'Od początku lat dwutysięcznych nie zmieniło się przekonanie, że mężczyzna jest głównie swoją pracą' – wywiad z Maciejem Marciszem.

Maciej Marcisz udzielił nam wywiadu otwierającego nową serię rozmów w CKM.pl. Autor książek 'Taśmy rodzinne' i 'Książki o przyjaźni' dzieli się z nami swoją relacją z zatrzymanymi w czasie miejscami i powrotem do dawnej męskości.
marcisz1.jpg

Alicja Serafin: Od premiery Twojej najnowszej książki minęło już trochę czasu. Nie zatrzymałeś się jednak wyłącznie na dłuższej formie. Publikujesz opowiadania w Piśmie, Vogue, a ostatnio w Wyborczej. Skąd pomysł na pójście w stronę krótszej formy?

Maciej Marcisz: W formie krótszych, autobiograficznych tekstów znalazłem ciekawy dla siebie sposób na komunikowanie się ze światem – te opowiadania to trochę fabularne wpisy z pamiętnika, a trochę felietony. Jak na razie każde z opowiadań w jakiś sposób dotyczy mojej rodziny, więc te historie, oprócz bycia opisem rzeczywistości, również na nią wpływają. Dosłownie kilka dni temu z moją mamą skontaktowała się kuzynka mojej babci, którą opisałem w tekście „Moja babcia ryba”. Pojawiły się nowe wspomnienia, odnowienie więzów sprzed lat, które nie nastąpiłoby, gdyby przez przypadek nie natrafiła na to opowiadanie w Wyborczej. Wtedy pomyślałem sobie, że takie teksty są jak zaklęcia, w małym stopniu zmieniają rzeczywistość. Praca nad opowiadaniami pozwala mi też zachować jakiś rodzaj wyostrzonej czujności na codzienność. Powoduje, że częściej zachowuję coś w rodzaju pisarskiego umysłu. 

Jak sam wspomniałeś, dopiero po jakimś czasie chciałeś, aby nazywać Cię pisarzem. Dobrze czujesz się na wydarzeniach pełnych celebrytów? 


Po pierwsze, myślę, że jestem na nich rzadziej niż się wydaje (śmiech). Po drugie, świat kultury i świat rozrywki przenikają się na różnych eventach, ale nie jest to znowu aż tak częste zjawisko, więc również nie powiedziałbym, że życie wśród celebrytów to moja codzienność. Wydarzenia związane z kulturą czy rynkiem książki od kilku lat są częścią mojego życia zawodowego, bo oprócz pisania, pracuję w wydawnictwie, a wręcz przede wszystkim pracuję w wydawnictwie. Na żywo wszystko wygląda zwyczajniej i bardziej przyziemnie niż wtedy, kiedy przepuszczone zostaje przez montaż telewizyjny czy odpowiednie kadrowanie w mediach społecznościowych. 
„Wielki świat” na żywo jest raczej zupełnie zwyczajnych rozmiarów. Odpowiadając na pytanie: czuję się OK. Staram się nie brać tego wszystkiego zbyt poważnie. Moje podejście to życzliwa, uprzejma ironia. 

Zjawisko, które uwielbiasz przedstawiać, nazwałabym przyjemną małomiasteczkowością. Na tym motywie planowałeś oprzeć też swoją pierwszą książkę (finalnie debiutem zostały „Taśmy rodzinne”). W mediach społecznościowych z dużą częstotliwością umieszczasz zdjęcia małych spożywczaków, kolorowych witryn, wystaw sklepu z beretami. Czy to jest rodzaj Twojej estetyki, z której chciałbyś być znany? 


Fajnie to nazwałaś. Tak, ta przyjemna małomiasteczkowość to zdecydowanie moja estetyka, coś, co przynosi mi ukojenie. Kapitalizm spłaszcza przestrzenie, wyrównuje je, zamienia w przewidywalne przestrzenie pełne Żabek, Rossmanów i sieciowych kawiarń. Nie mam nic przeciwko tym miejscom, często z nich korzystam, ale wydaje mi się, że prawdziwa magia, jakaś estetyczna nieprzewidywalność, wydarza się raczej poza nimi.
W tych małomiasteczkowych witrynach widać nadal władanie ludzkiej ręki nad przestrzenią, indywidualnej ekspresji, ludzkiej zaradności, nie algorytmu czy korporacyjnych brand booków. I chyba właśnie to jest w tym piękne, zabawne i intrygujące.


Obecnie dominującą tendencją jest ucieczka z mniejszego miasta. Większość młodych ludzi zarówno hetero- jak i nieheteronormatywnych nie czuje się w tych miejscach akceptowana, dobrze edukowana, nie czują możliwości rozwoju. My, jako społeczeństwo europejskie na ten rozwój stawiamy. Od kiedy trwa Twoja miłość do tego charakterystycznego małomiasteczkowego mikroklimatu? 


Pochodzę z małego miasta na Śląsku, nazywa się Rydułtowy. Nigdy nie miałem takiego etapu w życiu, w którym bym go nienawidził lub chciał się go wyprzeć. Widzę je raczej jako coś w rodzaju miejsca mocy. Nadal mieszkają w nim moi rodzice, nadal stoi tam dom, w którym spędziłem większość dzieciństwa. Kiedy czuję się gorzej psychicznie, to pierwsze miejsce, które sobie wyobrażam. Niezbyt ładny rydułtowski rynek, sklep papierniczy, do którego zawsze chodziłem, zakład fryzjerski, który nadal odwiedzam, żeby ostrzyc się cztery razy taniej niż w Warszawie (śmiech). Od razu mi lepiej. 
Te dwa wyobrażenia – fantazja o ekscytującej wielkomiejskości i marzenie o spokojnej małomiasteczkowości, jakoś mnie inspirują. Ostatnia pojawia się coraz więcej literackich głosów z innych miast, jest choćby Łukasz Barys i jego Pabianice czy Olga Górska i Radom. Podoba mi się ten mikrotrend na prowincję. 


Prowincja i mniejsze miasta są na tapecie tak jak jakiś czas temu lata dziewięćdziesiąte. W jednym z wywiadów zwróciłeś uwagę na to, że to już nie te lata są modne. Obecnie nadszedł czas na lata dwutysięczne. Pozwoliłam sobie policzyć, ile miałeś lat w czasie jednego z ważniejszych wydarzeń tamtego czasu, czyli wejścia do Unii Europejskiej (2004). Byłeś szesnastolatkiem, czasy wchodzenia w dorosłość często wspomina się, jako „złote”. 


Tak. Pamiętam, że również w 2004 roku zdawałem egzamin gimnazjalny i jedno z pytań dotyczyło daty wejścia Polski do Unii Europejskiej. Poczucie uczestniczenia w historycznym wydarzeniu było bardzo intensywne, nieomal fizyczne. 


Bardzo sprawnie opierasz się na obserwacji sposobu życia ludzi wchodzących w „dobrobyt”. Lata transformacji to również zupełnie inne, nowe wzorce dla mężczyzn. Jak wielu stereotypów z tamtych lat, przez ostatnie dwudziestolecie, udało nam się pozbyć? 


Mam wrażenie, że w dyskusji o męskości jesteśmy na bardzo początkowym etapie. Na szczęście pojawiają się u nas tłumaczenia takich książek jak  „Samiec alfa musi odejść” Liz Plank czy „Gotowi na zmianę” Bell Hooks. Obie książki bardzo polecam. Jednocześnie, co charakterystyczne, obie napisały kobiety. Problemem, który zresztą obie autorki zauważają, jest to, że heteronormatywni mężczyźni ciągle słyszą, jacy NIE mają być. Trudno być kimś składającym się wyłącznie z zakazów i upomnień. Brakuje nam pozytywnej wizji nowej męskości.Stare wzorce nadal nam ciążą, nie udało się jeszcze wypracować nowych. Wracając do stereotypów i toksycznych wzorców z twojego pytania, na pewno od początku lat dwutysięcznych nie zmieniło się założenie, że mężczyzna jest głównie swoją pracą. Tak jak kobiety mogą część swojej tożsamości oprzeć również na relacjach z ludźmi czy pasjach, podstawowym zadaniem mężczyzny jest nadal pracować, przynosić do domu pieniądze. W trakcie czytania Liz Plank i Bell Hooks zrozumiałem, jak sam bardzo opieram swoją tożsamość na mojej pracy, zarówno tej etatowej, jak i pisarskiej, i jak mało mnie trzyma oprócz tego. To ważna rzecz do przepracowania w kontekście toksycznej męskości.Wydaje się, że więcej zastanawiają się nad tym kobiety niż mężczyźni. I to jest niepokojące, bo zadanie stworzenia tożsamości raczej stoi po stronie osoby, do której ta tożsamość należy. Ten nowy pozytywny wzorzec jest bardzo potrzebny, szczególnie młodym chłopakom. 


Czytałam ostatnio, że część najnowszych bajek Disneya całkowicie skupia się na sile dziewczynek, jednocześnie zakładając, że te silne postacie muszą mieć jakieś przeciwieństwo. Umiejscawia się je w postaciach męskich, które cechuje wtedy niezdecydowanie, wysoka wrażliwość, brak wiary we własne siły, poszukiwanie mentoringu u kobiet. Czyli niektóre produkcje zupełnie odwracają przestarzałe założenia, zamiast szukać równowagi damsko-męskiej. 


Może takie odwrócenie szkodliwych założeń, wychylenie wajchy w drugą stronę było potrzebne. Ale faktycznie docelowo potrzebujemy równowagi, inspirujących wzorców i reprezentacji dla wszystkich. 


Czy pisząc obie książki, myślałeś intensywnie o formie „terapeutycznej” tego, jak przedstawisz relacje z najbliższymi? Planowałeś pokazać coś czytelnikom, czy jednak to przyszło już po publikacji?


Chyba od zawsze w jakiś sposób, nawet nieświadomy, wierzyłem w terapeutyczną moc literatury, uważałem czytanie powieści za rodzaj przyspieszonego kursu życia. Teraz, już po opublikowaniu dwóch książek, wyraźniej widzę, jak one działają na ludzi. Zdarza mi się dostać wiadomość „dziękuję, po lekturze twojej książki zdecydowałem się pójść na terapię”. Kiedy pracuję nad kolejnymi rzeczami, robię to z większą świadomością tego, jak to może na ludzi zadziałać, myślę też o odpowiedzialności związanej z przestawianiem scen intymności seksu, każdą z nich konsultowałem z edukatorkami seksualnymi.Kiedy zadałaś to pytanie, od razu do głowy przychodzą mi dwa cytaty, jeden Orhana Pamuka, drugi Nicolsona Bakera. "Ludzie czytają dzisiaj powieści nie po to, by zrozumieć bohaterów zmagających się ze światem i przeciwnościami losu lub w świetle fabuły ujrzeć wyraźniej ich osobowości i cechy charakteru, ale przede wszystkim po to, by zastanowić się nad samą strukturą życia”. – to Pamuka. No i drugi cytat: „Każda powieść próbuje tak naprawdę odpowiedzieć na pytanie: Czy warto żyć?”. 


Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie myśl, że „Taśmy rodzinne” to super pomysł na sztukę teatralną. To się powinno wydarzyć!


Ciekawe, że to mówisz – właśnie trwają prace nad spektaklem w Teatrze Polskim w Poznaniu, reżyseruje Piotr Pacześniak. Premiera 13 kwietnia, zapraszam. 

marcisz3.jpg

***
Maciej Marcisz – urodzony w 1988 roku. Pisarz, autor książek 'Taśmy rodzinne' i 'Książka o przyjaźni', twórca opowiadań. Od lat związany z branżą wydawniczą. Na co dzień dyrektor promocji Wydawnictwa W.A.B.



Dodał(a): Alicja Serafin / fot.: Laura Bielak Poniedziałek 23.01.2023