Moto
Poniedziałek 01.08.2011, Andrzej Chojnowski
Prędkość krytyczna
Uważasz, że ściganie się po asfalcie to przeżytek? Witaj w świecie ekstremalnych wyścigów lotniczych!
Samolot Edge 540 Mike’a Mangolda wyje, gwałtownie obniżając
lot. Trzysta czterdzieści koni mechanicznych katapultuje lekką, kompozytową
konstrukcję między bramki ustawione w londyńskich dokach. Maszyna rozpędza się
do prędkości niemal czterystu kilometrów. Pilot ostro manewruje, próbując
zmieścić się w ciasno ustawionych bramkach. Kosmiczne przeciążenia przy manewrach
sprawiają, że każdy oddech to zadanie ciężkie jak wydobycie tony węgla w
kopalni. Koniec pierwszego przelotu. Mangold pcha Edge’a w górę jak prom
kosmiczny, po czym zwala się w dół. Wykonuje figurę znaną jako pół kubańskiej
ósemki, a następnie próbuje zmieścić się rozpędzonym samolotem w bramce
startowej mającej jedynie kilkanaście metrów szerokości. Jeszcze jeden przelot,
znowu przeciążenia, które niemal zatrzymują krążenie krwi w organizmie.
Kilkadziesiąt sekund później jest po wszystkim. Edge Mike’a Mangolda mija linię
mety, silnik samolotu przestaje wyć na granicy eksplozji, a serce pilota znowu
zaczyna pracować w miarę normalnie. Następny, proszę!
LATAJĄCY CYRK
To nie jest relacja z treningu amerykańskich pilotów mających przeprowadzić tajne bombardowanie nuklearnych instalacji w Iranie. Tak bawią się zawodnicy startujący w zawodach lotniczych Red Bull Air Race. Zasady zabawy są proste: pilot musi w jak najkrótszym czasie pokonać zbudowany na lądzie lub wodzie tor przeszkód, wykonując przy tym ustalone akrobacje. Za błędy stewardzi przyznają karne sekundy. Ustawiłeś samolot pod złym kątem? Sędziowie doliczą ci karne sekundy. Zahaczyłeś o bramkę? Masz kolejne sekundy w plecy. Lecisz zbyt nisko? Wylatujesz z zawodów. Wygrywa ten, kto na mecie znajdzie się najszybciej i popełni najmniej błędów. A o pomyłki w tym sporcie nietrudno, bo samoloty, którymi latają zawodnicy, mają moc samochodu rajdowego, zwrotność szerszenia i rozpiętość skrzydeł jedynie o dwa metry mniejszą od szerokości bramek, które muszą pokonać. Wystarczy niewielki podmuch wiatru, by maszyna zawadziła o pylon. Trudno się dziwić, że po wyścigu tętno zawodników sięga poziomów krytycznych.
PRAWIE JAK W NASA
Nie każdy maniak szybkości ma szansę spróbować lotniczego
szaleństwa. W tym sezonie w Red Bull Air Race ściga się zaledwie dwunastu
pilotów. Aby dostać się do tego grona, trzeba regularnie zajmować czołowe
miejsca w zestawieniach najlepszych pilotów akrobacyjnych. Takich ludzi jest na
świecie nie więcej niż czterdziestu. Ci, którzy spełniają wymogi i legitymują
się doświadczeniem w lataniu precyzyjnym na małych wysokościach, dostają
zaproszenie na obóz treningowy Red Bulla. Tam, pod okiem najlepszych zawodników
ścigających się w Air Race, są ostrożnie przymierzani do nowej konkurencji. Start
w zawodach poprzedza wiele miesięcy przygotowań — organizatorzy chcą mieć
pewność, że zawodnik poradzi sobie na trasie. System działa — Austriak Hannes
Arch, ubiegłoroczny debiutant, w tym roku walczy o zwycięstwo w całym cyklu
zawodów.
STO TYSIĘCY GODZIN
Zawodnicy aktualnie startujący w zawodach to bardzo
doświadczona ekipa. Mike Mangold ukończył Akademię US Air Force i słynną szkołę
Top Gun, Brytyjczyk Paul Bonhomme na co dzień pilotuje jumbo jety dla British
Airways. Z kolei pierś Nigela Lamba zdobią ordery dla zasłużonych pilotów
rodezyjskich sił powietrznych, a Glen Dell z RPA do swojego CV wpisuje
doświadczenie w pilotowaniu ponad dwustu pięćdziesięciu typów maszyn. Łącznie
dwunastu pilotów startujących obecnie w zawodach Red Bull Air Race ma na liczniku
około stu tysięcy godzin spędzonych w powietrzu i doświadczenie w pilotowaniu
wszystkiego, co lata, poza promami kosmicznymi. Większość na co dzień zarabia
na chleb, prowadząc samoloty pasażerskie dla największych linii lotniczych.
Jednak pilotowanie Boeinga 747, mającego zwrotność pociągu towarowego, to nie
to samo co dojście do mistrzostwa w prowadzeniu samolotu akrobacyjnego. Tu nie
ma skomplikowanej elektroniki, która wykona robotę za pilota. Jest tylko ciężka
fizyczna walka o to, by okiełznać maszynę, która rozpędza się jak bolid Formuły
1, a w
ciągu jednej sekundy potrafi wykonać obrót o 420 stopni.