Bystra woda

Katarakty rzeki Kolorado piorą śmiałków z podwójna siła: jesteś więc mokry ze strachu i ze zmęczenia

rafting

Susan, nasza przewodniczka, mimo niepozornego wzrostu, wzbudza szacunek. Już na pierwszy rzut oka widać, że na wodzie spędziła dużo czasu i to w towarzystwie mężczyzn. „Jeżeli wypadniesz za burtę, obróć się nogami w kierunku spływu — instruuje. — Uważaj na swe rodzinne klejnoty. Nogi trzymaj razem! Uderzenie o skałę przy tych prędkościach już niejednego faceta pozbawiło szansy na spłodzenie potomka!”. Susan wie, co mówi — po Kolorado pływa od kilkunastu lat i widziała niejedno.


Tęsknota za Dunajcem
Rzeka liczy ponad 2300 kilometrów, ale kilkunastomilowy fragment w stanie Utah wybrany do spływu jest jednym z najciekawszych i najgroźniejszych. Nie tylko z powodu wysokich na 400 metrów pionowych ścian z czerwonego piaskowca, wśród których rzeka płynie na południe. Specjaliści twierdzą, że Kolorado bez problemu mieści się w pierwszej dziesiątce raftingowych rzek świata. Rafting można przetłumaczyć jako spływ tratwą czy pontonem. Jednak naturalne dla Polaka skojarzenie z turystycznym rejsem Dunajcem w Pieninach jest wysoce nieodpowiednie. W pontonie do raftingu siedzi ośmiu ludzi ciężko pracujących wiosłami; tu nikt nie opowiada dykteryjek, ani nie kombinuje jak popłynąć, aby zobaczyć ładniejsze widoczki. Tu się haruje i walczy o życie.

Komu w drogę...
Na pontonie słychać tylko komendy: „Lewa do przodu! Prawa w tył! Razem! Równo! Mocniej!”. Zgranie wszystkich członków załogi jest najważniejsze — tylko to decyduje o powodzeniu. W pojedynkę nawet najlepszy wioślarz nic nie znaczy. Jeden za wszystkich... itd. Pontony już napompowane. Susan udziela ostatnich wskazówek: „Jeśli wszystko jest OK, klepiesz się po głowie; jeżeli jesteś ranny i potrzebujesz pomocy — wyciągasz rękę do góry. Wtedy wiem, kogo ratować w pierwszej kolejności. Jeśli jesteś tylko przestraszony, też walisz się po głowie. Jeżeli nie widzę żadnej reakcji, to znaczy że nie żyjesz — Susan dramatycznie zawiesza głos. — A tak poza tym — bawcie się dobrze!”.

Kto się boi Brown Betty?
Wyruszam więc na spotkanie z malowniczą, ale dziką i niebezpieczną rzeką. Przed nami 26 bystrzy i katarakt, zwanych przez Amerykanów rapidami. Naiwnie opinamy się szczelnie sztormiakami. Jest pierwsza katarakta —Brown Betty Rapid. Niby łagodna (dwójka w skali pięciostopniowej), ale gdy woda niespodziewanie spada nam na głowy, jesteśmy kompletnie mokrzy. Uczepieni linek zaliczamy szaleńcze trzymetrowe skoki w górę i w dół, jak na zwariowanej kolejce górskiej. A to dopiero początek zabawy! W kilka chwil później zderzamy się z jakąś skałą. Mam wrażenie, że wpadłem do pralki automatycznej, nastawionej na wirowanie.

Ku pamięci
Nie wszystkie bystrza Kolorado mają swoje nazwy. Nazwa Brown Betty Rapid upamiętnia przygodę sprzed wieku ekspedycji niejakiego Browna. W wyniku wywrotki łodzi zaopatrzeniowej większość zapasów żywności jego ekipy poszła na dno. A dlaczego Betty? Nie wiadomo... Pierwszy próbował badać Kolorado Hernando de Alarcalon w połowie XVI wieku. Jednak prawdziwym zdobywcą rzeki został John Wesley Powell. Wyprawa jednorękiego majora w 1869 roku miała wiele dramatycznych momentów. Ówczesne łodzie były z drewa, przy zderzeniu ze skałami zostawały z nich drzazgi. Jeśli wioślarz uszedł z życiem, miał piekielne szczęście. Nie ryzykowano więc przepływania większości katarakt. Przed najgroźniejszymi przerywano spływ, rozładowywano łodzie, przeciągnano je lądem, i znowu załadowywano na rzece, za progiem.

Wiosła w dłoń!
Pierwsze katarakty Kolorado są stosunkowo łatwe do pokonania. Ale na szóstej z kolei łódź Powella „Emma Dean” wywróciła się i cała załoga wylądowała w wodzie. „Uchwyciliśmy się kurczowo burty i na pierwszym spokojniejszym odcinku postawiliśmy łódź. Straciliśmy trzy wiosła” – napisał we wspomnieniach Dzisiejsze wiosła nie toną, ale lepiej nie wypuszczać ich z rąk — mogą ratować życie. To dlatego nasz sternik, Ben, do dziś przechowuje wiosło zgięte podczas ubiegłorocznego spływu, kiedy na jednej ze środkowych katarakt żywioł złamał jego ponton na pół. „Wyleciałem głową do przodu z rufy i grzmotnąłem o dziób, wiosło zamortyzowało upadek”. Oprócz oczywistego pożytku przy płynięciu, z wioseł korzysta się przy odwracaniu pontonu. Przez szóstą kataraktę wszystkie nasze pontony przeprawiły się szczęśliwie. Powoli zaczynamy wierzyć w swoje możliwości i z utęsknieniem nadstawiamy uszu, by usłyszeć charakterystyczny łoskot wody o skały, nieomylnie zwiastujący kolejny rapid.

Bez przebaczenia
Przed laty, pionier Powell był powolniejszy. Jego wyprawa trwała kilkanaście dni. Bo Powell nie tylko płynął, ale także prowadził badania. Wspinał się na krawędzie kanionu, rysował mapy, gawędził z Indianami ze szczepu Ute. Ale mimo ostrożności, tracił kolejne wiosła i sprzęt. Najdotkliwsze jednak były straty żywności. Badacze mieli bowiem kłopoty z polowaniem. Im dalej na południe, tym ściany kanionu były bardziej strome, a woda rwąca. To wtedy kolejne katarakty zyskały swe słynne dziś miana: Widow Maker (Producent wdów), Slice—n—Dice (Rżnąca na kawałki), czy Disaster Falls (Wodospad katastrof). Wielu z nich dzisiaj już nie ma. Kiedy w dole rzeki wybudowano tamę imienia Powella, poziom wody znacznie się podniósł, a nurt nieco się uspokoił. Nadal ma ona jednak dość siły, by dać w kość przybyszom znad leniwej i brudnej Wisły.

Zabełtać błękit w głowie
Woda, wysiłek i różnice temperatur powoli wysysają z nas energię. Chciałbyś coś zjeść, ale nie możesz ani na chwilę się zatrzymać. Chciałbyś zrobić siusiu, ale na to też nie ma czasu. Po prostu płyniesz, walczysz z rzeką o życie. Teraz pędzimy w kierunku słynnej Jednomilowej Katarakty. Trudno powiedzieć, gdzie kończy się jedno bystrze, a zaczyna następne. Jeśli wierzyć Susan, jest ich pięć. Wielka fala rzuca pontonem od jednego brzegu do drugiego. Nie wiem już, gdzie jest góra, a gdzie dół? Błękit nieba myli mi się z mętnymi, spienionymi wodami Kolorado. Raptem wyrasta przed nami groźny Capsize Rapid (Katarakta wywrotek). Ze środka rzeki wystaje olbrzymi głaz. W słońcu lśnią jego ostre jak brzytwy krawędzie. Zbliżamy się do skały z coraz większą prędkością. Nie wiem, jakim cudem udaje się nam ominąć tego kamiennego potwora. Susan śmieje się, że z pewnością żaden z nas nie zdążył przeczytać wyrytej na nim inskrypcji: „22 lipca 1891 roku zatonęła tu tragicznie łódź ekspedycji Besta”.

Wodny świat
Straciłem już rachubę, która to z rzędu katarakta, ale widzę, że do tej pory były to żarty i dopiero teraz zaczną się schody. Susan zatrzymuje naszą wyprawę, wychodzi na brzeg i bada stan wody. Mówi, że tego odcinka nawet ona nie może przepłynąć „z marszu”. Przed laty Powell tak opisał go w swoim dzienniku: „Pomiędzy skałami, w wielkich falach i wirach, spieniona rzeka znajduje sobie drogę. Na dystansie półtora kilometra spadek wody wynosi tu blisko 23 metry!”. Już w górnej części katarakty o mało nie przewraca się mój ponton. Błyskawiczny skok sternika na lewą burtę ratuje nas przed wywrotką. Jednak dopiero kolejna katarakta, Big Drop (Wielki upadek), pokazuje, że nie na darmo jest oceniana na czwórkę w pięciostopniowej skali trudności. Woda kłębi się i kotłuje, niczym w gigantycznej pralce. Wydaje się, że pontony nieodwołalnie skazane są na wciągnięcie w ten wir. Wyginają się, kiwają i chwieją zalewane przez fale, ale jakimś cudem zawsze wydostają się z brunatnej wody, by uderzyć w następną wodną przeszkodę. W czasie jednego z takich „odwirowań” za burtę wypada nasza koleżanka Stefania. Nie widać nic oprócz jej jaskrawego kasku. Nie ma czasu, by zorientować się, w jakiej jest formie. Widzimy tylko, że bardziej instynktownie niż świadomie ustawia się nogami w kierunku biegu rzeki. Przez następny kilometr przynajmniej nie musi wiosłować... Wreszcie jest sygnał: klepie się po głowie! Oprócz olbrzymiej porcji strachu nałykała się tylko mętnej wody. „Ta rzeka zawsze mnie zaskakuje. Przekonuje, że nie ma z nią żartów. Udowadnia, jak jest niebezpieczna — mówi Susan. — Nie chciałam was straszyć, ale po jednym ze skoków tak mocno uderzyliśmy w podwodny głaz, że bałam się, czy cało z tego wyjdziemy”. Ale wyszliśmy.

Dodał(a): ckm Czwartek 10.11.2011