Active

Niedziela 27.01.2019, Mateusz Zieliński

Speed ski - zabójczy zjazd na krechę

Spośród wszystkich sposobów na popełnienie samobójstwa speed ski jest jednym z tych najmniej opłacalnych. Artykuł ukazał się w magazynie CKM 2/2013.

speeeee.jpg
Felix B. mógł się zabić, skacząc z kosmosu, ale spadochron mu się bezpiecznie otworzył i został zamożnym (jeszcze bardziej niż był) światowym celebrytą. Adam M. skakał na nartach ponad 200 metrów, mnóstwo razy patrzył śmierci w oczy, lecz skończył karierę skoczka cały, zdrowy i do tego bogaty. Robert K. ścigał się samochodami z prędkością przekraczającą 250 km/h i już prawie, prawie witał się z kostuchą. No, ale w końcu się nie przywitał i wciąż się cieszy milionami euro, które na tym ściganiu zarobił. Jednak może też być inaczej. Możesz  samotnie rzucać się w przepaść jak Baumgartner, z wielkimi nartami na nogach jak Małysz, osiągając prędkości takie jak Kubica – oraz ryzykować życie jak ci trzej razem wzięci – a mimo to nie zarobisz na tym ani grosza. Wystarczy tylko, że zaczniesz się bawić w obłędny zimowy sport zwany speed ski.

skis-f35d39416a0faa2b1b7e80125bb6637b_77106f.jpgKierunek: dół
W speed ski (czyli po polsku „narciarstwie szybkim”) zawodnicy przyspieszają od 0 do 200 km/h w 6 sekund i dochodzą do prędkości 250 km/h. Innymi słowy, ich osiągi są porównywalne z wynikami kierowców Formuły 1. Z tą różnicą, że narciarze nie mają 750–konnego silnika, kompozytowych hamulców ani ochronnej klatki z włókien węglowych.

– Wsiądź do samochodu, rozpędź się do dwóch paczek i przy tej prędkości wystaw za okno rękę albo nawet głowę. Wtedy poczujesz mniej więcej to samo, co czują narciarze szybcy - mówi Jędrzej Dobrowolski z Zakopanego, jedyny Polak na tyle odważny (albo szalony), żeby na poważnie uprawiać ten sport. Na calutkim świecie takich jak on jest raptem około 250 osób (głównie facetów, choć jest też kilkanaście kobiet). Kiedy tylko spadnie śnieg, wchodzą na górę i na dwóch deskach zjeżdżają z niej tak szybko, jak potrafią, bez żadnych skrętów, skoków czy akrobacji. Sędziowie nie mierzą im czasu ani nie punktują stylu – liczy się tylko i wyłącznie bezwzględna prędkość zawodnika wyrażona w kilometrach na godzinę. Speed ski to bardzo prosty i wymierny sport.

Uścisk dłoni
Podkreślmy w tym miejscu, że narciarstwo szybkie nie jest jakimś tam kolejnym zwariowanym sportem ekstremalnym, ale oficjalną dyscypliną sankcjonowaną przez FIS (Międzynarodową Federację Narciarską), która ma długą historię i kiedyś nawet zahaczyła o igrzyska olimpijskie (o czym za chwilę). Podobno już pod koniec XIX wieku niejaki Tommy Todd z USA pojechał na nartach z prędkością 140 km/h – ale poza nim chyba nikt tego na własne oczy nie widział, więc jego wyczyn za bardzo się nie liczy.

Oficjalne rekordy szybkości na deskach zaczęto mierzyć w roku 1930 i wtedy Austriak Gustav Lantschner popędził 105 km/h. Parę miesięcy później pobił go o ponad 30 km/h jego rodak Leo Gasperl, a dalej było już tylko z górki. Mityczne 200 km/h pękło w 1978 roku dzięki słynnemu Amerykaninowi Steve’owi McKinneyowi. Dzisiejszy rekord prędkości na nartach obowiązuje od 2006 roku, kiedy to Włoch Simone Origone pojechał 251,40 km/h i nic mu się nie stało. W nagrodę za swój kosmiczny rekord Origone dostał... tani puchar oraz uścisk dłoni paru osób. Bo chociaż speed ski jest dyscypliną uznaną i od dawna uprawianą, to sponsorów jest tu bardzo niewielu, nagrody są niemal żadne, a zawodnicy jeżdżą na zawody najczęściej za własne pieniądze.

Próba szybkości
Jędrzej Dobrowolski ma paru drobnych sponsorów, ale też startuje głównie za własne oszczędności i dlatego na wiele imprez nie dociera. Mimo to dwa lata temu udało mu się rozpędzić na nartach do 209,14 km/h i choć do światowych rezultatów wciąż trochę mu brakuje, pozostaje niekwestionowanym rekordzistą Polski. Inna sprawa, że w całych dziejach speed ski odnotowano jeszcze tylko dwóch innych narciarzy znad Wisły i obaj wyczynowo pędzili na krechę całe dekady temu (Jacek Nikliński pod koniec lat 70., Andrzej Tobiasz na początku lat 90. XX wieku).

– W Polsce nie ma miejsc do uprawiania prawdziwego speed ski. Ja najczęściej trenuję na zeskoku Wielkiej Krokwi w Zakopanem, gdzie, jadąc spod progu skoczni, jestem w stanie rozpędzić się do 140 km/h. Staram się teraz o zgodę na zjazd z Hali Goryczkowej na Kasprowym Wierchu, ale nie wiem, czy to się uda – opowiada Dobrowolski, który rekord Polski ustanawiał w Alpach i tam też (o ile kogoś stać) wysyła wszystkich chętnych do uprawiania speed ski.

– We Francji mają system szkolenia juniorów, a w Szwajcarii regularnie rozgrywają zawody amatorskie, na których można wystartować i podpatrzyć lepszych. Sam tak zaczynałem i mogę to polecić – radzi Polak. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że od paru lat amatorskie zawody odbywają się również w Polsce, konkretnie na Kotelnicy w Białce Tatrzańskiej. Lecz podczas organizowanej przez Jacka Niklińskiego „Próby szybkości” najlepsi wyciągają zaledwie 130 km/h i dlatego już kończymy ten wątek.


rekordy-2fe5634847e2204957f7e455894620a5_0c3ca0.jpg

Długa prosta
Trasa zjazdowa do speed ski jest prosta jak drut i składa się z trzech sekcji. Najpierw 400–, 500–metrowy stromy rozbieg o nachyleniu minimum 50 stopni. To tutaj narciarze nabierają prędkości godnej Formuły 1, którą mierzy się w drugiej 100-metrowej strefie. Pokonanie tych dwóch odcinków zajmuje najwyżej 20 sekund. Na końcu, za namalowaną na śniegu linią, jest długa strefa hamowania. Takie warunki spełnia na świecie około 10 certyfikowanych przez FIS stoków (głównie w Alpach, ale są też np. w Szwecji i Kanadzie). Przez całą zimę odbywa się na nich cykl zawodów o Puchar Świata, oraz, raz do roku, Mistrzostwa Świata. Najlepszy wynik uzyskany na tej trasie we francuskim Vars, gdzie odbywał się czempionat w 2013 roku, to prawie 244 km/h i Jędrzej Dobrowolski ostrzy sobie zęby na poprawienie swego rekordu Polski. To jest realne. Za to rekordu świata ani on, ani nikt inny z pewnością nie pobije. Les Arcs we Francji, jedyna na świecie trasa, na której można pojechać na nartach z prędkością ponad ćwierć tysiąca kilometrów na godzinę, jest od kilku lat zamknięta. Powód: ludzie zabijali się na niej zbyt często.

Oszukać przeznaczenie

Co śmieszne (o ile w tej sytuacji można użyć takiego słowa), nikt w wyczynowym narciarstwie szybkim nie pamięta w ostatnim czasie śmiertelnego wypadku, który miałby miejsce podczas zjazdu na krechę. Na profesjonalnie przygotowanych przez ratraki zabezpieczonych siatkami i niedostępnych dla postronnych osób trasach można sobie oczywiście obić tyłek albo nawet złamać rękę czy nogę – co jest łatwe w każdym sporcie zimowym – ale nawet przy prędkościach ponad 200 km/h jazda jest relatywnie bezpieczna. Za to w legendarnym francuskim Les Arcs zawodnicy speed ski ginęli w zupełnie inny sposób.

Np. Nicolas Bochatay, mistrz Szwajcarii: przyjechał do Les Arcs w 1992 roku, gdy sport ten po raz pierwszy (i ostatni) był dyscypliną pokazową podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Albertville. Ale nie zdążył wystartować w zawodach, gdyż podczas rozgrzewki obok trasy wbił się w zaparkowany ratrak. Dziwne? To jeszcze nic. W 2005 roku w dużo bardziej kuriozalnych okolicznościach stracił życie Włoch Marco Salvaggio. Narciarz wspinał się po stoku na miejsce startu, gdy stracił równowagę, przewrócił się i zaczął ześlizgiwać na plecach w dół stoku. Wpierw sunął powoli, potem coraz szybciej i jeszcze szybciej, aż runął w dół przez krawędź przepaści! Jakby tego było mało, dwa lata później dokładnie w taki sam sposób zginęła brytyjska rekordzistka speed ski Caitilin Tovar i tor w Les Arcs zamknięto na cztery spusty.

skiingsg-9147d67d08eda8ba34e9d89b5d1e1479_8fc27a.jpg

Śliska sprawa
Marco Salvaggio i Caitilin Tovar pewnie żyliby do dzisiaj, gdyby nie mieli na sobie superobcisłych i superobślizgłych kombinezonów. Szyte na miarę z gładkiej gumy stroje powodują minimalny opór powietrza, ułatwiając osiągnięcie wielkich prędkości, ale w zamian są śliskie jak ryba owinięta w skórkę od banana i, co za tym idzie, podczas niekontrolowanego ślizgu na śniegu są prawie nie do zatrzymania. Prócz śmiertelnego zagrożenia, jakie to niesie, kombinezony mają też jeszcze jedną wadę. Czerwone lateksowe wdzianko, połączone z aerodynamicznymi spojlerami na nogach oraz hełmem w stylu Lorda Vadera, powoduje, że przeciętnemu widzowi najszybsi niezmotoryzowani ludzie na Ziemi kojarzą się z ufoludkami albo nawet z uczestnikami „Parady równości”.

Artykuł ukazał się w magazynie CKM 2/2013