologię postaci, a omijając pewne wydarzenia, żeby potem do nich powrócić, uczynił historię niezbyt przejrzystą, momentami wręcz niezrozumiałą. Chyba czas przypomnieć sobie „Psy”.

10. Amerykańska sielanka
reż.: Ewan McGregor
wyst.: Ewan McGregor, Jennifer Connelly
kraj i rok produkcji: USA, 2016
dystr.: Best Film

Niestety sławny aktor, który postanowił zabawić się w reżysera, zawiódł. Poniósł porażkę w starciu z prozą Philipa Rotha – cenionego współczesnego pisarza amerykańskiego, znanego ze swojego antyamerykańskiego podejścia. Tytułowa sielanka aż ocieka sarkazmem. Na ekranie nie zobaczymy niczego, co można by uznać za sielskie. W historię kraju wpisane zostają losy pewnej rodziny z klasy średniej. Z pozoru cudowne życie bohaterów zmienia się, kiedy ktoś podkłada bombę na miejscowej poczcie, a podejrzenia padają na zaginioną córkę. Słynny american dream jest rozbierany na części pierwsze i pokazywany jako ułuda. I chociaż takie tematy zwykle są chwytliwe, w tym wypadku nie wybrzmiewają one tak jak powinny. McGregor próbuje zszokować widzów za wszelką cenę, przez co przesadza, tworząc niemalże parodię. Ot, film do obejrzenia i zapomnienia.





Dodał(a): Rafał Christ Sobota 18.02.2017