Morskie Janosiki

Masz już dość piratowania gier i filmów? Ruszaj z nami na krwawe spotkania z prawdziwymi piratami

piraci

Gładką jak stół powierzchnię Oceanu Indyjskiego zakłócały jedynie dwie niewielkie kropki na horyzoncie. Były tak małe, że radary tankowca MV „Sirius Star” płynącego z ropą wartą 100 mln dolarów nie były w stanie ich namierzyć. Kropki szybko się zbliżały. Wkrótce kapitan Marek Niski, polski dowódca liberyjskiego okrętu, gołym okiem mógł obserwować ścigające go łodzie motorowe pełne mężczyzn z kałasznikowami i granatnikami w rękach. Somalijscy piraci wdrapali się na pokład.– Czasami mężczyzna musi zginąć jak samuraj – powiedział Marek Niski, gdy napastnicy wycelowali w niego broń. Przeżył i na początku 2009 r. odzyskał wolność. W przeciwieństwie do np. kapitana okrętu MV „Barwaqo” zastrzelonego przez piratów pół roku później...

KRWAWE IGRZYSKA
Ubiegły rok zapisał się na morzach oraz oceanach całego świata jako najbrutalniejszy rok XXI wieku. Piraci zaatakowali 406 statków, wzięli łącznie ponad tysiąc zakładników i zabili dziesięciu z nich – dwukrotnie więcej niż jeszcze dwa, trzy lata temu! Po mistrzostwo świata w tym krwawym sporcie bezapelacyjnie sięgnęli marynarze z Somalii, którzy w zatłoczonej Zatoce Adeńskiej i jej okolicach zaatakowali ponad dwieście razy. Walka o drugie miejsce na podium trwała do samego końca – rzutem na taśmę srebrny medal zgarnęli azjatyccy rozbójnicy grasujący w okolicach Morza Południowochińskiego, zaledwie o kilka złupionych statków wyprzedzając nigeryjskich piratów z Zatoki Gwinejskiej. Wielkie wrażenie robi jednak nie liczba napadniętych okrętów, ale zarobione przez piratów pieniądze: wg ostrożnych szacunków, sami tylko Somalijczycy wzbogacili się w 2009 r. o co najmniej 120 mln dol.! Te olbrzymie pieniądze bynajmniej nie pochodziły z kradzieży towarów znalezionych na statkach. Piraci, nawet gdyby chcieli, nie mieli technicznych możliwości, żeby np. wypompować 2,2 mln baryłek ropy ze zbiorników „Sirius Star”. Ale nawet nie próbowali tego robić, gdyż armator tankowca bez wahania zapłacił 3 mln dolarów okupu w gotówce za zwrot statku z ładunkiem.

PRACA ZA PIENIĄDZE
Nazwanie piractwa najstarszym zawodem świata obraziłoby wiele ciężko pracujących kobiet. Jednak faktem jest, że morscy rozbójnicy atakują praktycznie od zawsze. Egipskie hieroglify wspominały o nich już w XIII wieku p.n.e.! Złote czasy jednookich, jednonogich piratów z hakiem zamiast dłoni i papużką na ramieniu trwały od XVI do XVIII wieku na pełnym galeonów ze złotem Morzu Karaibskim. Dzisiejsi morscy bandyci wyglądają zupełnie inaczej – ale poza tym niewiele się zmieniło. – Większość piratów to bardzo prymitywni ludzie. Bosi analfabeci, niektórzy nie umieją nawet chodzić po trapach. Wszyscy niemal cały czas są pijani lub naćpani. Ale mają karabiny i wyrzutnie rakiet, które, choć są stare, w każdej chwili mogą wystrzelić – wspomina marynarz, który spędził w somalijskiej niewoli trzy miesiące. Hersztami dzisiejszych piratów są najczęściej ci, którzy potrafią cokolwiek powiedzieć po angielsku i są w stanie dogadać się z zaatakowaną załogą. Ale to nie oni najwięcej zarabiają. Jeśli wielomilionowy okup jest wypłacony, to największy kawałek łupu, zazwyczaj 120–200 tys. dolarów, dostaje najsilniejszy i najodważniejszy pirat, który jako pierwszy wskakuje na pokład szturmowanego okrętu. Oczywiście, o ile tę akcję przeżyje – jeśli nie, jego działkę sprawiedliwie dostaje rodzina...

ROBIN Z KAŁACHEM
Napady piratów niosą ze sobą przemoc i rozlew krwi, jednak niektórzy dostrzegają w nich pozytywne strony.– Piraci z Somalii są tzw. bandytami społecznymi. Przypominają bardziej Robin Hooda niż dawnych korsarzy. Okradają bogatych i dzielą się pieniędzmi z ekstremalnie biednymi ludźmi w swojej okolicy – uważa dr Paul Goldsmith, analityk z sąsiadującej z Somalią Kenii. Te szczytne idee Robin Hooda, czy też bliższego nam Janosika, dają spektakularny efekt. W ostatnich latach wzdłuż wybrzeży Somalii zaroiło się od nowych domów z antenami satelitarnymi na dachach i zaparkowanych na dziurawych podjazdach Toyot Hilux Surf, ulubionych terenówek wschodniej Afryki. Dzięki temu w tym jednym z najbiedniejszych krajów świata, w którym od prawie 20 lat trwa wojna domowa i nie ma centralnego rządu, pojawiły się wreszcie oazy spokoju i bezpieczeństwa, a rodziny piratów nie muszą się martwić o to, co będą jeść! Podobno część pieniędzy z okupów idzie nawet na budowę szkół czy szpitali. Chociaż to jest niewielkie pocieszenie dla marynarzy z porwanych okrętów – szczególnie że nie wszyscy piraci wiodą takie piękne janosikowe życie.

MORSKA MASAKRA
Po drugiej stronie Oceanu Indyjskiego, w cieśninie Malakka i na Morzu Południowochińskim, króluje tradycyjne pirackie rzemiosło. Tutaj porwania statków dla okupu są rzadkością, za to morscy bandyci kradną, ile mogą unieść, i uciekają, gdzie pieprz rośnie. – Niedawno napadliśmy na rybacki kuter. Wzięliśmy wszystko: pieniądze, ryby, silnik. I dla pewności zastrzeliliśmy całą załogę – przechwala się w jednej z australijskich gazet pirat o imieniu Jung Jung. W 1998 r. piraci zabili i wyrzucili do morza ciała 23 marynarzy z chińskiego transportowca MV „Cheung Son”. Podobne masakry, chociaż na mniejszą skalę, powtarzały się do końca 2004 r. A potem nagle piraci zniknęli...– Wielkie tsunami z grudnia 2004 roku, które zabiło ponad 230 tysięcy ludzi, spustoszyło również kryjówki piratów w cieśninie Malakka. Stracili łodzie, broń, wielu także życie – uważa Noel Choong z obserwującego działania piratów International Maritime Bureau. Dzisiaj morscy rozbójnicy z Dalekiego Wschodu powoli odzyskują utracone znaczenie, choć do formy z dawnych lat – oraz obecnych dokonań Somalijczyków – sporo im jeszcze brakuje.

BRUDNA ROBOTA
Nie tylko katastrofy naturalne uprzykrzają piratom  życie. Wojsko wielu państw także. Morze Południowochińskie non stop patrolują marynarki wojenne Indii oraz Chin. U wybrzeży Somalii od dwóch lat pływają okręty USA i Unii Europejskiej. Wiosną 2009 r. podczas szturmu na porwany jacht francuscy komandosi zabili dwóch somalijskich piratów (zginął też jeden zakładnik). Trzech dalszych rozbójników zastrzelili snajperzy US Navy SEALS w trakcie odbijania kapitana amerykańskiego statku MV „Maersk Alabama”. Z kolei porwanego irańskiego transportowca MV „Iran Deyanat” nikt odbić nie próbował, ale wystarczyło, że Somalijczycy dotknęli jego ładunku, a w ciągu kilku dni zaczęli chorować, tracić włosy, doznali poparzeń, a kilku zmarło. Czy były to chemikalia, czy materiały rozszczepialne, do dziś nie wiadomo – pewne jest to, że takie rzeczy nie miały prawa znajdować się na okręcie należącym do objętego embargami ONZ Iranu... Tak samo jak przechwycone przez piratów 33 czołgi T–72 nielegalnie przewożone na ukraińskim MV „Faina” do Sudanu. W tym wypadku czołgi nikomu nic nie zrobiły – ale po awanturze o podział  łupu między samymi piratami wybuchła strzelanina, w której zginęły trzy osoby...

BLISKO, CORAZ BLIŻEJ
Kapitan Marek Niski nie jest jedynym Polakiem, który wpadł w ręce piratów. Kilku marynarzy znad Wisły było też m.in. na porwanym tankowcu MT „Bow Asir” i chemikaliowcu MV „St. James Park”. Jak dotąd  żadnemu z nich nic złego się nie stało. Mogłoby się wręcz wydawać,  że problem piractwa jest od Polski bardzo daleko. Niezupełnie... W lipcu 2009 r. Europą wstrząsnęło tajemnicze porwanie MV „Arctic Sea”, wiozącego  ładunek drewna rosyjskiego okrętu pod maltańską banderą. Nieznani zamaskowani sprawcy wdarli się na pokład na środku Morza Bałtyckiego tylko 100 km od polskiego wybrzeża i zmusili załogę do zmiany kursu. To był pierwszy akt piractwa na Bałtyku od kilkuset lat! MV „Arctic Sea” odnalazł się dopiero miesiąc później u wybrzeży zachodniej Afryki. Pozostało pytanie, kto i dlaczego to zrobił? Z oczywistych względów nikt oficjalnie nie potwierdził spekulacji, że oprócz drewna na statku były też ukryte rosyjskie rakiety S–300 dla Iranu, a piratami byli tak naprawdę izraelscy komandosi, którzy w brawurowej akcji zniszczyli niebezpieczny ładunek. My wolimy myśleć, że ten piracki uczynek jest dziełem potomków naszego Janosika.



Dodał(a): Mateusz Zieliński Wtorek 04.10.2011