F–16 mamy za mało? W polskim lotnictwie transportowym jest dokładnie odwrotnie. Jego trzonem jest 16 lekkich samolotów Airbus C–295M, krótkiego zasięgu. Mamy też pięć „prawie nowych” Lockheed Martin Hercules, dalekiego zasięgu („prawie nowych”, czyli pamiętających wojnę w Wietnamie – takie muzealne eksponaty sprezentował Polsce rząd USA). Obecnie nikt już za bardzo nie wie, po co kupiono aż tyle małych C–295M, które świetnie nadają się do lotów po Europie, ale na dłuższych misjach co chwila muszą robić międzylądowania. Stare Herculesy wzięliśmy właśnie głównie po to, żeby bez międzylądowań latać do Iraku – ale zanim przyleciały z USA, my wycofaliśmy się z tego kraju… Eksperci uważają, że Polsce spokojnie wystarczyłoby 8–10 sztuk C–295M, a zaoszczędzone na nich pieniądze mogły być wydane na fabrycznie nowe Herculesy. Które koncern Lockheed Martin dostarczyłby szybciej niż Departament Obrony USA te używane.
Kupione w USA samoloty bojowe F–16 Jastrząb same z siebie są dobrym pomysłem – to sprzęt nowoczesny i wielozadaniowy. Tyle, że... kupiliśmy ich za mało, jedynie 48 sztuk. W czasie wojny taką ilość można wyeliminować z walki w kilka godzin. Co gorsza, choć F–16 służą w Polsce już osiem lat, wciąż nie są w pełni uzbrojone! – Niestety, decydenci w mundurach oraz politycy nie rozumieją, że F–16 to skuteczny system, jeśli ma odpowiednie środki ofensywne – mówi Dariusz Wiaderski z „Nowej Techniki Wojskowej”. – Do obrony powietrznej nasze samoloty mają amunicję. Cały czas jednak brakuje uzbrojenia do bardziej złożonych zadań, np. kierowanych pocisków przeciwokrętowych, dzięki czemu można by np. mocniej szachować Rosjan na Morzu Bałtyckim. Niedawny polityczny zakup 40 pocisków manewrujących AGM–158 JASSM to kropla w morzu potrzeb.
To prawdziwy symbol klęsk programu modernizacji polskiej armii. Choć na ten pistolet wydano miliony złotych i wyprodukowano około 20 tys. sztuk, Wista częściej można spotkać w magazynach niż w rękach żołnierzy. Powód? W przetargu wybrano najtańszego oferenta, który dopiero zbierał doświadczenia w konstruowaniu broni. W rezultacie za ciężkie pieniądze powstał sprzęt niewygodny w użyciu i bardzo – bardzo! – awaryjny. Jako podsumowanie opinii żołnierzy o Wiście może służyć autentyczna wypowiedź oficera Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu: – Konstruktorzy tej „broni” powinni stanąć jako tarcze w czasie strzelania z Wista. Mieliby spore szanse przeżyć.
Budowę nowych okrętów odgórnie zlecono mało doświadczonym stoczniom – a tutaj mamy odwrotną sytuację. Udany projekt granatnika rewolwerowego RGP–40 – który można nazwać „kieszonkową artylerią” – za kilka milionów publicznych złotych opracowały zakłady w Tarnowie. Teraz polskie wojsko planuje kupić 200 sztuk takiej broni, ale... nie zamierza zamówić ich od razu w Tarnowie. Ministerstwo Obrony Narodowej zrobiło otwarty przetarg dla wszystkich producentów! Urzędnicy boją się, że zacznie ich ścigać Komisja Europejska, pilnująca, aby zakupy były konkurencyjne... „Na szczęście”, jak donosi branżowy portal altair.com.pl, wymagania przetargu są napisane specjalnie pod RGP–40. Ale kto da gwarancję, że niższej ceny nie zaoferują choćby producenci konkurencyjnych wyrobów np. z RPA? Albo, że Komisja Europejska nie zorientuje się, że ktoś ją „robi w konia”?
Także w 2016 r. powinien wejść do służby pierwszy niszczyciel min typu Kormoran. Potem powinny dołączyć dwa kolejne – a całość za, bagatela, 1,3 mld złotych. Dlaczego aż tyle? Bo politycy i wojskowi odgórnie zlecili budowę stoczni w Gdańsku, pozwalając jej dyktować ceny „z sufitu”. – Polska zrezygnowała z otwartego przetargu dla doświadczonych stoczni europejskich, które mogłyby zaoferować sprawdzone rozwiązania znacznie taniej – uważa Andrzej Nitka. To jednak niejedyny problem. Stocznia w Gdańsku nie ma żadnego doświadczenia w budowie okrętów tego typu, wykonanych ze specjalnej stali małomagnetycznej. Historia z Gawronem lubi się powtarzać? – A można było już dawno pójść śladem Litwy, Łotwy czy Estonii, które za niewielkie pieniądze kupiły używane niszczyciele min w Holandii czy Wielkiej Brytanii i po modernizacji wdrożyły je do służby – dodaje ekspert.