Lifestyle

Sobota 13.10.2018, CKM/ fot. istockphoto.com

CKM do czytania: El Sicario - spowiedź mordercy pracującego dla meksykańskich narkobaronów

Sicario – to slangowe meksykańskie słowo opisujące człowieka, który pracuje jako cyngiel dla mafii. Ukrywający swą tożsamość rozmówca Molly Molloy i Charlesa Bowdena, przez wiele lat był „el sicario”.

iStock-496515016.jpg
Wyszkolony w rządowej akademii, przez lata pracował jako policjant. Później przeszedł na ciemną stronę mocy i w pracy dla mafii nie cofał się przed niczym. Porywał ludzi, bił ich, torturował, wymuszał okupy, a nawet – jeśli tego żądał boss – zabijał bez chwili zastanowienia. Jego wstrząsające wspomnienia to spowiedź człowieka  nawróconego – bezwzględnego mordercy mającego na koncie setki ofiar, który odnalazł Boga i porzucił życie, jakie wcześniej wiódł, za co mafia chce go zabić. Wydana w Polsce przez Pascala książka „Spowiedź mordercy” stanowi próbę oczyszczenia, ale przy okazji jest dla czytelnika podróżą do piekła zorganizowanej przestępczości Meksyku, kraju, gdzie nawet policja jest na usługach bandytów. Przeczytaj fragmenty, które wybraliśmy, i pomyśl, że to tylko przedsmak zła czającego się na każdej stronie „Spowiedzi mordercy”.

Sztuka porywania
Ofiara wychodzi z domu. Na ulicy czeka radiowóz lub dwa, które wyglądają jak policyjne, ale należą do gangsterów. Samochody ruszają do akcji, jadą za obserwowanym człowiekiem i go zatrzymują. Czasami ofiara nie chce się zatrzymać. Gdy facet jest naprawdę plebe malandro, po prostu bardzo złym człowiekiem, wie, że jest winien szefowi pieniądze i że nie czeka go nic dobrego, to raczej nie zatrzyma się na wezwanie patrolu. Dlatego właśnie wokół domu czeka pięć samochodów. Spośród wszystkich samochodów tylko jeden będzie wykorzystany przy zabiciu lub porwaniu śledzonego człowieka. Jeśli radiowóz nie jest w stanie go dopaść i zatrzymać, wtedy pozostałe samochody zablokują mu drogę, nawet jeśli miałoby dojść do kolizji. Tu pojawia się pytanie – czy szef chce mieć tego człowieka żywego, czy martwego? Jeśli martwego, sprawa jest prosta.

„Oczy” jadą, drugi samochód rusza, a ten, który ma zatrzymać ofiarę, pozostaje z tyłu. Równocześnie kolejne auto blokuje drogę z przodu. Nigdy nie dochodzi do ognia krzyżowego. Jeden samochód podjeżdża z boku, padają strzały i akcja się kończy. Wszyscy się wycofują. Wystarczą niecałe trzy minuty i wszystkie pięć samochodów znajduje się sześć czy siedem przecznic dalej – w starannie strzeżonych dziuplach. A ty po prostu odchodzisz z miejsca akcji, wsiadasz do podjeżdżającego auta i jedziesz na obiad do pobliskiej restauracji. Jesteś spokojny i opanowany, jakby nic się nie zdarzyło. Wszystkie policyjne patrole zostały wezwane na zebranie, więc policja zjawia się na miejscu zdarzenia najwcześniej po godzinie. Do tego czasu miejsce zbrodni jest zatem dostępne dla gapiów, którzy sobie chodzą, sprawdzają, co się zdarzyło,  i zacierają wszelkie pozostawione ślady. W pobliżu kręci się też kilku kieszonkowców, którzy wyciągają gapiom portfele. To wszystko elementy naszego planu.  

Dziuple
Dokąd zabiera się porwanych? Powiedzmy, że kogoś łapiesz. Wyciągasz go z auta, pakujesz do innego samochodu. Zawsze, ale to zawsze kryjówka będzie się znajdowała nie więcej niż pięć przecznic – taka jest największa odległość – od miejsca porwania. Samochód wjedzie do garażu, drzwi się zamkną, porwany zostanie wyciągnięty z auta i rozpocznie się przesłuchanie. Często po takim przesłuchaniu ofiary jeszcze żyją. W zależności od tego, co tacy ludzie są winni szefowi i co mogą dać, pozostają przy życiu przez pewien czas – jedni przez kwadrans, inni przez sześć miesięcy. Wyobraźcie to sobie: porwanie, sześć miesięcy życia w komórce i jeden posiłek dziennie. Przez cały ten czas pracujemy też z członkami rodziny porwanego, zmuszając ich, także siłą, do przekazania nam całego majątku – bydła, ziemi i innych nieruchomości, biżuterii, jachtów – wszystkiego, co mają. Dokładnie wszystkiego.

Gdy planujemy porwanie dłużnika, dysponujemy dokładnym wykazem jego majątku i listą wszystkiego, co chcemy mu zabrać. Po miesiącu, dwóch lub trzech wysyłamy rodzinie film, żeby pokazać, że ich ukochany krewny żyje, i wzmocnić w niej przekonanie, że bezpiecznie wróci do domu. Gdy jednak zabierzemy mu już wszystko, pozbawiając majątku także całą rodzinę, zostanie natychmiast zabity. Ten punkt programu nazywa się carne asada, grillowanie. Ludzie pracujący w dziale „chłodniczym” lub „mięsa na zimno” odpowiadają za zabijanie ofiary oraz ćwiartowanie i grzebanie zwłok. Nie zawsze grzebie się je w miejscu morderstwa. To trudna sprawa. W każdym razie, kiedy dochodzi do egzekucji, zwłoki przewożone są samochodami w miejsca, które w ostatnich latach nazywają się narco–fosas, czyli narkogroby. Myślę, że tu, w rejonie przygranicznym... Dobrze, można powiedzieć, że jeśli takich narco–fosas jest sto, to odkryto zaledwie pięć lub sześć z nich.

Tam i z powrotem
Jeden z najtrudniejszych rozkazów do wykonania, a zarazem rzecz najtrudniejsza do pojęcia to sytuacja, gdy siedzisz na mecie z człowiekiem, który jest już dokładnie stłuczony, czeka na niego wykopany dół, a tu nagle słyszysz w słuchawce, że masz go nie zabijać. – Ma żyć. Pamiętam kilka takich akcji, że wysyłali nas z poleceniem porwania jakiegoś człowieka. Nie mieliśmy dokonywać egzekucji na miejscu, tylko go złapać, a zabić dopiero później. Co zatem robiliśmy? Porywaliśmy gościa, zawoziliśmy w bezpieczne miejsce, a potem rozpoczynaliśmy egzekucję. Nagle ni stąd, ni zowąd dzwoni telefon. – Czekaj, czekaj, to szef... Tak, proszę pana. Jakie są pańskie rozkazy? Tak, proszę pana, tak, proszę pana, tak, proszę pana... Tak, proszę pana, tak, proszę pana. Stój! Stój! W tym wypadku rozkaz polegał na przywróceniu do życia gościa, który znalazł się już na krawędzi śmierci, tuż–tuż, zaledwie kilka sekund od uduszenia. Musieliśmy go jakoś rozruszać. – Ożywcie go.

Nie ma rzeczy niemożliwych

Dla narkotykowych baronów nie ma rzeczy niemożliwych. Minęło ledwie kilka minut i już pojawił się lekarz – oczywiście nie w karetce, ale dyplomowany medyk. Lekarz przywrócił pacjenta do życia i zostawił go w naszych rękach w stanie stabilnym. A my znowu przejęliśmy ster. Mogło minąć pięć, dziesięć, piętnaście, a nawet trzydzieści dni, jednak nie stanowiło to żadnego problemu, ponieważ naszym zadaniem było wyłącznie utrzymanie tego człowieka przy życiu. Po to tam byliśmy – mieliśmy go doglądać i strzec aż do kolejnego telefonu. Gdy dzwonił, oznaczało to wyzwolenie – zarówno dla nas, jak i dla ofiary. – Tak, proszę pana, jakie są pańskie rozkazy? Jesteśmy tutaj i czekamy, proszę pana. Nie, nie, on się czuje dobrze. Je. Co je? Ha! Nie, nie, jest w porządku... nabiera sił. Aha, aha. Dobrze, proszę pana, jak pan sobie życzy.

Tym razem nasz przyjaciel nie miał takiego szczęścia. Być może jego rodzina zapłaciła już wcześniej. Być może utrzymywaliśmy go przy życiu tylko po to, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, traktując go jak polisę. Być może miał być żywy tylko na jakiś czas, żeby porozmawiać z rodziną... Ale rozkaz, jaki pojawił się w rozmowie, brzmiał: – Załatwcie go. Skończcie z nim.

Teraz dla tego człowieka, który już został ocalony, gdy o mało go nie zadusiliśmy na śmierć nie było jednak odwrotu. Tym razem telefon nie dzwonił. Tym razem musieliśmy pociągnąć za sznur, i to bardzo mocno.

Technika zabijania
Są różne sposoby zabijania. Żaden z nich nie jest specjalnie przyjemny. Najłatwiej jest ich po prostu zastrzelić. Jednak prawie żaden z bossów nie chce żeby umierali szybko czy bezproblemowo. Co się zatem robi? Dusi się ich, zadaje cierpienie, wyrywa paznokcie jeden po drugim, wbija pod paznokcie igły. Znamy techniki, które sprawiają, że zaczynają mówić. Weźmy dla przykładu prąd. Ubranie moczy się w wodzie a następnie podłącza ciało do gniazdka elektrycznego kablem dziesiątką, żeby wytrzymał napięcie... Kable mocuje się do palców u stóp i włącza do prądu. Po dwóch 10-sekundowych zabiegach człowiek powie ci wszystko, co chcesz, dosłownie wszystko. Zdarzali się jednak bardzo mocni goście, którzy potrafili to wytrzymać. Dla takich jest inna technika. Człowiek leży zupełnie nago. Przykrywamy ciało prześcieradłem, skrapiamy je benzyną lub alkoholem, a gdy już dobrze nasiąknie, podpalamy zapałką. Płonące paliwo powoduje, że z ciała odchodzą nawet trzy warstwy skóry.

Żywe mięso
Plecy zostają spalone do żywego mięsa. Zużywaliśmy do tego nawet litr alkoholu. Cierpienie takiego człowieka jest straszliwe. Są jeszcze inne sposoby prowadzenia przesłuchań i metody, które trudno sobie nawet wyobrazić. Czasami mieliśmy do czynienia z ludźmi, którymi trzeba się było zajmować nawet przez sześć miesięcy. Zdarzały się błędy, więc dostawaliśmy rozkazy postawienia ich na nogi przed wypuszczeniem do domu. Mijało nawet sześć czy osiem miesięcy, a rodziny nie miały żadnych wieści o losie swojego bliskiego. Czasem pozostawiano takich ludzi przy życiu, ale nigdy, przenigdy nie mogli zobaczyć twarzy żadnego członka grupy, która dokonała porwania. Jeśli choć raz zobaczyli choćby jednego z nas, byli natychmiast zabijani. Żaden człowiek na świecie po przeżyciu takich cierpień nie byłby w stanie zapomnieć twarzy tych, którzy mu je zafundowali. A mówimy o ludziach, którym nie brakuje pieniędzy ani wpływów. To zazwyczaj osoby, które potrafiłyby znaleźć sposób, by dokonać zemsty.

Szokująca „Spowiedź mordercy”, opowieść meksykańskiego kilera spisana przez znawczynię Meksyku oraz dziennikarza, wydana została w Polsce przez wydawnictwo Pascal.

Fragmenty książki ukazały się w magazynie CKM nr 9/2013