Active

Środa 17.08.2016, Jakub Rusak

Zawody w skokach „na dechę”

Podczas gdy olimpijczycy walczą o medale w Rio, dla reszty, czyli nas wszystkich, pozostaje inny sport, który nie wymaga zbyt wielu umiejętności – jedynie odwagi i chęci dobrej zabawy. Poznajcie dødsing – norweskie mistrzostwa w skokach do basenu „na dechę”.

decha.JPG
Wszyscy doskonale wiemy, jak wyglądają olimpijskie skoki do wody. Dobrze wyrzeźbiony gość staje na trampolinie albo podeście kilkanaście metrów nad basenem, skacze i podczas tego kilkusekundowego lotu wykonuje siedem salt, osiem śrub i dziesięć obrotów, po czym prosty jak struna wpada do wody wywołując jedynie minimalny plusk.

Dla przeciętnego widza oglądającego takie zawody, powtórzenie podobnego wyczynu jest równie realne co udział w olimpiadzie, więc raczej musi ograniczyć się do skakania do wody „na dechę”. Jak się jednak okazuje, ten rodzaj „akrobacji” wcale nie jest gorszy od wyczynów profesjonalistów, a wręcz na tyle popularny, że stał się oddzielnym sportem.

Dødsing, bo o nim mowa, narodził się w latach 60. XX wieku w Norwegii i od tego czasu zmienił się z dziwnej fanaberii kilku poszukiwaczy wrażeń w pełnoprawną, traktowaną poważnie dyscyplinę sportu, doczekał się swoich własnych mistrzostw, a nawet fundacji, która go promuje.

Cała idea dødsingu jest mało skomplikowana: zawodnicy biorą rozbieg i skaczą z wysokości 10 metrów wprost do basenu. Jednak zamiast wykonywać w locie salta i obroty, muszą utrzymać ciało jak najbardziej prosto i płasko przez jak najdłuższy czas, by ledwie kilkadziesiąt centymetrów przed powierzchnią wody zgiąć się tak, aby bezpiecznie do niej wpaść i nie zrobić sobie krzywdy.





W mistrzostwach, które odbywały się w 2014 roku udział wzięło aż 70 zawodników, a ich zmagania o tytuł czempiona skoków „na dechę” oglądało około 2 tys. ludzi. Widzicie? Jest więc szansa dla nas wszystkich, bo kto wie, może niedługo dødsing będzie także dyscypliną olimpijską?