"Uważam, że to, co ja posiadam, to jest dar" - wywiad z jasnowidzem cz. 1

Krzysztof Jackowski, jeden z najsłynniejszych polskich jasnowidzów, od 30 lat zajmujący się odnajdywaniem osób zaginionych lub ich ciał. Ma na swoim koncie przeszło 700 rozwiązanych spraw. W pierwszej części wywiadu opowiada nam o swoich wizjach, sprawach, których nie bierze i o tym, jak to się wszystko zaczęło.
DRUK_jackowski-janoszka-6_copy_Tomasz_Pluta.jpg

CKM: Kiedy stałeś się jasnowidzem?
Krzysztof Jackowski:
Słowo jasnowidz wydaje się słowem bardzo dziwnym, bo raz, że trąci taką myszką historyczną i kojarzy się z babcią-szeptuchą, a dwa, że jak się słyszy słowo jasnowidz to wchodzi do głowy obraz wróżek z różnych programów telewizyjnych. To, co ja robię, istotnie się od tego różni. Ja jestem bardziej telepatą niż jasnowidzem.

CKM: To w takim razie, kiedy stałeś się telepatą?
K. J.:
W wieku 27 lat, a mam w tej chwili 54 lata, zacząłem mieć różne przeczucia. Przed tym okresem nie miałem nigdy nic z tym wspólnego, nigdy się tym nie interesowałem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. No więc w tym wieku zacząłem miewać przeczucia przed snem, różne wrażenia. To było coś w rodzaju wyobrażeń. Przykładowo: leżę w łóżku i mam wrażenie, że widzę, jak jakiś mężczyzna wchodzi na wysoki metalowy komin. I gdy jest w połowie wysokości, to z niego spada. Dokładnie taka scena mi się skojarzyła. Oczywiście wtedy uznałem to za nonsens.

CKM: Ale?
K. J.:
Bardzo byłem zdziwiony, kiedy na drugi dzień w pewnej firmie w Człuchowie właśnie jakiś człowiek naprawiający komin spadł z połowy wysokości i zabił się na miejscu. To mnie zszokowało. Później takich zdarzeń było więcej, były one sporadyczne, ale się zdarzały.

CKM: Co wtedy zrobiłeś?
K. J.:
Po parunastu takich przypadkach zacząłem zadawać sobie pytania, a potem zwierzać się różnym ludziom.

CKM: Jak oni zareagowali?
K. J.:
Niektórzy traktowali to z uśmiechem, ale było parę osób, które podeszły do tego dość poważnie. Ktoś mi podsunął nawet książkę o Stefanie Ossowieckim, przedwojennym jasnowidzu warszawskim, i zacząłem sobie zdawać sprawę, że pewne rzeczy, o których on pisze, występują też u mnie. Efekt był taki, że zacząłem eksperymentować na własną rękę i okazało się, że rzeczywiście umiem powiedzieć coś sensownego na podstawie swoich różnych przeczuć.

CKM: Co było potem?  
K. J.:
Potem lokalna wieść przeszła przez Człuchów, tu gdzie mieszkam, że Jackowski ma jakieś przeczucia, że coś może powiedzieć. I wtedy zwrócił się do mnie pewien człowiek, któremu spod bloku ukradziono samochód marki Żuk. I ten człowiek przyszedł do mnie z kluczykami i mówi, że słyszał, że mam różne przeczucia, że może mu coś powiem na temat jego Żuka.

Wziąłem kluczyk w rękę, skupiłem się, i mówię, że kojarzy mi się wieś Ględowo koło Człuchowa. I mówię mu, że ten Żuk stoi w starym gospodarstwie, gdzie mieszka starszy pan z panią. A facet na to: w Ględowie mieszkają moi rodzice, przecież tam nie może być mojego Żuka. Ale jednak ten pan pojechał to sprawdzić i ten samochód tam był. Mało tego, okazało się, że nie był skradziony, to syn tego faceta po prostu wziął samochód i zapomniał powiedzieć o tym ojcu.

CKM: Co na to policja?
K. J.:
Wieść do nich doszła. Po jakimś czasie zwrócili się do mnie policjanci ze Sławna – na Jeziorze Łętowskim utopiła się dwójka dzieci, dwóch chłopców nastoletnich, spadli z materaca. Policjanci przyjechali do mnie w tej sprawie, przywieźli mapę Jeziora Łętowskiego i dali mi rzeczy tych chłopców. I określiłem, skupiając się, dwa miejsca, w których mogą być ciała chłopców i rzeczywiście na drugi dzień nurkowie wyłowili ich zwłoki.

CKM: I wtedy zacząłeś regularnie pomagać policji?  
K. J.:
Nie. Mocnym uderzeniem, które zrobiło ze mnie znaną postać, była bardzo głośna sprawa z lat 90. Wówczas zaginęło trzech suwalskich biznesmenów, którzy pojechali do Kaliningradu kupić dużą ilość drewna. Ich rodziny przywiozły ich rzeczy i zwróciły się do mnie o pomoc. Być może teraz nie miałbym odwagi tego zrobić, ale wtedy, po wizji, dałem im na piśmie taką treść: „Wasi bliscy nie żyją. Widzę ich leżących w lesie, dwóch obok siebie, trzeci paręnaście metrów dalej. Mają odcięte głowy”. I dałem to ich rodzinom, nie będąc tego pewnym.

CKM: Dlaczego wtedy się na to zdecydowałeś?
K. J.:
Zrobiłem to po prostu w przypływie tego, co poczułem. Wiele gazet pisało wtedy o tej sprawie m.in. „Gazeta Wyborcza”. Że jasnowidz Krzysztof Jackowski twierdzi, że oni nie żyją, że leżą w lesie, że mają odcięte głowy. Ja wtedy przeżywałem koszmary, bo myślałem po prostu, że się mylę, a jeśli oni wrócą żywi, to ja będę ośmieszony.

CKM: Ale twoje słowa się potwierdziły.
K. J.:
Tak, po mniej więcej trzech tygodniach okazało się, że policja rosyjska wyjaśnia sprawę morderstwa. I ci trzej biznesmeni rzeczywiście zostali zamordowani, a ich głowy leżały odcięte w kanale rzecznym, a w lesie były ciała, a facet, który odciął im te głowy, próbował upozorować całość, jakby zrobiła to mafia. Gazety zaczęły rozpisywać się o moim dokonaniu, a potem posypało się mnóstwo tego typu spraw.

CKM: Są jakieś sprawy, których nie bierzesz?
K. J.:
Jest bardzo dużo takich spraw. Staram się nie brać spraw głośnych, o których wiele wiem, typu sprawa Iwony Wieczorek.

CKM: Dlaczego?
K. J.:
Bo żeby podejść do jasnowidzenia trzeba mieć czystą głowę do sprawy, nie wiedzieć prawie nic. Jeżeli słyszy się 100 tysięcy teorii na temat sprawy, wówczas nie ma możliwości poczucia jakiejś logiki bez zakłóceń. To prawie niemożliwe.

CKM: Raz mówisz o wizjach, a raz o przeczuciach. Jak to z nimi jest? Co naprawdę widzisz?  
K. J.:
W tych wszystkich sprawach, które wyjaśniłem w ciągu swojego życia, miałem coś jakby poczucie, że to dusza tego zamordowanego czy nieżyjącego człowieka daje mi informacje i że ta dusza istnieje. Ale nie traktuj tego tak religijnie. Bardziej chodzi o ego tego człowieka, taki jak jest za życia, taki jest po śmierci.

CKM: Czyli dostajesz coś na kształt sygnałów od dusz? To nie są wizje?
K. J.:
Nie, nie, to są nieraz bardzo konkretne informacje. Jak np. głośna sprawa z Tryńczy, gdzie policja wyłowiła samochód z pięcioma ciałami w środku. Dzień wcześniej, zanim to auto zostało znalezione, skontaktowała się ze mną rodzina jednej z zaginionych dziewczyn. Prosili bym odnalazł ich córkę na podstawie zdjęcia. I skojarzyło mi się, że chłopak, który prowadził samochód, chciał jechać boczną drogą wzdłuż rzeki, żeby ominąć policję.

Pomogłem sobie mapą i rzeczywiście okazało się, że taka droga polna istnieje. Wydrukowałem mapę, zaznaczyłem konkretne miejsce i wysłałem to rodzinie. Później auto rzeczywiście wyłowiono z rzeki. I nawet na oficjalnej stronie gminy Tryńcza znajdują się podziękowania od wójta dla Krzysztofa Jackowskiego, za udostępnienie mapy, która w dużej mierze przyczyniła się do odnalezienia zaginionych.

CKM: Ile w twoich wizjach jest zdolności parapsychologicznych, a ile dedukcji?
K. J.:
Pół na pół. Każda wizja jest symptomem parunastu wyrywkowych poczuć pewnych zdarzeń. Ja muszę zebrać je w logiczną całość, przeanalizować i zrobić z tego tezę. I najczęściej moje tezy mnie nie mylą.. To jest dedukcja bazująca na moich impulsach. Gdybym wykonywał samą wizję, to nie byłbym w stanie uściślić miejsca, a ja jestem w stanie wskazać ścisłe punkty. Po 30 latach wypracowałem sobie pewną praktykę.

CKM: Jak ona wygląda?
K. J.:
Przede wszystkim nie rozmawiam z rodziną zaginionego. Odbieram rzeczy (ofiary – red.), każę im iść na kawę i zostaję z tym sam. I potem czekam. Czekam na poczucie, impulsy, coś musi mnie zaskoczyć. Nieraz się czeka na to długo, nieraz krótko. Najlepsze wizje to są te krótkie, szybkie. Tak jak z tą Tryńczą. Na początku myślałem, że trzy zaginione dziewczyny po prostu wyskoczyły z chłopakami sylwestrową dyskotekę. Ale nagle zeszło ze mnie wszystko – całkowity brak optymizmu. Kompletny pesymizm. I to poczucie, że chłopak chce jechać boczną drogą. I wtedy, jeśli coś poczuję, to konfrontuję to np. z mapą. Sprawdzam i wskazuję punkt. Koniec. To jest wizja.

CKM: Wizje to dar czy talent? Każdy może się tego nauczyć?
K. J.:
Ja potocznie czasem mówię, że każdy może być jasnowidzem. Ale to nie jest tak do końca. Uważam, że to, co ja posiadam, to jest dar. I mówię to z dumą. Gdybym znalazł kilka ciał, to byłby przypadek, ale ja znalazłem ich kilkaset. Książka Janoszki jest okrojona z przypadków. Mam wyjaśnionych  700-800 spraw.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ WYWIADU. CZĘŚĆ DRUGĄ ZNAJDZIESZ TUTAJ

Dodał(a): Jakub Rusak/ fot. materiały prasowe Poniedziałek 19.02.2018