Łabędzi huk
No i ostatni, najważniejszy, element, w którym
elektryczne
samochody wyścigowe zawodzą na całej linii. Dźwięk. Kto potraktuje poważnie
choćby
najszybszy samochód, który w szczytowym momencie brzmi jak dziecięca
zabawka na baterie R14? Inżynierowie od „elektryków” wiedzą o tym i intensywnie
kombinują, jak podgłośnić swoje dzieła. Jednym z pomysłów jest zainstalowanie
głośników puszczających nagrane wycie (stosuje się to w „cywilnych” samochodach
elektrycznych), ale to wariant tak żałosny, że chyba nikt nie traktuje go
serio. Opcja mniej sztuczna to wyeksponowanie autentycznych dźwięków auta, np.
turbiny. Jednak jak dotąd daje to e–wyścigówce maks. 60–80 decybeli. Śmiechu
warte.
Mimo to wyścigi elektrycznych samochodów są przyszłością
motosportu. Nie dlatego, że chcą tego widzowie, ale dlatego, że chcą tego
organizatorzy i firmy. – Jeśli nie zrobimy nowej kategorii wyścigowej z nową
energią, za 5–10 lat skończymy jak dinozaury – ucina wszelkie dyskusje Jean
Todt, szef FIA. Niedawno zmierzono hałas w Formule 1. Najgłośniejszy okazał się
bolid teamu Mercedes GP, którego silnik zaryczał z siłą 127,8 decybela. Zapamiętaj
ten upojny dźwięk. To ostatnie chwile, gdy możesz się nim delektować.