James Bond po polsku

Zanim pójdziesz w ślady Jamesa Bonda i innych supergigantów o aparycji playboya, przeczytaj, jak naprawdę wygląda praca polskiego wywiadowcy

James Bond po polsku

Na pewno nie wygląda jak James Bond, na spotkanie też nie przyjeżdża wypasioną bryką.... Andrzej zapala papierosa i głęboko zaciąga się trującym dymem. – Kłamstwa, szantaże, zdrady, przemoc,  łamanie prawa. Tak, na podstawie historii ze swojego życia mógłbym napisać kilka scenariuszy do filmów szpiegowskich – mówi. – Ale oczywiście tego nie zrobię. Szpieg w tajnej służbie Trzeciej Rzeczpospolitej jest zobowiązany zachować tajemnicę do samego końca. Swojego lub jej.

ROBOTA NA WSCHODZIE

Andrzej ma 42 lata i dziś jest zwykłym biznesmenem. Nie zawsze tak było. Gdy studiował na czwartym roku stosunków międzynarodowych (szczególnie interesował się Rosją i Ukrainą), zadzwonił do niego człowiek przedstawiający się jako polonijny przedsiębiorca i zaprosił na spotkanie w sprawie pracy. Przez całe popołudnie Andrzej i tajemniczy biznesmen wymieniali się uwagami i doświadczeniami z pobytów na wschodzie Europy. Analizowali sytuację polityczną i gospodarczą, rozmawiali o perspektywach firmy. Rozmowa zakończyła się niczym. Lecz kilka dni później telefon Andrzeja ponownie zadzwonił i inny mężczyzna, powołując się na polonijnego biznesmena, znów zaproponował spotkanie. W cztery oczy rozmówca przeszedł do rzeczy: „Chcemy panu zaproponować pracę na Wschodzie – ale nie w biznesie, tylko dla Polski”. 


WYWIADOWCY
– Tak to się właśnie odbywa. To wywiad dociera ze swoją ofertą do wybranych kandydatów, a nie odwrotnie. Najczęściej rekrutuje ich spośród studentów ostatnich lat – mówi generał Gromosław Czempiński, były szef Urzędu Ochrony Państwa (na miejsce tego urzędu w roku 2002 powołano działającą dzisiaj Agencję Wywiadu oraz Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego). – W najważniejszych szkołach wyższych, wśród wykładowców każdego wydziału, jest jedna osoba współpracująca z wywiadem cywilnym i jedna z wojskowym. Te osoby wskazują najbardziej wybijających się studentów – dodaje Henryk Piecuch, pisarz, autor ponad 20 książek o tajnych służbach. Jeszcze przed pierwszym kontaktem potencjalni kandydaci na szpiegów (lub „wywiadowców”, jak ich się fachowo nazywa) są szczegółowo badani. Sprawdza się ich znajomość języków obcych, zainteresowania, życie osobiste. Sporządzany jest profil psychologiczny. – Wywiadowca musi być osobą silną psychicznie i odporną na stres. Musi też być optymistą, który nie zraża się niepowodzeniami – podkreśla Janusz Zemke, europoseł, były członek sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Do wytypowanych kandydatów zgłaszają się specjaliści od kadr. Nie szukają nowego Jamesa Bonda. Udają kogoś innego i oferują wymyśloną pracę. Jeśli bezpośrednia rozmowa wypadnie pozytywnie, młody człowiek otrzymuje zaproszenie na kolejne spotkanie, gdzie dowiaduje się, o jaką pracę naprawdę chodzi. Gdy wyrazi zgodę, trafia do Kiejkut.

SZKOŁA SZPIEGÓW
Jednostka wojskowa nr 2669 w Kiejkutach Starych na Mazurach zdobyła ostatnio sławę jako domniemane tajne więzienie CIA, gdzie Amerykanie ponoć torturowali terrorystów z Al–Kaidy. Jednak, o czym wie niewielu, to właśnie w Kiejkutach od dziesięcioleci znajduje się szkoła polskich szpiegów. Każdy, kto decyduje się rozpocząć tajną służbę (kiedyś dla PRL, dziś dla III RP), spędza tam dziewięć miesięcy.– Miałem problem, co powiedzieć żonie. Byliśmy dopiero pół roku po  ślubie. W końcu powiedziałem jej, że warunkiem atrakcyjnej pracy jest staż w USA i muszę tam pojechać na kilka miesięcy. Tak więc pracę w wywiadzie zacząłem od oszukania kobiety, którą kochałem. Potem było tylko gorzej – wspomina An-
drzej. Szkolenie w zamkniętej jednostce, w trybie skoszarowanym, obejmuje treningi fizyczne, strzeleckie, językowe – ale nie tylko. Najtrudniejsze są kursy ćwiczenia pamięci (m.in. szczegółowe przyswojenie sześciu tzw. „legend”, czyli fałszywych życiorysów) oraz pracy operacyjnej (np. techniki konspiracji, ukrycia się w tłumie, zakładanie rezydentur, tajna  łączność i, co najważniejsze, pozyskiwanie  źródeł informacji). Ci, którzy wytrwają do końca, zostają pełnoprawnymi oficerami polskiego wywiadu. Czyli, innymi słowy, licencjonowanymi szpiegami.

PODWÓJNE ŻYCIE
– Oczywiście świeżo upieczony absolwent Kiejkut nie jest jeszcze gotowy do samodzielnej pracy wywiadowczej. Przez dwa, trzy lata musi pracować w rezydenturze pod okiem doświadczonych kolegów – mówi pułkownik Henryk Bosak, były oficer wywiadu PRL. Na dobry początek szpieg otrzymuje nową „legendę” i fałszywą tożsamość. Regułą jest, że nie zmienia się imienia i pierwszej litery nazwiska. Fikcyjne dane potwierdzają nowe dokumenty wyrabiane w tajnej drukarni służb. Andrzej również uzyskał nowe papiery. Od tamtej pory miał dwie tożsamości: prawdziwą (używaną w Polsce) i fałszywą (stosowaną podczas tajnych operacji). Trwało to trzy lata. Potem przyszedł czas na wyjazd na placówkę dyplomatyczną do jednego z krajów Azji Centralnej. To właśnie wtedy o jego podwójnej tożsamości dowiedziała się jego żona. „Tyle czasu mi nie powiedziałeś? Co jeszcze przede mną ukrywałeś?” – wybuchła. I odeszła. Andrzej, jak na prawdziwego szpiega przystało, został sam.

BEZCENNE INFORMACJE
Podstawą pracy szpiega jest pozyskiwanie źródeł informacji. Są na to trzy skuteczne sposoby. Pierwszy, najbardziej powszechny, to zwykłe przekupstwo. Informator wynosi tajne dokumenty swego państwa i bierze za to duże pieniądze. Druga metoda to przekonania. Źródło przekazuje informacje lub dokumenty obcemu szpiegowi, wierząc, że robi to w dobrej wierze, w imię wyższych celów. W obu tych przypadkach informatorzy dobrowolnie i w pełni godzą się na współpracę. Trzeci, najmniej przyjemny, ale bodaj najskuteczniejszy, sposób to... szantaż. – Pamiętam takiego urzędnika, który dysponował kapitalną wiedzą i miał dostęp do rewelacyjnych dokumentów – wspomina Andrzej. – Koniecznie chcieliśmy go zwerbować. Uwiodła go koleżanka z polskich służb, a ja robiłem im zdjęcia w sytuacji intymnej. Potem powiedzieliśmy mu, że jeśli nie przyniesie tego, co chcemy, pokażemy zdjęcia jego żonie. I facet się złamał, przekazywał tajne informacje przez pięć lat. A potem zamknął go obcy kontrwywiad... Cóż, zdarza się.


SUPERŚCIŚLE TAJNI
W tajnej służbie Andrzej najczęściej korzystał z paszportu dyplomatycznego. To znaczyło,  że chronił go immunitet i w razie wpadki nie groziło mu więzienie, tortury ani śmierć. Co najwyżej mógł być wyrzucony z powrotem do Polski. Ale nie każdy szpieg ma takie komfortowe warunki. Obok wywiadowców z paszportami dyplomatycznymi informacje zbierają też tzw. „nielegałowie”. – Ich zadaniem jest przenikanie do struktur władzy obcego państwa. Muszą znać perfekcyjnie język danego kraju i opracować świetną legendę uwiarygodniającą – tłumaczy generał Henryk Jasik, niegdyś szef polskiego wywiadu. O nielegałach mówi się „najtajniejsi z tajnych”, bo ich tożsamość znają tylko dwie osoby: oficer prowadzący i oficer nadzorujący. Nielegałowie to jedyna grupa szpiegów, która nie kształci się w Kiejkutach, ale w należących do wywiadu nierzucających się w oczy mieszkaniach. To jest jeszcze trudniejsze.– Przez całe szkolenie kursant nie może wychodzić na zewnątrz ani z nikim się spotykać – ujawnia generał Jasik.


HANS KLOSS XXI WIEKU
Jednym z najważniejszych polskich „nielegałów” w ostatnich latach był Radosław K. W czasie studiów wyjechał do Niemiec, opanował perfekcyjnie język, znalazł pracę w rządowej instytucji badawczej, uzyskał niemieckie obywatelstwo, a później dwukrotnie zmieniał nazwisko. Dzięki temu zatarł po sobie ślady związków z Polską. Wtedy zdobył pracę w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, uzyskał certyfikat dostępu do informacji niejawnych i zaczął awansować. Regularnie spotykał się z oficerem polskiego wywiadu i przekazywał mu ważne informacje, w tym tajne dokumenty dotyczące polityki federalnego rządu wobec krajów Europy Wschodniej. Wskazał też kilkunastu pracowników niemieckiego MSZ, których polski wywiad mógł pozyskać do współpracy. Ale w 2008 r. został zdekonspirowany i musiał uciekać do Polski (okoliczności tej dekonspiracji badała w ścisłej tajemnicy sejmowa komisja ds. służb specjalnych). Wpadka zakończyła wielką szpiegowską misję Radosława - szpiega działającego zupełnie inaczej niż filmowy James Bond.

NUDNY JAK SZPIEG
Na wywiadowczej emeryturze, po 15 latach niebezpiecznej pracy, jest również Andrzej. Z dawnej pracy zostało mu ponad 5 tys. złotych miesięcznie emerytury (połowa ostatniej pensji w służbach) oraz znajomości, dzięki którym rozkręcił dochodowy prywatny biznes. Żeby się zrelaksować i wyciszyć, często jeździ na Mazury. Łowi ryby. Razem z nim łowią trzej inni emeryci: policjant, strażak i nauczyciel. Tamci bardzo lubią opowiadać o swojej pracy. A Andrzej zawsze mówi, że im cholernie zazdrości, bo w jego nudnym życiu biznesmena nigdy nic ciekawego się nie wydarzyło.


Dodał(a): Leszek Szymowski Wtorek 19.07.2011