Lifestyle

Piątek 11.03.2011, Andrzej Chojnowski

Powrót Króla

Jego Filmy biją rekordy popularności, zarabia miliony dolarów, ale dopiero po dwóch dekadach w Hollywood odkrył, że bycie megagwiazdą daje większą frajdę niż kokainowy haj.

Powrót Króla
Jak brzmi najgorętsze dzisiaj nazwisko w Hollywood? To Robert Downey jr. Każdy producent marzy, żeby gwiazdor zechciał u niego zagrać. Aktor ma za sobą główne role w najbardziej kasowych filmach ostatnich lat – dwóch częściach „Iron Mana”, „Sherlocku Holmesie” oraz w „Jajach w tropikach”. Za chwilę zacznie pracę nad „Iron Manem 3”, później druga część Sherlocka i ekranizacja kolejnego komiksu – „Avengers”. Najbardziej zapracowany obecnie człowiek Hollywood ma 45 lat, piękną żonę, kondycję triathlonowca, najlepszego, jak twierdzi, psychoterapeutę na świecie i brązowy pas w wing chun, czyli chińskim boksie. A przy tym ma tak napaćkane w życiorysie, że nie dostałby nawet posady nocnego stróża pilnującego parkingu. Jak to możliwe? Po kolei.

CUDOWNE DZIECKO
Robert Downey jr. pewnie nie zająłby się aktorstwem, gdyby nie jego papa. Pan Downey senior, wojujący lewicowiec, był kultowym undergroundowym filmowcem, którego kariera przypadała na burzliwe lata 60. i 70. XX wieku. Robert zadebiutował na ekranie jako kilkulatek w jednej z jego produkcji i przez całą swoją młodość szlifował umiejętności aktorskie w offowych produkcjach papy hipisa, który wierzył, że narkotyki mogą zmienić świat na lepsze. Robert miał osiem lat, gdy po raz pierwszy został poczęstowany marihuaną przez opiekuńczego tatusia. „Uważaliśmy, że to nie fair, aby odmawiać dzieciom przyjemności, których sami zażywamy” – wspominał już po latach Downey senior. W połowie lat osiemdziesiątych wkraczający w dorosłość Robert miał już za sobą udział w blisko dziesięciu pełnometrażowych produkcjach. Dzięki kontrkulturowej sławie ojca, wrota do kariery w Hollywood były dla niego otwarte. Droga do uzależnienia od ciężkich narkotyków też.
GOŁO I WESOŁO

Sonda

Twoje uzależnienie:



Dziesięć lat później Downey mógł się pochwalić m.in. występem w „Urodzonych mordercach” Olivera Stone’a i nominacją do Oscara za „Chaplina”, ale tkwił już w narkotykowym uzależnieniu po uszy. Zaczęło się niewinnie. „Najpierw było opium. Potem coś, co je przypominało, ale dawało innego kopa. Po trzech tygodniach narkotykowego ciągu ocknąłem się z uczuciem, jakbym miał grypę. Wszystko mnie bolało. Pomyślałem sobie: no to jestem ćpunem, zajebiście” – wspominał w rozmowie z brytyjskim miesięcznikiem „Esquire”. Zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Wciąż dostawał role, ale potrafił przyjść na spotkanie w sprawie filmu spóźniony dwie godziny, do tego boso i z naładowanym szotganem pod pachą. W roku 1996 roku policja zatrzymała go, gdy jechał nago swoim Porsche, w samochodzie wiózł rewolwer, na który nie miał pozwolenia, oraz porcje heroiny i kokainy. W tym samym roku Downey włamał się do sąsiadów i tam zasnął w salonie odurzony narkotykami. Miał szczęście, że piętnaście lat temu nie istniały jeszcze internetowe serwisy plotkarskie, bo zostałby przez nie ukrzyżowany za takie wybryki. Jednak na przychylność wymiaru sprawiedliwości aktor nie mógł liczyć.

ŚWIAT ZZA KRAT
Pierwszy swój wyrok dostał w 1997 roku – przymusowe testy narkotykowe i opieka kuratora. Downey nie zgłaszał się na obowiązkowe badania, za co trafił na cztery miesiące do aresztu. W 1999 roku znowu znalazł się na sali sądowej. Sędziemu opowiadał o swej bezradności wobec uzależnienia: „To tak, jakbym trzymał w ustach naładowany pistolet z palcem na spuście i napawał się smakiem metalu”. Wyrok był jednak surowy – trzy lata odsiadki w więzieniu stanowym w kalifornijskim mieście Corcoran. Aktor odsiedział rok, ale była to dla niego lekcja twardego życia. Za kratami nikt nie traktował go jak gwiazdę i, jak twierdzi, parę razy zdarzyło mu się ocknąć na podłodze w kałuży własnej krwi. Odsiadka zmieniła również jego poglądy polityczne. „Nie da się przeskoczyć z luksusowych apartamentów po dwa tysiące dolców za noc do więziennej celi i nadal uważać się za liberała” – opowiadał reporterowi „New York Timesa”. W hołubiącym Baracka Obamę Hollywood Downey jest jednym z niewielu aktorów przyznających się do prawicowych sympatii.

FACET NA ZAKRĘCIE
W 2003 roku, po odsiadce, trzech wyrokach i kilku przymusowych terapiach odwykowych, Downey był czysty. Otrzeźwienie przyszło 4 lipca, w Święto Niepodległości. „Miałem samochód wyładowany narkotykami, od paru dni nie spałem i zanosiło się, że nie będę spał przez kilka kolejnych” – opowiadał w rozmowie przytoczonej przez angielski dziennik „Independent”. Pędził autostradą nad Pacyfikiem i zatrzymał się na hamburgera. Żując okropną kanapkę, nagle postanowił wywalić dragi do oceanu i na zawsze skończyć z ćpaniem. Jego życie osobiste i zawodowe wyglądało wtedy jak krajobraz po bitwie pod Kurskiem. Żona Deborah odeszła, zabierając syna Indio. Z powodu uzależnienia firmy ubezpieczeniowe odmawiały wystawiania polis na jego nazwisko, w związku z czym nikt nie chciał zaangażować go do filmu. Koło nosa przeszły oferty głównych ról u Woody’ego Allena, Mela Gibsona czy Billy’ego Crystala. Za dragi wywalono go też z kultowego serialu „Ally McBeal”. Gorzej już być nie mogło.

NOWY POCZĄTEK
Powrót KrólaBardzo możliwe, że życie oraz karierę uratowały Downeyowi nie tylko terapie odwykowe, ale również niejaki Eric Oram z zachodniego Los Angeles, mistrz wing chun, chińskiej sztuki walki. Robert zapisał się do niego, gdy nie mógł znaleźć roboty w Hollywood. Na pierwszej lekcji usłyszał: „Cieszę się, że jesteś moim uczniem. Ale jeśli choć raz opuścisz zajęcia, obetnę ci palec i wepchnę do gardła. Zrozumiałeś?” – mistrz Oram nie przebierał w słowach, wiedząc, że ma do czynienia z byłym ćpunem. Gdy Downeyowi zdarzyło się opuścić lekcję, mistrz wpadł w gniew, a przerażeni producenci dzwonili do niego z prośbą o przebaczenie, tłumacząc, że Robert był na zdjęciach i nie mógł zadzwonić. Żelazna dyscyplina na zajęciach u mistrza Orama się sprawdziła, do dzisiaj RDJ jest jego wiernym uczniem i przy każdej okazji głosi pochwałę duchowej energii, którą czerpie z treningów chińskiej sztuki walki. Jest również gotów pomagać przyjaciołom, którzy zmagają się z nałogami. Gdy w 2006 roku policja w Los Angeles przyłapała Mela Gibsona na jeździe po pijanemu, Robert zadzwonił do niego i powiedział: „Witaj w klubie”, a potem zaoferował pomoc.

HOLLYWOODZKI PEWNIAK
W czasach, gdy jego koledzy z Hollywood dorabiali się fortun, drogich rezydencji i jachtów, Downey przemierzał Los Angeles w poszukiwaniu kokainy i heroiny. Teraz nadrabia kilkanaście straconych lat. Idzie mu całkiem nieźle, bo jego gaże w Hollywood należą dziś do najwyższych. Ma luksusowy dom w kalifornijskim kurorcie Venice i potężnego Bentleya, którego dostał w prezencie od firmy Marvel, wydawcy komiksów o Iron Manie za wyniki oglądalności filmu. Wścibskiemu Howardowi Sternowi przyznał, że w umowie na pierwszą część „Iron Mana” figurowała kwota zaledwie miliona dolarów, ale szybko dodał, że jeśli film świetnie zarabia, umowę można renegocjować. A pierwszy „Iron Man” zarobił blisko pół miliarda dolarów! Druga część poradziła sobie jeszcze lepiej i przyniosła ponad sześćset milionów dolarów. „Sherlock Holmes”? Kolejne pół miliarda. „Jaja w tropikach”? Prawie dwieście milionów. Aktor, latami traktowany w Hollywood jak śmierdzące jajo, teraz ma status półboga przyciągającego widzów do kin jak miód wabi pszczoły. A producenci uwielbiają stawiać na pewniaków.

PAMIĘĆ ABSOLUTNA
Robert Downey junior jest dzisiaj na szczycie i powrót na dno raczej mu nie grozi. Ostatni raz był na haju siedem lat temu, a z uzależnień zostały mu jedynie Camele bez filtra. Zapewnia też, że zapamiętał bolesną lekcję ćpania na całe życie. „To jak z kobietą. Nie wolno ci zapomnieć, że twoja była dziewczyna, choć miała fajną cipkę, próbowała poderżnąć ci gardło. Póki lepiej pamiętasz bliznę po cięciu niż smak jej dziurki, będzie z tobą dobrze” – tak niezwykle plastycznie zwierzył się amerykańskiemu miesięcznikowi „Rolling Stone”.