Pracownica Sejmu zaatakowała nożem i widelcem dziennikarkę oraz operatora 'Gazety Wyborczej'

Dziennikarka GW Justyna Dobrosz–Pracz została zaatakowana nożem i widelcem przez pracownicę Sejmu. Sprawa miała zostać zbagatelizowana, a szef Centrum Informacji Sejmu stwierdził, że list wysłany przez przedstawicieli redakcji jest 'pełen nieścisłości i zwykłych kłamstw'.
Zrzut ekranu 2022-04-22 o 14.46.16.png

Nagranie udostępnione przez Gazetę Wyborczą jednak pokazuje coś zupełnie innego. Justyna Dobrosz–Oracz często relacjonuje wydarzenia dziejące się w polskim Sejmie. "Od 23 lat relacjonuję pracę posłów i senatorów. Najpierw w TVP, a od 2016 r. dla Gazety Wyborczej. Mimo różnych kryzysowych sytuacji nigdy nie czułam się w Sejmie zagrożona. Aż do 25 marca, gdy cudem nie doszło do nieszczęścia" – zakomunikowała.



Pracownica miała ich spotkać w pomieszczeniu przeznaczonym dla posłanek, które chcą przewinąć dziecko. W tym miejscu, z racji funkcji gospodarczej, znajdowała się także zmywarka. To stamtąd osoba z Sejmu wzięła nóż i widelec, którym zaatakowała dziennikarkę i operatora kamery. Wcześniej miała krzyczeć, by opuścili pomieszczenie, a "dopuścić się fizycznej napaści na operatora" dopiero po zauważeniu kamery.

Dziennikarka relacjonuje, że kobieta "Szarpała go (operatora), wymachiwała trzymanymi w ręku nożem i widelcem. Potem zaatakowała także mnie".

Justyna Dobrosz–Pracz zgłosiła sprawę Kancelarii Sejmu. Dowodem miało być nagranie wideo. Pracownica wszystkiego się wyparła i oskarżyła pracowników GW o agresję. Szefowa kancelarii Agnieszka Kaczmarska rozmawiała z dziennikarką, obejrzała nagranie i wyraziła "głębokie ubolewanie" z powodu zaistniałej sytuacji. Na ty sprawa miała się zakończyć. 

Po trzech dniach reakcja "Wyborczej" przekazała list marszałek Sejmu Elżbiecie Witek z prośbą o interwencję. Zażądano oficjalnych przeprosin i wyciągnięcia konsekwencji wobec napastniczki. Dodatkowo redakcja poprosiła o wydzielenie w gmachu Sejmu cichego miejsca dla dziennikarzy, gdzie w spokoju mogliby nagrywać tzw. "offy", czyli przedstawienie głosu dziennikarza udostępnionego w trakcie prezentowanego materiału. 

Dziennikarka relacjonuje, że 7 kwietnia przyszło pismo od szefa Centru Informacyjnego Sejmu Andrzeja Grzegrzółki, w którym nazwał on zdarzenie "sporem", a Dobrosz–Oracz oskarżył o to, że wtargnęła do pomieszczenia przeznaczonego dla pomocy biurowej. Dodatkowo stwierdził, że miała się tam zamykać od kilku miesięcy by nagrywać "offy", przez co blokowała dostęp karmiącym matkom. Dziennikarka wszystkiemu zaprzeczyła: "Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca!" – skomentowała.

Grzegrzółka stwierdził również, że "sprawa została wyjaśniona, a przeprosiny przyjęte". Temu również zaprzeczyła. Przedstawiciele Sejmu zamietli sprawę pod dywan i nie wyciągnęli z tego żadnych konsekwencji. Uważają, że do sytuacji nie ma co wracać. CIS w rozmowie z portalem wirtualnemedia.pl odpowiedziało, że dziennikarze znajdowali się w miejscu, w którym nie powinni przebywać i zrzucili winę na przedstawicieli GW. 

Dodatkowo stwierdzili, że pomieszczenia dla pracowników mediów są dostępne, tylko Dobrosz—Pracz z nich nie korzysta. Jako przykład podali miejsce dla dziennikarzy z TOK FM.

"Nie ma tych pomieszczeń. Ta oferta padła post factum, pomieszczenie TOK FM zaproponowano już po ataku, a my nie mamy do takich miejsc dostępu, bo one są dla konkretnych redakcji. Nie mam upoważnienia, nie mogę pobrać kluczy, bo nie jestem pracownikiem TOK FM" – odpowiedziała dziennikarka. 

Spór został nierozstrzygnięty, a CIS zaznaczyło, że "personel pomocniczy niskiego szczebla nie pełni funkcji publicznych, przez co publikowanie wizerunku takich osób narusza obowiązujące przepisy". 


Dodał(a): Konrad Klimkiewicz / fot.: kadr nagrania GW Piątek 22.04.2022