Piękna i bestia

Jest fantastyczny i diablo szybki. Szkoda, że nie będziesz mógł go kupić nawet gdybyś trafił kumulację w totka...
Jaguar Project 7


Dawno, dawno temu na Wyspach Brytyjskich była sobie marka motoryzacyjna, która doskonale wiedziała, jak tworzyć wspaniałe sportowe samochody. Potem postanowiła jednak produkować zmechanizowane karoce dla angielskich lordów i wydawało się, że cały wyścigowy dorobek legendy będzie można wyrzucić do kosza. Nie do końca. Najnowszy koncept Jaguara, bo o tej firmie mowa, pokazuje, że Anglicy wcale nie zapomnieli, jak podnosić mężczyznom ciśnienie. Dowodem jest Jaguar Project 7, supersamochód, genialny hołd dla wyścigowej tradycji „Dżaga” i zarazem techniczny jag.jpgfajerwerk pokazujący możliwości jednej z najbardziej kultowych firm samochodowych. Project 7 to istniejąca w jednym egzemplarzu rwąca asfalt garściami i wściekle rycząca motoryzacyjna petarda, której nigdy nie poprowadzisz. Ani ty, ani Roman Abramowicz, ani saudyjski szejk naftowy. Istnieje tylko po to, by budzić zazdrość i pożądanie. Tortura!

POWRÓT DO KORZENI

Pierwsze skojarzenie z Jaguarem? Nuda. To oczywiste, po tylu latach wypuszczania na rynek głównie limuzyn dla prezesów rad nadzorczych i arystokratów angielska marka stała się synonimem motoryzacyjnego suchara. Wszystkie budzące emocje auta z kotem na masce, takie jak XK czy XJ220, blakły wobec obezwładniającej nudy limuzyn XJ, a ostatnio XF, auta równie ekscytującego jak praca w ubezpieczeniach na życie. O kompaktowym modelu X–Type, pierwszym kombi w historii Jaguara, nawet nie warto wspominać, bo był to dla kultowej marki odpowiednik strzału w stopę z bazooki. Czego brakowało Anglikom, by znowu obudzić emocje u klientów? Tego, z czego słynęli w czasach takich modeli, jak ikoniczny E–Type z lat 60. – dwumiejscowy roadster z napędem na tylną oś oraz zapasem mocy, która pozwoli szaleć na krętych drogach. W końcu poszli po rozum do głowy i narodził się F–Type, jedno z najpiękniejszych     dwumiejscowych aut ostatnich lat, które do sprzedaży trafiło wiosną tego roku. Ale to było zbyt mało, by zabić fatalne wrażenie po dekadach psucia swojej reputacji brzydkimi, oczywistymi i nieudanymi modelami. Trzeba było wozu, przy którym zdolny do szaleństw F–Type będzie sprawiał wrażenie auta na Tak, na bazie F–Type’a narodził się Jaguar Project 7.

jag inside.jpg

MAGICZNA SIÓDEMKA

Stworzenie supersamochodu zajęło inżynierom z Whitley pod Coventry cztery miesiące. Zaczęło się od szkiców, które kreślił w wolnych chwilach Cesar Pieri, projektant świeżo przyjęty do pracy w Jaguarze. Jego intrygujące rysunki trafiły na biurko głównego dizajnera firmy, Iana Calluma. Ten nie wahał się ani chwili – robimy! Samochód wymyślony przez Pieriego opierał się na rozwiązaniach F–Type’a, ale obfitował w masę dizajnerskich smaczków nawiązujących do wyścigów. Pojawiła się choćby owiewka za fotelem kierowcy, charakterystyczna dla wyścigowego D–Type’a z lat 50. Tak jak D–Type nowy koncept miał być jednoosobowy. Zniknęło więc miejsce dla pasażera, zamiast niego pojawiło się... mocowanie dla hełmu kierowcy. No i nazwa – Project 7. Siódemka nie była wcale przypadkowa, to liczba zwycięstw Jaguara w najbardziej prestiżowym wyścigu na świecie, w Le Mans 24h. Przemiana seryjnego F–Type’a w studyjny supersamochód poszła ekspresowo – w połowie lipca Project 7 zaliczył oficjalny debiut w świątyni brytyjskich sportów motorowych, podczas kultowej imprezy Goodwood Festival of Speed, która każdego roku gromadzi ponad sto tysięcy motofanów z całego świata na torze w Sussex. Debiut wypadł okazale. Błękitna strzała mknęła pod górę w Goodwood wśród jęków zachwytu i stęknięć niedowierzania. „Czy to naprawdę Jaguar?”   

lusterko.jpg

KOLOR ZWYCIĘSTWA
W historii wyścigów liczyły się zawsze tylko trzy kolory bolidów. Czerwony zastrzeżony był dla samochodów z Włoch, najpierw dla Alfy Romeo, potem również dla  Maserati i Ferrari. Błękitny – dla francuskich aut Bugatti. I ciemnozielony, zwany British Racing Green, którego używały angielskie bolidy takie jak Bentley, Aston Martin czy Jaguar. Był jeszcze jeden team – używający koloru błękitnego – to Ecurie Ecosse (fr. team szkocki), zespół z Merchiston pod Edynburgiem, który w latach 50. zabłysnął w wyścigach Le Mans, dokonując rzadkiej sztuki – w 1957 roku dwa bolidy tego niefabrycznego teamu, stworzonego przez Davida Murraya, szkockiego przedsiębiorcę i entuzjastę wyścigów, zajęły dwa pierwsze miejsca podczas wyścigu Le Mans 24. Ecurie Ecosse w latach 50. przeżywało okres chwały, a błękit karoserii przełamany białymi pasami był uzasadniony – to kolory szkockiej flagi. Związek Jaguara z tym wskrzeszonym niedawno szkockim zespołem także jest oczywisty – Ecurie Ecosse używało D–Type’ jednego z najsłynniejszych samochodów w historii Jaguara i jednocześnie wzorca, do którego odwoływał się projektanci, tworząc seryjnego F–Type’a. Wszystkie te motywy spaja w jedność Jaguar Project 7.

jag tyl.jpg

JEDYNAK
Project 7 nie został skonstruowany po to, byś mógł pójść do salonu i go zamówić. Nikt nigdy, poza wąskim gronem kierowców testowych objeżdżających go na zamkniętych torach, nie przejedzie się nim nadmorską aleją w Cannes ani nie zada szyku w Davos. Żaden matoł z nadmiarem pieniędzy i deficytem zdrowego rozsądku nigdy nie zawinie go wokół słupa na autostradzie. Jaguar Project 7 to istniejący w jednym egzemplarzu koncept, ale za to wyjątkowy. Zbudowano go tak, jak buduje się w pełni funkcjonalny samochód wyścigowy. Najnowsza perełka Jaguara ma umieszczony z przodu pięciolitrowy silnik V8 od modelu XKR–S o mocy 545 KM zamiast montowanego w najmocniejszych wersjach F–Type pięciolitrowego V8 o mocy 489 KM. Dodajmy do tego jeszcze odchudzenie pojazdu o 20 kilogramów w stosunku do F–Type’a, karbonowy spojler z przodu, potężny dyfuzor z tyłu, podkręcony przez szaleńca układ wydechowy z ceramicznymi końcówkami, który swym ochrypłym rykiem rozwierci ci mózg – no i oczywiście napęd na tylną oś. Pytasz, czy Jaguar Project 7 jeździ? Jeździ. I to jak! Aż przykro się robi, gdy człowiek pomyśli, że ten wspaniały koncept nigdy nie wystartuje w żadnym wyścigu. A może jednak?

jag 7.jpg

POWRÓT LEGENDY

Czy najnowszy Jaguar, supersamochód, którego nikt, nawet rosyjscy multimiliarderzy, nie będzie mógł zdobyć, to nowy rozdział w historii angielskiej übermarki? Po dekadach produkcji aut tak ekscytujących, jak żarty o łotewskich chłopach, Jaguar chce zmienić swój wizerunek. Dowodem na to jest fantastyczny F–Type, a wyczynowy Project 7 to postawienie kropki nad i. Czyżby najbardziej wyścigowa z brytyjskich marek pozazdrościła Astonowi Martinowi obecnej dominacji w wyścigach kategorii GT? Czy to oznacza powrót „Dżaga” do ścigania? Ostatnie wielkie zwycięstwo sportowe Anglicy zanotowali w 1990 roku – bolidy z kotem na masce zajęły wtedy dwa pierwsze miejsca podczas 24–godzinnego wyścigu Le Mans. Czy to już pora na powrót marki, bez której ściganie się jest niekompletne – jak agent Jej Królewskiej Mości bez licencji na zabijanie? Znacząca siódemka w nazwie może wskazywać na to, że Anglicy chcą wrócić na tor i walczyć o kolejne zwycięstwa. Do ścigania długodystansowego powróciły inne motoryzacyjne legendy – w Le Mans znowu jest Toyota, w przyszłym roku pojawi się Porsche, szepcze się też o Maździe, o udziale fabrycznego teamu w kategorii prototypów zaczyna mówić Ferrari. Kogo brakuje w tym towarzystwie? To chyba jasne. Główny dizajner, Ian Callum, oficjalnie milczy na ten temat. „Project 7 powstał po to, by jeździć nim szybko i mieć z tego frajdę. Chcemy, by tak właśnie kojarzyły się samochody Jaguara – jako mariaż wyjątkowego prowadzenia i świetnego dizajnu. Project 7 to perfekcyjna synteza tych dwóch rzeczy”. Czyli co – zwykły korpokaprys, bez drugiego dna w postaci rozwijanego po cichu programu wyścigowego, na który zasługuje tak wielka marka? Nawet jeśli Callum nie ściemnia, jedna rzecz powinna cieszyć motofanów: Jaguar znowu postanowił być sexy. Najwyższy czas, kocurze.

jagi.jpg


Dodał(a): Andrzej Chojnowski Piątek 29.11.2013