Czas wojny

Co ty wiesz o zabijaniu? Jeśli niewiele, posłuchaj opowieści majora Grzegorza Kaliciaka, polskiego bohatera z Iraku.
wojsko


Jak można wytrzymać cztery doby ostrzału z moździerza i nie zwariować? Co czuje człowiek, do którego wróg mierzy z granatnika przeciwpancernego? Jak przeżyć szturm setek fanatyków, mając do dyspozycji tylko swój karabin i wiernych kumpli obok? Sześć lat temu w irackim mieście Karbala kilkudziesięciu polskich  żołnierzy stanęło przed nie lada zadaniem – obronić miejscowy ratusz przed szturmem armii rebeliantów. Ataki trwały cztery doby, napastnicy szturmowali wściekle. Mimo to Polakom udała się rzecz pozornie niemożliwa – obronili budynek bez strat własnych, pozostawiając na placu boju setki trupów wroga. O największej bitwie  polskich żołnierzy po II wojnie światowej nie mówi się jednak prawie nic. Milczą generałowie, prasa pisze niewiele, a sami bohaterowie, weterani misji irackiej, nie chcą się chwalić swymi dokonaniami. A jest czym! Dowódcą obrony karbalskiego ratusza był Grzegorz Kaliciak, oficer z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej. Do Iraku pojechał jako kapitan, ale po powrocie awansowano go do stopnia majora. W 2009 roku magazyn „Polska Zbrojna” uhonorował go Buzdyganem, nazywanym nieoficjalnie nagrodą dla żołnierza roku. Pana majora złapaliśmy przed wyjazdem na misję do Afganistanu. Udało nam się namówić go na wspomnienia z bitwy, która przeszła do historii.

CKM: Jakie filmy lubi pan oglądać?

Major Grzegorz Kaliciak: Lubię klasykę kina wojennego, ale nie pogardzę też dobrymi filmami przygodowymi. Kino wojenne jest jednak na pierwszym miejscu, mam nadzieję, że nikt nie uzna tego za zboczenie zawodowe (śmiech).

CKM: Co pana poruszyło ostatnio?

Grzegorz Kaliciak.: „Podróż powrotna”, film oparty na faktach, opowiadający o oficerze, który towarzyszy żołnierzowi poległemu w Iraku w podróży do domu. Mocne, polecam.

CKM: Czy to, co przeszła pana kompania rozpoznawcza w Karbali, nadawałoby się na scenariusz wojennego filmu?

Grzegorz Kaliciak.:
Bez dwóch zdań. Ale tematów na film znalazłoby się wiele. Polscy żołnierze naprawdę wiele przeszli podczas misji w Iraku, Afganistanie czy Czadzie.

CKM: Od czego zaczynałby się ten „pański” film?


Grzegorz Kaliciak.: Widzę to tak: startujemy muzyką z „Helikoptera w ogniu”, na ekranie pojawiają się minarety meczetów w Karbali, a potem flaga biało–czerwona powiewająca na maszcie radiostacji na dachu ratusza... I zaczyna się akcja.

CKM: Będąc pod ostrzałem, czuł się pan jak na planie filmu wojennego?


Grzegorz Kaliciak.: Bardzo często mieliśmy takie wrażenie, ale wojna to jednak zdecydowanie coś innego.

CKM: Na czym polega różnica?

G.K.: W filmach dużo się strzela, ale rzadko ktoś ginie od kul. W rzeczywistości kule odbijają się, rykoszetują i zawsze stanowią zagrożenie dla życia. Poza tym żołnierze nie robią spektakularnych akcji, nie odkrywają się, by puścić serię. To nie jest tak. Trzeba cały czas uważać. Błąd może kosztować życie.

CKM: Czy, wyjeżdżając w 2004 roku na drugą zmianę polskiego kontyngentu do Iraku, przypuszczał pan, że czeka was walka o życie?

Grzegorz Kaliciak.: Nie wiedziałem, co mnie spotka. Byłem ciekawy świata, chciałem zdobyć doświadczenie. Oraz zarobić.

CKM: Zaczęło się niewinnie...

Grzegorz Kaliciak.: Patrolowaliśmy miasto, prowadziliśmy konwoje, osłanialiśmy akcje humanitarne. Przydzielono nam również ochronę miejscowego City Hallu, czyli ratusza. Trzeba było też strzec bazy Lima, w której stacjonowaliśmy. W Iraku wybuchały rebelie, ginęli  żołnierze koalicji. Mieliśmy dużo pracy.

CKM: Kiedy w mieście zaczęło się robić gorąco?

Grzegorz Kaliciak.: Na początku kwietnia, przed świętem Aszura, które jest najważniejszym wydarzeniem religijnym dla szyitów. Do miasta napływały tysiące pielgrzymów. Traf chciał, że w tym samym czasie w Iraku wybuchła rebelia kierowana przez wpływowego duchownego, Muktadę  al Sadra. W Karbali najważniejszym celem dla rebeliantów stał się City Hall.

CKM: Dlaczego?

Grzegorz Kaliciak.: To symbol władzy świeckiej. Jego zdobycie byłoby prestiżowym zwycięstwem dla rebeliantów. W tej części Iraku niemal wszystkie City Halle zostały przejęte. Pozostał tylko ten w Karbali.

CKM: Pamięta pan moment, gdy pomyślał pan: „Zaczęło się!”?

G.K.: Owszem. W Iraku było tak, że jeżeli szykowała się jakaś zadyma, cywile zamykali okna, zwijali w pośpiechu z ulic swoje kramy i zaciągali rolety w sklepach. Taką gorączkową krzątaninę zaobserwowaliśmy wokół meczetu obok ratusza. To dało nam do myślenia, zaczęliśmy baczniej obserwować okolicę. W pewnym momencie kilka okiennic w okolicznych budynkach otworzyło się jak na rozkaz i padły stamtąd pierwsze strzały. Tak zaczął się szturm City Hallu w Karbali.

CKM: Ilu było atakujących?


Grzegorz Kaliciak.: Gdy sypią się kule, trudno jest liczyć napastników, tym bardziej że walki toczyły się głównie po zmroku. Jednak wywiad donosił nam, że rebelianci dysponują sporymi siłami.

CKM: Liczyliście zabitych po stronie wroga? Podobno były ich setki?


Grzegorz Kaliciak.: Dostałem informacje, że po najbardziej „gorącej” nocy rebelianci doliczyli się od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu poległych. Łącznie spędziliśmy w City Hallu cztery dni, ale nie wiem, jaki był bilans walk. Straty musiały być spore, skoro sadryści ostatecznie odstąpili...

CKM: Musieliście rozważać możliwości odwrotu, gdyby ataki były nie do powstrzymania...


Grzegorz Kaliciak.: Mieliśmy  łączność z dowódcą w bazie, który trzymał w gotowości tzw. QRF, pododdział szybkiego reagowania. To był dla nas ratunek, gdyby trzeba było się ewakuować. Na szczęście utrzymaliśmy się i odsiecz nie była potrzebna. To, że nikt z naszych nie zginął, było wynikiem wyszkolenia oraz  żołnierskiego szczęścia, które czasami opuszcza na polu walki. My to szczęście mieliśmy.

CKM: Ataki trwały całą dobę?

Grzegorz Kaliciak.: Nie. Przychodziły falami. W dzień były słabsze, ale zdarzały się prowokacje, np. strzelanie w naszym kierunku zza grup cywilów. Rebelianci mieli nadzieję, że odpowiemy ogniem i zginą niewinni. Na szczęście zachowaliśmy zimną krew. Szturmy zaczynały się po zmroku. Noce były najtrudniejsze, bo pod osłoną ciemności rebelianci czuli się najpewniej.

CKM: Mieli noktowizory?


Grzegorz Kaliciak.: Raczej nie, nigdy nie złapaliśmy nikogo z noktowizorem. To im jednak nie przeszkadzało. Walili do nas z czego popadnie, z granatników, karabinów maszynowych. No i jeszcze z moździerzy, które rozstawiali gdzie się dało.

CKM: Co było najgorsze?

Grzegorz Kaliciak.: Moździerze były naprawdę groźne. Jak już wstrzelili się w City Hall, to zrobiło się gorąco. Parę razy pociski rozerwały się na dachu budynku i istniało realne zagrożenie,  że odłamki nas poranią. Na szczęście nic się nie stało.

CKM: A RPG?

Grzegorz Kaliciak.: To był mniejszy problem. Ta broń służy raczej do niszczenia pojazdów, a nie unieszkodliwiania żołnierzy. Oczywiście, gdyby ktoś się wstrzelił takim RPG, to odłamki mogłyby zrobić krzywdę. Dobrze ustawiony kaem też stanowił zagrożenie, ale nie dopuszczaliśmy do tego, by rebelianci mogli podchodzić tak blisko. Jeśli padał strzał, natychmiast lokalizowaliśmy źródło i odpowiadaliśmy ogniem.

CKM: Snajperzy?

Grzegorz Kaliciak.: To była nasza zmora numer jeden. Byli dobrze wyszkoleni, podejrzewam, że większość stanowili najemnicy.

CKM: Co czuliście, gdy szturm się zakończył? Że jesteście niezniszczalni?


Grzegorz Kaliciak.: Jesteśmy dumni z tego, czego dokonaliśmy, ale niezniszczalni? Nie. Żołnierz po takich przejściach uzmysławia sobie, jak kruche jest ludzkie życie.

CKM: Od pamiętnej bitwy o City Hall w Karbali minęło sporo czasu. Co pan zapamiętał?

Grzegorz Kaliciak.: Mam dużo wspomnień, ale nie o wszystkim jestem gotów mówić. To nie powinno nikogo dziwić. Mogę jednak powiedzieć, że np. szczekanie psów kojarzy mi się z atakiem moździerzowym. Ich wściekłe ujadanie poprzedzało ostrzał.

CKM: Zapamiętał pan chwile słabości swoich żołnierzy?

Grzegorz Kaliciak.: Nie można przewidzieć, jak zachowamy się w chwili zagrożenia życia. Kiedyś podczas patrolu w Iraku dostaliśmy ostrzał z RPG. Zrobiło się gorąco. Jeden z moich ludzi nie wytrzymał tego psychicznie. Musiał zostać bardzo szybko „zrotowany”, wrócił do Polski. Nie wytrzymał trudów wojny.

CKM: Jak przemówić do rozsądku takiemu  żołnierzowi? Łapie pan desperata za fraki, policzkuje?

Grzegorz Kaliciak.:
Nie wolno zostawić takiego człowieka bez opieki. Niekiedy wystarczy rozmowa i jest po wszystkim, czasem niezbędny jest urlop. Żołnierz, który musiał strzelić z działka na BRDM–ie do człowieka mierzącego w niego z RPG, poszedł na krótki urlop, bo „się zaciął”, ale wrócił do jednostki. Zdarzało się jednak również, że żołnierze musieli wrócić do kraju.

CKM: Przyjął pan propozycję napisania wstępu do książki „O zabijaniu” Dave’a Grossmana, weterana i psychologa, który analizuje zachowanie żołnierza na polu bitwy. Czego żołnierz może się z niej dowiedzieć o sobie?

Grzegorz Kaliciak.:
Powinien zrozumieć mechanizmy, które kierują człowiekiem w różnych sytuacjach. Mam na myśli sytuacje, kiedy trzeba nacisnąć spust i oddać strzał, który może kogoś pozbawić życia.

CKM: Grossman twierdzi, że wojna jest jak seks, a emocje towarzyszące naciśnięciu spustu przyrównuje do wytrysku. Zgadza się pan z tym?


Grzegorz Kaliciak.: Nie. Dla mnie walki i seksu nie łączy nic poza tym, że obu czynnościom towarzyszą wielkie emocje. Jednak moim zdaniem emocje na polu walki dalekie są od doznań erotycznych.

CKM: Czy ekipa, która obroniła City Hall w Karbali, ma ze sobą kontakt?


Grzegorz Kaliciak.: Z niektórymi jadę na kolejną zmianę do Afganistanu, ale wielu weteranów poszło do cywila. Kilku w Karbali przekonało się, że wojsko nie jest dla nich i że nie chcieliby znów trafić w taki kocioł.

WOJOWNIK
Grzegorz Kaliciak, rocznik 1973, major z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej z Międzyrzecza, zastępca dowódcy batalionu dowodzenia. W 2004 roku, jako kapitan, dowodził kompanią rozpoznawczą w Iraku, a następnie, w 2007 roku, był szefem Taktycznego Centrum Operacyjnego. Laureat Buzdygana, wojskowego Oscara. Od 2011 roku będzie zastępcą dowódcy polskiego Zgrupowania Bojowego Bravo w Afganistanie.  


Dodał(a): Andrzej Chojnowski Sobota 16.06.2012