Lifestyle

, Aleksandra Zielińska, Mateusz Zieliński

Gwiazda wśród seryjnych morderców

Rosjanin Aleksander Piczuszkin to prawdziwa gwiazda wśród seryjnych morderców. Przez pięć lat terroryzował Moskwę, mordując w tym czasie 61 osób.

Szachista
Największym problemem Aleksandra Piczuszkina było syczenie.- Kiedy trup leży z rozbitą głową, wydobywa się z niego głośny dźwięk, który przypomina syk z pękniętej rury. To mogło zwrócić czyjąś uwagę, szczególnie w nocy. Długo nie wiedziałem, co z tym syczeniem zrobić — wyznał kiedyś. Na ratunek przyszła mu telewizja, a konkretnie program edukacyjny o budowie ludzkiego mózgu. Lektor miękkim głosem wspomniał, że jeśli zamiesza się płyn w pękniętej czaszce, to niepokojące dźwięki ustają. Piczuszkin szybko przetestował to na znajomym mężczyźnie: rozbił mu głowę młotkiem i zamieszał w niej kijem. Nie syczało.

REKORD ROSJI

Ludzie ze strachu mówią o nim szeptem. Gazety nazywają go Bitcewskim Maniakiem albo Szachowym Mordercą. Miał 33 lata i był najkrwawszym seryjnym zabójcą w dziejach Rosji. W moskiewskim Parku Bitcewskim brutalnie zamordował 61 osób, o osiem więcej niż dotychczasowy rosyjski rekordzista — legendarny „rzeźnik z Rostowa” Andriej Czikatiło.Żeby nie pogubić się w rachunkach, każdą ze swoich ofiar Piczuszkin odznaczał, naklejając kolejny numerek na szachownicy — do zapełnienia wszystkich pól zabrakło mu tylko trzech zabójstw. Ale czy wówczas zakończyłby swoje dzieło? Nie, po prostu przyklejałby nowe numerki na nowej szachownicy. Bo mordowanie sprawiało mu przyjemność — równie wielką jak wspólne picie wódki ze swoimi ofiarami. Na szczęście w czerwcu 2006 roku został aresztowany, a w październiku następnego roku osądzony na dożywocie.

PIERWSZY RAZ
Człowiek, który wzbudza dziś grozę w całej Rosji, urodził się na przedmieściach Moskwy 9 kwietnia 1974 roku. Nigdy nie poznał swojego ojca. Gdy miał cztery lata, jego matka przeprowadziła się do bloku na ulicy Chersońskiej w południowej części Moskwy, tuż obok Parku Bitcewskiego. W tych samych dwóch pokojach na czwartym piętrze Aleksander spędził z mamą i siostrą kolejne 28 lat. Sąsiedzi mówią, że był spokojnym, cichym mężczyzną, który lubił grać w szachy, a gdy sobie wypił — co zdarzało się dość często — wycyganiał papierosy. Pierwsze morderstwo Piczuszkin popełnił w wieku 18 lat, tuż po tym, jak skończył zawodówkę i nie dostał wymarzonej pracy w milicji. Padło na jego kumpla z zawodówki Michaiła Odijczuka. Morderca poszedł z nim do parku koło domu, zarzucił sznur na szyję i dusił tak długo, aż Odijczuk przestał się ruszać. Ciało wrzucił do studzienki kanalizacyjnej. Uczucie towarzyszące każdemu zabójstwu określił później jako podobne do orgazmu. — Pierwsze morderstwo jest jak pierwsza miłość. Tego się nie zapomina — przyznał po latach Bitcewski Maniak.


MIEJSKA DŻUNGLA
Piczuszkin przypadkowo odkrył sposób na zbrodnię prawie doskonałą. Park Bitcewski jest bowiem parkiem tylko z nazwy — właściwie to otoczony przez bloki z wielkiej płyty kawał dzikiego lasu. Jest tutaj mnóstwo odludnych miejsc, w które nikt nie zagląda. I sporo wyrastających z ziemi włazów zamykających betonowe studzienki, które są częścią wielkiego systemu kanalizacyjnego oplatającego całą Moskwę. Wrzucone do nich ciała nie topiły się tak po prostu. W labiryncie setek kilometrów podziemnych rur one... znikały.— Te studzienki to naprawdę świetna rzecz — mówił Piczuszkin. — Nie ma trupa, nie ma sprawy!Nim zabił drugą osobę, minęło dziewięć lat. Ale gdy w 2001 roku Bitcewski Maniak rozpoczął swoją morderczą serię, kolejne numerki pojawiały się na szachownicy regularnie co kilka tygodni. Przez pięć lat.

ZŁOTY WELES
— Jeśli nie zabiłem kogoś przez miesiąc, źle się czułem — wspominał już za kratami Aleksander Piczuszkin. Morderca długo szukał najlepszego sposobu odbierania życia. Kilka osób udusił albo utopił, trzy razy użył strzelającego długopisu. Jedną z ofiar wyrzucił z piętnastego piętra bloku stojącego na skraju parku. Katował ludzi rozbitą butelką, kijem, łomem, młotkiem. To ostatnie okazało się najskuteczniejsze, ale długo miał kłopot z dźwiękami wydobywającymi się z pękniętej czaszki. W końcu i to opracował do perfekcji. Jego ofiarami byli głównie starsi mężczyźni, ale w swojej krwawej kolekcji ma też trzy kobiety i jednego nastolatka. Niektórych znał od dawna, z innymi specjalnie się zaprzyjaźniał przed planowaną zbrodnią. Jego zdaniem osobę dobrze znaną zabija się o wiele przyjemniej. Znajomości ułatwiała mu wódka „Złoty Weles”, ulubiony trunek Piczuszkina, który przy okazji niwelował opór ofiar.Tylko troje ludzi przeżyło atak Bitcewskiego Maniaka. Jednym z nich był Konstantin Polikarpow, upity, pobity do nieprzytomności i wrzucony do studzienki kanalizacyjnej. Ranny mężczyzna zdołał cudem wypełznąć z kanału. Piczuszkin był w szoku, kiedy kilka dni później zobaczył swojego „trupa” na ulicy — poobijanego, ale jednak żywego... Ponieważ mężczyzna go nie rozpoznał, kiler uznał, że nie stanowi zagrożenia, i darował mu życie. Błąd — Polikarpow stał się później jednym ze świadków oskarżenia.