Planety śmierci
Wojny na ziemi są nudne i krwawe. Pora na wojny w kosmosie! One są rozrywkowe, widowiskowe, pasjonujące, a czasami także kosztowne

WOJNA WSZECHŚWIATÓW
W świecie gier online, w skrócie zwanych MMO (Massively Multiplayer Online – ang. wieloosobowe gry sieciowe), wielkie starcia nie należą do rzadkości. Ale to, co dzieje się w EVE, trudno porównać z

Najnowsza z wielkich potyczek w EVE, toczona w ramach wojny o Fountain i znana jako bitwa o 6VDT–H (kolejny region w cyfrowym kosmosie), miała miejsce 28 lipca 2013 r. i skupiła ponad cztery tysiące graczy! Nie była niespodzianką – celem graczy w EVE jest dominacja w kosmosie, a konflikt między CFC a TEST narastał od miesięcy. Styczniowe starcie pod Asakai wynikło przypadkiem: pilot gigantycznego statku Titan należącego do sojuszu CFC pomyłkowo teleportował się w strefę kontrolowaną przez TEST. Wywiązała się bitwa, w której CFC poniósł bolesną porażkę, tracąc m.in. trzy Titany o wartości kilku tysięcy dolarów! Pod koniec lipca pomyłki już nie było: obie strony dążyły do rewanżu, kwestią czasu było tylko, gdzie i kiedy się on rozegra. Każdy krok został zaplanowany z precyzją niemieckich sztabowców, a operację zrealizowano z bezwzględnością izraelskiego komanda ścigającego terrorystów.
JEDNA GRA, JEDEN SERWER
„Eve Online” stworzyło w 2003 r. niewielkie islandzkie studio CCP Games. Fabuła nie zaskakiwała – EVE miała być grą SF, której uczestnicy wcielają się w pilotów nawigujących między planetami i pokonujących galaktyki z prędkością nadświetlną. Mówiąc krótko: nuda. Przełomowe było jednak coś innego: twórcy gry zapragnęli zgromadzić sto tysięcy graczy w jednej rozgrywce, do tego na jednym serwerze! Wcześniej w świecie gier nikt czegoś takiego nie próbował, dlatego o EVE błyskawicznie zrobiło się głośno. Cel udało się osiągnąć, do dzisiaj rozgrywka odbywa się na jednym serwerze, dzięki czemu wszyscy gracze znajdują się w tym samym wszechświecie, tworząc gigantyczną kosmiczną społeczność liczącą kilkaset tysięcy osób
Nawiasem mówiąc, EVE nie jest wcale największą grą online, ani najszybciej rosnącą. Daleko jej do takich potęg jak „World of Warcraft”, która skupia dwanaście milionów graczy na świecie. W gąszczu gier MMO, rosnącym dynamicznie biznesie wartym rocznie miliardy dolarów, EVE również nie jest potentatem. Ma jednak coś, co daje jej wyjątkowość: to wolność wyboru.

SMAK WOLNOŚCI
„Eve” nie ma fabuły, która ograniczałaby graczy. Są zasady świata, w którym się poruszają, ale każdy z uczestników może samodzielnie zadecydować, co chce robić i kim chce być. Zatem w EVE wolno kraść, wyłudzać, zdradzać sojuszników, destabilizować gospodarkę gry... W lipcu, w wyniku zdrady, jeden z sojuszy stracił gigantyczny kosmiczny statek, na którego zbudowanie wydano blisko dziesięć tysięcy dolarów. I co? I nic! Mało tego, kiedy w EVE tracisz statek, tracisz go na dobre i musisz zaczynać od zera, mozolnie budując nowy i kupując (za gotówkę) jego wyposażenie.
Boli to szczególnie, gdy wziąć pod uwagę, jak kosztowna jest budowa i zakup niezbędnych gadżetów do przeciętnego statku. Sytuacja w grze jest nieprzewidywalna do tego stopnia, że gracze mogą wykupić... ubezpieczenie na wypadek utraty statku. Dodajmy do tego miesięczny abonament opłacany przez graczy (kilkanaście dolarów) oraz rozmaite opłaty w trakcie rozgrywki – i nie trzeba być ministrem Rostowskim, aby zrozumieć, że Islandczycy z CCP stworzyli maszynkę do robienia pieniędzy, która sprawnie funkcjonuje od dziesięciu lat, co jest fenomenem na rynku gier online. W 2003 roku społeczność EVE liczyła trzydzieści tysięcy osób. W 2013 r. przekroczyła pół miliona graczy. Mało? Dość, żeby zrobić największą kosmiczną rozpierduchę w historii wszechświata.
BITWA NA TWITTERZE
W półrocznej bitwie o Anglię w 1940 roku zestrzelono niemal trzy tysiące samolotów. W trwających sześć miesięcy walkach o Guadalcanal ten los spotkał ponad półtora tysiąca maszyn. Tymczasem w stoczonej 28 lipca i wygranej przez sojusz CFC bitwie w sektorze 6VDT-H w ciągu ledwie pięciu godzin zniszczeniu uległo dwa tysiące dziewięćset pojazdów kosmicznych! Porównanie może wydać się idiotyczne – w bitwie o

ZNALEŹĆ I ZLIKWIDOWAĆ!
Po zakończeniu bitwy gracz o pseudonimie Vily, jeden z dowódców sił zwycięskiego sojuszu CFC, opublikował w sieci szczegółowy przebieg zdarzeń, który czyta się jak wspomnienia starego generała. Opis przygotowań do starcia, taktycznych manewrów i wybiegów mających zdezorientować flotę przeciwnika to materiał, w którym czuć wojenną bezwzględność i amoralność w klinicznej postaci, znajomość sztuki wojennej, fascynację Sun Zi i Clausewitzem. „Nasz sojusz często ucieka się do taktyki, którą zastosowałby każdy bezwzględny dowódca – opisywał Vily. – Likwidujemy najpierw przywódców wrogiej floty. Nasi przeciwnicy, chociaż uzbrojeni po zęby, po kolei ginęli. Wszyscy przywódcy wroga, których zdołaliśmy namierzyć i zidentyfikować, zostali zaatakowani i zlikwidowani tak, aby pozbawić przeciwnika możliwości

JEDNA WIELKA RODZINA
Po dziesięciu latach istnienia EVE jest dzisiaj systemem społecznym integrującym grono pół miliona graczy rozsianych po całym świecie. Ale przede wszystkim islandzka gra jest potężnym system ekonomicznym, który miesięcznie zasilają miliony dolarów. By zachować jej stabilność, firma CCP, twórca i operator tego systemu, stworzyła rozbudowany system nadzoru. CCP zatrudnia grupę doświadczonych ekonomistów dbających o równowagę we wszechświecie EVE i starających się stabilizować wirtualną walutę o nazwie ISK. To nie koniec – w EVE wprowadzono demokrację! Każdy gracz ze stażem dłuższym niż 60 dni może ubiegać się o miejsce w Council of Stellar Management (Rada Gwiezdnego Zarządzania), organie nadzorującym wydarzenia w grze, a każdy gracz ze stażem nie krótszym niż 30 dni może brać udział w głosowaniu. Wybory odbywają się raz w roku, obowiązują demokratyczne standardy – gracz ma jeden głos i każdy waży tyle samo. W czasie swojej kadencji członkowie rady przynajmniej dwukrotnie spotykają się na wielodniowe narady z twórcami gry w Reykjaviku, w trakcie których omawiają sprawy związane z życiem społeczności EVE. Zabawa w rządzenie? Raczej nie, jeśli mówimy o społeczności niemal tak dużej jak Wrocław.
WOJNA CZY... ŚCIEMA?
Świat wymyślony przez programistów w CCP nie jest idyllą, stworzono go, żeby toczyły się w nim nieustanne walki. A co, jeśli te epickie kosmiczne pojedynki są tak naprawdę częścią strategii PR-owskiej Islandczyków obliczonej na przyciągnięcie nowych użytkowników – a zatem i dopływ gotówki z opłat za kupno gry, statków i wyposażenia? Jeszcze jedna gra online nikogo nie zainteresuje, bo i tak są ich setki, a może tysiące. Gra, w której toczą się rozpalające wyobraźnię starcia tysięcy graczy w kosmosie – jak najbardziej. EVE ma w tej chwili swoje pięć minut – świat mówi o niej, a ludzie chcą płacić, aby do tego świata trafić. Sprytne? Bardzo. Chyba, że to my jesteśmy tacy cyniczni.