Nullizmatyk i 'Zabójcza Królowa' – ekskluzywny wywiad dla CKM.PL

'Zabójcza Królowa' musiała ustąpić miejsca 'Zabójcy Królowej'. Czy została stracona? W jaki sposób zostawiła ślad na najnowszym albumie Nullizmatyka? Czy komnata, w której gościła rapowych słuchaczy zostanie jeszcze otwarta? Czy na pewno nie ma już albumów, nad którymi ktoś pracowałby latami, poświęcił dziesiątki nieprzespanych nocy i udźwignął brzemię odmowy, gdy projekt był dopracowany do perfekcji? Na szereg podobnych pytań odpowiedział nam człowiek, który na hip–hopie zjadł już zęby. Przed wami ekskluzywny wywiad z Nullizmatykiem o jego najświeższym albumie 'Zabójca Królowej'. Porozmawialiśmy o wyjątkowym materiale i poznaliśmy kulisy jego powstawania, które są prawdziwą kopalnią ciekawych historii.
317627607_1198507640753983_4715954206262507499_n.jpg

Konrad Klimkiewicz: Chciałbym zacząć od tego, dlaczego zmieniłeś nazwę płyty z "Zabójcza Królowa" na "Zabójca Królowej". Wypadałoby opowiedzieć, jak to wyglądało i dlaczego wymagało tylu modyfikacji.

Nullizmatyk: Aż tylu to nie, bo te tytuły niewiele się od siebie różnią.

Ale sam proces był znacznie bardziej wymagający...

Cała historia jest tak długa, że nie wiem czy mamy na to dzisiaj czas. Oczywiście żartuję sobie, już wszystko wyjaśniam. Pierwszym założeniem albumu było to, że płyta została stworzona na samplach utworów zespołu Queen. Mniej więcej tym staraliśmy się kierować od samego początku.

Te sample były bardzo mocno słyszalne?

No właśnie nie do końca. Były numery, gdzie sample były mocno pocięte i tak naprawdę nie do odkrycia. Były też i takie, gdzie naprawdę mocno było słychać Queen. Na tym to też miało polegać. Oczywiście nie chcieliśmy tego robić na prostym patencie, bo nie jest to żadną sztuką, by wyłapać fajny sampel i podłożyć do tego bit, więc ten aranż był dość bogaty. Chyba takim najbardziej opieranym na tej muzyce numerem, który musiał zniknąć YouTube, jest "Zabrałaś mi oddech", gdzie ewidentnie całym intrem było "Look into my eyes and see..." i refren był również na tym zbudowany. To był w ogóle początek tej całej przygody, bo z tym dawno, dawno temu odezwałem się do Tyrana i powiedziałem mu "stary, zrób mi z tego bit". Wiedziałem, że to jest idealny sampel. Ogarnął to, zacząłem pisać i tak powstawał pierwszy numer na "Zabójczej Królowej". Wiedziałem o tym, że sięgam po koronę, ale żyjemy w takich czasach, że to może być wyjątkowo trudne, ale możliwe. Byłe gotowy na wszystko. 
A jak to wyglądało z prawami do utworów?

Na początku trzeba rozróżnić to, czym są prawa autorskie, a czym prawa mechaniczne. Chcąc w ogóle sięgnąć po sample, musisz zdobyć prawa autorskie. To jest darmowa sprawa, wystarczy uzyskać zgodę od autorów. W momencie, w którym by ją wydali, zostaliby dopisani do producentów płyty. Oczywiście mieliby za to pieniądze, ale z odsłuchań, a nie samej sprzedaży albumów. W momencie, w którym Queen zgodziłby się na prawa autorskie, to wtedy drugi raz ubiegam się, ale wtedy ze stuprocentowym powodzeniem, bo na tym etapie chodzi wyłącznie o pieniądze, o prawa mechaniczne. Tam oni sprawdzają te sample, decydują o wartości numerów i podają kwotę. Liczyłem się z tym, że może być to kwestia i 100 tysięcy, przecież za 5 złotych tego nie oddadzą. Oczywiście długo już siedzę w muzyce, więc wiedziałem co robię i że dużo ryzykuję. Pokierowała mną jednak pasja i to, że jestem fanem Queenu. Czułem to i chciało mi się to robić. Na samym początku pojawiła się wielka blokada umysłowa, czy w ogóle to mogę z tym startować, ale jak już to poszło, to mówię "to jest dobry pomysł, trzeba iść w to dalej". Dopiero kończąc płytę, gdy zacząłem się rozglądać nad dystrybucją, to ludzie, którzy się tym zajmują, nakierowali mnie na rzeczywisty wygląd sprawy. Słyszałem głosy, że to jest naprawdę niebezpieczne, co robię. Mogłem to potraktować trochę nielegalnie, na zasadzie "Nikt się nigdy nie dowie", ale... 

Ale wystarczyłoby, że jedna osoba by to wyłapała...

...I by poleciało domino. Są różne teorie. Jedni mówili, że to są potężne pieniądze i kary, drudzy niby to studzili, ale jednak była duża obawa. Ostatnio się dowiedziałem, że to może być dwukrotność zarobku na tym projekcie. Gdybym zarobił sto tysięcy, musiałbym im oddać dwieście tysięcy. To jeszcze byłbym w stanie przełknąć. Gorzej, jakbym zarobił milion – wtedy bym się nie wypłacił. Doszedłem do wniosku, że trzeba pójść legalną drogą. Dzisiaj jesteśmy na takim etapie, że muzyka się powoli zamyka. Jest powtarzalna, więc kwestie kombinowania z nielegalnymi działaniami są coraz mniej popularne. Chwyty zaczynają się powtarzać, dźwięki się mieszają i te konfiguracje się w pewnym momencie kończą. Czasami możesz nawet nie mieć pojęcia, że plagiatujesz jakiś utwór. Ty wymyśliłeś to wczoraj, a ktoś po przesłuchaniu mówi, że gdzieś już to słyszał. 

Czyli full legal, nie było pójścia na łatwiznę.

Dokładnie. W ogóle najistotniejszą kwestią było to, że moim marzeniem było osobiście poznać tych artystów – Briana Maya i Rogera Taylora. Chciałem ich spotkać, by usłyszeli moją płytę i podali rękę na znak aprobaty. Ja bym podziękował i powiedział, że to właśnie dzięki nim od siódmego roku życia siedzę w muzyce. Zainspirowali mnie do tworzenia, pomimo że wykonuje zupełnie inny rodzaj muzyki, to m.in. sztuki aranżacji i rozbudowywanie kawałków inspirowało mnie do działania. Przykładowo "10 minut bragga" jest totalnie zaczerpnięte z "Bohemian Rhapsody". Chodzi o sam fakt, że Freddie Mercury dostał bana od wytwórni. Stwierdzono, że numer jest za długi i na pewno nikt nigdzie go nie zagra, przez co ma go skrócić, bo inaczej to nie przejdzie. Znając tę historię, pomyślałem sobie, że zrobię tak długi utwór i zobaczę, czy ludzie w ogóle wytrzymają 10 minut z jednym utworem na słuchawkach. Okazało się, że tak, co było dla mnie niemałym sukcesem.

Ostatnio "10 minut bragga" obchodził swój jubileusz.

Tak, 29 listopada obchodził swoje dziesięciolecie. Bardzo się stresowałem, kiedy wypuszczałem ten numer, bo nie wiedziałem co mnie czeka. Ludzie mogli przecież to olać i wyłączyć w połowie. Pamiętam, że miałem wtedy jeszcze do przejścia jedną rzecz, mianowicie kwestie wydawnicze. Zadzwoniłem wtedy do Piha dwie godziny przed wypuszczeniem numeru i mówię "Słuchaj Adam, ja zrobiłem takie coś. Podrobiłem Ciebie itd. On odpowiedział tylko, że mi ufa i wie, że zrobiłem to dobrze". Bardzo fajnie się zachował, bo mógł się po prostu nie zgodzić, wtedy bym to uszanował i wszystko wywróciłoby się do góry nogami. Udało mi się go jednak puścić i tak naprawdę spotkałem się z niezwykle pozytywnym odbiorem. Jest tam ponad 2,5 tysiąca komentarzy, tam jest o czym gadać, bo dużo się dzieje w tym numerze. W tamtym momencie przebiłem ten balon strachu i później poszedłem za ciosem, i zrobiłem zupełnie inny numer, ale o podobnej długości. W "10 minut bragga" chodziło o pokazanie skilli, modyfikację flow i rzucanie punchów, a potem nagrałem "Urszulkę". Jest to cholernie ciężki numer, ale jeśli ktoś się w niego wkręci, to przeżywa tę historię. Kawałek ma ponad 600 tysięcy obejrzeń i chwała tym, którzy to odsłuchują do końca. To świadczy o tym, że to jest po prostu dobrze napisane.



Na "Zabójcy Królowej" także jest długi, 10–minutowy numer, prawda?

Tak, ale nie chciałem lecieć tym samym patentem, by ludzie nie myśleli, że to będzie "10 minut bragga 2". Dla słuchacza to byłoby najprostsze, a dla mnie paradoksalnie najtrudniejsze, bo zawsze ogromnym wyzwaniem jest pokonanie tej pierwszej części. Podobnie jest z filmami – jedynka jest zajebista, dwójka tego nie dźwiga i jest taka sobie. Myślę, że zawsze też musi minąć trochę czasu, żeby powtórzyć sukces lub nawet przebić ten pierwszy pomysł. Ja podszedłem do tego inaczej, ponieważ tutaj stworzyłem numer, który miał tytuł "Książęta Wszechświata", a teraz zostanie opublikowany jako "Ostatnia Wieczerza". Nie tylko nazwa płyty się zmieniła, ale i nazwy utworów, które na niej umieściłem. Wyjątkiem jest "Sky Is The Limit". 
Dlaczego tylko "Sky Is The Limit" zostało w pierwotnej wersji? Przecież modyfikacjom uległa praktycznie cała płyta.

Dlatego, że udało nam się odegrać to pianino "po naszemu". Tam nie było typowego sampla. Użyliśmy naszej melodii i nie ma w niej żadnej kradzieży. 

Czyli stanęliśmy na tym, że spisałeś wszystkie informacje na temat tego, kiedy i gdzie coś zostało użyte i wysłałeś to do managementu Queenu. I co dalej?

Przede wszystkim jeszcze była taka historia, że do wiadomości dołożyłem taki osobisty list, gdzie dorzuciłem swoje zdjęcia z dzieciństwa w koszulce Queenu i z gitarką i opisałem swoje działanie od małego, ponieważ chciałem tym pokazać, że to nie jest przypadek, że jakiś facet sobie wymyślił samplowanie i zechciał na tym polecieć. Chciałem udowodnić, że znam te numery, wiem o czym są i wiem, jakie dają emocje. Przedstawiłem to dość emocjonalnie, opisując dokładnie kim jestem i co robię, a także co chcę tym osiągnąć i sam fakt, że chciałbym ich poznać. Wysłałem i rozpoczęło się czekanie, które trwało cztery miesiące. Po miesiącu oczekiwania trafiał mnie szlag. Płyta "Zabójcza Królowa" była gotowa 15 października 2021 r. Gdyby wszystko się powiodło, ona wyszłaby już rok temu w pierwotnej formie. Stwierdziłem, że w międzyczasie muszę zacząć dalej działać muzycznie, bo inaczej zwariuję. Wziąłem telefon i napisałem do Filipka: "zróbmy EP–kę". Nie mogłem siedzieć bezczynnie, bo pojawiłby się niepotrzebny zastój twórczości, a ja tak naprawdę nie wiedziałem, jaką dostanę odpowiedź i kiedy to nastąpi. Wydaje mi się, że gdybym tego nie zrobił z nową energią, z impulsem od gościa, który rzeczywiście żyje tą muzyką, to bym chyba osiwiał albo zapił się na śmierć przez ten stres i bezczynność. Filip powiedział, że chętnie się tego podejmie i tak zaczął powstawać "Antyviral".

Który powstał w ekspresowym tempie.

To dlatego, że złapaliśmy zajebisty kontakt. Może i by to powstało szybciej, ale niestety wojna w Ukrainie ostudziła nasz zapał, bo w obliczu takiej tragedii po prostu było nam wstyd się promować i rzucać hasłami: "kup naszą płytę". Przerwaliśmy wtedy promocje EP–ki, bo pierwotnie taki był zamysł tego projektu, schowaliśmy się do studia i zaczęliśmy tworzyć dalej, przez co skończyło się jedenastoma numerami i kompletną, pełnoprawną płytą. Mniej więcej w połowie powstawania płyty "Antyviral" uzyskałem odpowiedź od Queenu. Najpierw to była krótka informacja, że zespół chce się ze mną bezpośrednio skontaktować. To już uznałem za zgodę, no bo po co mieliby rozmawiać ze mną w taki sposób – żeby powiedzieć mi nie? Przecież w takich okolicznościach lepiej zrobić to przez kogoś. Wtedy poleciały mi łzy szczęścia, bo ostatnio mam taką fazę, że nie płaczę ze smutku, tylko gdy wydarzy się coś naprawdę zajebistego. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale przynajmniej dobrze, że jeszcze jakieś emocje we mnie są. Na tamtym etapie byłem przekonany, że się udało. Tydzień później dostałem jednak kolejnego maila. Mail brzmiał tak: "Doceniamy trud i pracę włożone w album, ale na ten moment musimy powiedzieć nie". 

I tyle.

Tak, to było wszystko. To było takie angielskie wyjście, na zasadzie "Fuck off". Zostawili rąbek nadziei, bo jednak była ta otwarta furtka "na ten moment", czyli dziś nie, ale może jutro, może za miesiąc, może za kilka lat. Mam takiego ziomka, z którym wychowałem się na SPG, który już 15 lat siedzi w Manchesterze. Wysłałem mu tą odpowiedź, żeby być pewnym tego, co czytam. Potwierdził mi wtedy moje podejrzenia i rzucił: "ziom, to jest właśnie takie angielskie fuck off", żeby ci nie było przykro. Wiadomo, bez podania żadnego powodu, ale z jakąś niepotrzebną nutą nadziei. To zbiło mnie z tropu, oczywiście liczyłem się z taką decyzją. Gorzej jednak, że przez tego pierwszego maila myślałem, że się zgodzili. Miałem wtedy wybór: albo się podłamać, albo działać dalej. Musiałem skończyć płytę z Filipkiem, co mnie napędzało. Nie było miejsca na jakieś rozpaczanie. Nie było mi wtedy przykro, raczej przyjąłem to na zasadzie "Tak? To okej". Z jednej strony wiem, że sięgałem bardzo wysoko, z drugiej zaś mam przeczucie, że dokładnie nikt tego nie sprawdził. 

Próbowałeś odwoływać się od tej decyzji?

W pierwszym tygodniu miałem nawet na to siłę i chęci, ale obowiązki związane z wydaniem albumu "Antyviral" były większe i stwierdziłem, że mogę w nieskończoność pisać w ciemną dziurę, co nie miałoby sensu. Zresztą, mogę to zrobić kiedyś. Przecież to nie przepadnie. Płyta "Zabójcza Królowa" istnieje i może przyjdzie jeszcze na nią czas. Mogło się też to skończyć tak, że nie powstałby "Antyviral", a ja dalej bym pisał wiadomości tak naprawdę do nikogo, siedząc z gotowym projektem i czekając, aż może coś się wydarzy. Po miesiącu–dwóch padła szybka decyzja, że modyfikujemy płytę. Na początku miałem w ogóle taki zamysł, że Tyran ma tego nie robić, bo on pracował na samplach Queenu i żył tym projektem, więc po odmowie był w dużo gorszym stanie, niż ja. To był producent płyty i on nad tym siedział wieczorami, przez co dla niego to było ścięcie głowy i czułem, że on może tego nie unieść. Jeśli będzie grzebał w swoich projektach, jeszcze tak bardzo podłamany, to nie udźwignie tej pracy i poprawiania własnej twórczości. Do takich rzeczy trzeba mieć wolny umysł. Myślałem nad wieloma producentami, gadałem z Magierą, Epromem, Kreonem itd. Chciałem tę płytę potraktować inaczej, połączyć kilku twórców i zrobić z tego taki misz–masz. Każdy, kto poczułby wybrany numer, stworzyłby jego remix i z tym lecielibyśmy dalej. To jednak nie wypaliło, bo ja jestem typem człowieka, który wymaga gotowych projektów "na jutro", a większość z nich miało ogrom pracy i wcale to nie współgrało. Magiera miał stworzyć dwa numery, Eprom również, ale zobaczyłem nagle, że Tyran zaczął odżywać.

Przeszło mu i się wkurzył.

Za załamką w końcu poszło wkurzenie. Gdyby się nie wziął w garść, to cała jego praca poszłaby na marne i oddałby tak naprawdę większość swojego wkładu. Po wielu rozmowach z nim wiedziałem, że da radę. Zaczął mi wysyłać numery i na początku było ciężko, ale finalnie te płyty są do siebie w miarę podobne, teksty się w ogóle nie zmieniły, dzięki czemu Tyran perfekcyjnie wykonał robotę. Plusem było też to, że w niektórych numerach te sample były praktycznie niesłyszalne, tam zmieniły się pojedyncze rzeczy, więc było łatwiej. Idealnym przykładem jest niedawno wypuszczony przeze mnie numer, który pierwotnie nazywał się "Powoli Świruje", a teraz nosi tytuł "Lecę Balonem". Miał on motyw z utworu "Im Going Slightly Mad", ale ledwo słyszalny. Te fragmenty zniknęły z kawałka, a zamiast nich nagraliśmy nieco inne nuty, po podobnym vibe.



Jest dużo plusów zmiany tytułów. Moim zdaniem "Lecę Balonem" o wiele bardziej pasuje, niż "Powoli Świruje".

Tak naprawdę tytuł zmienił się dzięki ludziom z komnaty. Słuchacze wychodzili stamtąd i mówili np. "Fajny ten numer Lecę Balonem", a nie "Powoli Świruje". Głównie jakiś fragment zostawał im w głowie, więc ułatwili mi robotę, wybierając czułe punkty tych numerów. Tak samo było z "Chcę Mieć Wszystko", które zmieniło dzięki nim tytuł na "Czwarty raz". 

To teraz porozmawiajmy o tym, czym w ogóle była "Komnata Królowej" bo jednak "Zabójcza Królowa" rozpoczęła tę przygodę, był etap przejścia i spotkanie się z odmową, po czym zaczęła się modyfikacja tej płyty, ale w międzyczasie pojawił się wyjątkowy pomysł.

"Komnata Królowej" była wypadkową porażki po odmówieniu praw. Była to świetna okazja, by podzielić się ze słuchaczami częścią tej pierwotnej płyty. Dzięki niej mogłem w ogóle pokazać, że ten album powstał, bo przecież hucznie go zapowiadałem, zajmowałem się promocją, a koniec końców niewiele udostępniłem. Na szczęście krążek z Filipkiem pokazał, że jednak potrafię wydawać albumy, bo inaczej fani mogli sobie pomyśleć "Cholera, może chłop jest jakiś nienormalny. Mówi o kawałkach, reklamuje się, a tu nic nie wychodzi". Szczęśliwie spontanicznie tak się złożyło, że miałem miejsce, by ją stworzyć i pojawił się taki pomysł. Wiadomo, z każdym odsłuchem to wyglądało inaczej, do komnaty dochodziły różne gadżety i dodatki, aż w końcu wyglądała naprawdę profesjonalnie. Cieszę się, bo łącznie przyszło tam 200 osób – nie wiem, czy to dużo, ale dla mnie na pewno to była satysfakcjonująca liczba. Przede wszystkim byli tam ludzie z całego kraju i tak naprawdę nie tylko, bo pojawili się goście, którzy na co dzień nie mieszkają w Polsce. 

To też była okazja, by poza odsłuchem, posiedzieć i pogadać z gościem, którego tyle lat słuchali i słuchają nadal.

Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu czułem, że idę do stałej pracy. Miałem wyznaczone godziny, wyjeżdżałem z domu o 9, by zdążyć otworzyć pierwszym gościom. Musiałem wcześniej posprzątać, przygotować wszystko, napełnić dymiarkę, wymienić świece, sprawdzić czy telefony są naładowane i ogarnąć całą procedurę. Na początku też nie wiedziałem, jak zapraszać tych gości, więc wszystko było takie świeże i improwizowane. Przy ostatnich słuchaczach czułem się troszeczkę jak robot, bo już miałem wyuczone pewne regułki. Wiadomo, gdy wchodzi rutyna to to staje się normalne.

Mogłeś poczuć się jak przewodnik wycieczki. Wyuczone slogany i powtarzanie procedury po raz setny.

Na początku testowałem różne warianty. Cztery razy słuchałem w komnacie płyty razem z gośćmi, ale to okazało się niezbyt korzystnym rozwiązaniem. W dwóch przypadkach było to fajne, ale w dwóch kolejnych czułem, że swoją osobą rozpraszam kogoś, kto przyjechał specjalnie odsłuchać "Zabójczą Królową". Kiedy autor siedzi obok ciebie i słucha tego samego, to ciężko się skupić na własnych odczuciach, zagłuszałem więc rzeczywisty odbiór krążka. Wolałem więc zostawiać tam ludzi samych i czekać na nich na zewnątrz, by mogli się podzielić ze mną wrażeniami już po wszystkim. Reakcje ludzi były przeróżne. Kilka osób wyszło ze łzami w oczach, bo akurat jakimś kawałkiem uderzyłem w czuły punkt i widziałem, że wywieram swoją twórczością jakieś emocje. Cieszy mnie to, że goście mogli przesłuchać albumu od deski do deski.

Faktycznie, dzisiaj raczej słucha się pojedynczych singli i nie skupia na całym krążku.

Myślę, że to w jaki sposób rzucam teraz singlami, zakłóca obraz spójności płyty. Po przesłuchaniu całości łatwo zauważyć, że jeden numer płynnie przechodzi w drugi, a tutaj wybrałem poszczególne utwory i umieściłem je w sieci przed premierą. Ta płyta broni się jako całość, więc mam nadzieję, że ci, którzy mieli okazję usłyszeć "Zabójczą Królową" to docenili, a słuchacze, którzy będą mieli do dyspozycji "Zabójcę Królowej" także sprawdzą ją w podobny sposób. Wiadomo, po tym każdy wybierze sobie jeden ulubiony numer, który będzie potem katować, ale cały koncept albumu tworzy odzwierciedlenie mojej kilkuletniej podróży przez życie. Można powiedzieć, że to podsumowanie i rozliczenie z przeszłością i wszystkim, co mnie spotkało. Polecam więc słuchać albumu w całości, bo nie jest on ułożony przypadkowo.

Pobyt w komnacie nie wyglądał jednak tak, że ludzie przyjeżdżali, odsłuchiwali i od razu jechałeś do domu. Z każdym rozmawiałeś i poznałeś szereg ciekawych historii. 

Patrząc na rekordy, to najpóźniej chyba wróciłem do domu o 2:30, gdzie goście przyjechali o 23, a odsłuch płyty trwał godzinę i cztery minuty. Czasami ludzie przyjeżdżali np. na 10:00 z drugiego końca kraju. Mówiłem zawsze, żeby zostali ze mną tyle czasu, ile mają do dyspozycji. I tak tam siedziałem, więc mogli ze mną spędzić kilka chwil, zjeść coś i pogadać o płycie, no i też o życiu. Zostawiło to we mnie dużo wspomnień, które ostatnio mi się przypomniały przy obróbce zdjęć z komnaty. 

Właśnie, każdemu kto był w "Komnacie Królowej" zrobiłeś pamiątkowe zdjęcie...

Prawie każdemu, bo wiem, że były takie sytuacje, że zapomniałem aparatu bądź zagadałem się tak, że kompletnie wyleciało mi to z głowy. Myślę, że ok. 95% gości ma pamiątkową fotografię z komnaty. Wszystkie wylądują na dodatkowym plakacie. Niedawno właśnie przerabiałem te zdjęcia i przypominałem sobie większość twarzy i nagle przypisywałem do nich historie, które mi opowiadali. To wszystko ponownie było w mojej głowie. Patrzę na nich i myślę: "Ten mi opowiadał o tym, tamten przeżył to, a ten przeżył to" i byli to strasznie ciekawi ludzie. Myślę, że jednak przyciągam osoby do siebie podobne. Moje numery nie są przecież za wesołe, ale też nie należą do dołujących. Bo one, mimo tego, że odkrywamy tę dolinę, na końcu dają światło inspirujące do tego, w jaki sposób z niej wyjść. Trzeba powiedzieć o jakimś problemie na głos, żeby go usłyszeć gdzieś w sobie i dać na koniec odpowiedź do tego wszystkiego. Często było tak, że pierwszy kwadrans po wyjściu z komnaty rozmawiałem z gośćmi o płycie, a nagle nie wiadomo skąd, tematy muzyczne przechodziły w naprawdę poważne kwestie mówione przez osoby, które po prostu chciały ze mną pogadać. Tak czy inaczej, ostatnie dni leciałem na ostatkach sił. 

Nic dziwnego. Raczej przez ten okres zbyt dużo nie spałeś, a trochę to trwało. Ile czasu komnata była otwarta i dostępna dla gości?

Półtorej miesiąca. Miałem pojedyncze dni, w których nie przyjmowałem osób, ale wtedy i tak wypadały mi jakieś wyjazdy bądź rzeczy związane z pracą nad "Zabójcą Królowej". Były jednak także takie momenty, w których siedziałem od tej 10:00 do nocy. Do tego najczęściej były to weekendy, może raz zdarzył się zapełniony poniedziałek. Rekord w ciągu dnia to piętnaście osób. Miejsc było osiemnaście, więc może i nigdy nie były wszystkie zajęte, ale ludzie przyjeżdżali też pojedynczo na odsłuch, więc wielokrotnie te godziny były jednak wypełnione. To też nie była łatwa sztuka, bo trzeba było to logistycznie ogarnąć. Niektórzy mieli zaplanowane wyjazdy z różnych zakątków kraju, innym coś wypadało i mógłbym tak wymieniać. W każdym razie cieszę się, że to się udało. 

Poza samą komnatą, organizowałeś też wiele spotkań z fanami, prawda? Zresztą, z tytułem płyty też jest sporo zamieszania.

Od tego się w ogóle zaczęło. Myślę, że to zainspirowało mnie do stworzenia komnaty. Zabawne jest to, że ta płyta na samym początku miała się nazywać "Zabójca Królowej", mam to nawet zapisane w zeszycie wraz z tekstem do pierwszego numeru. W kawałku "Zabrałaś Mi Oddech", który teraz nazywa się "Zabrałem Ci Oddech", jest motyw "Queen Killer". Tak samo jest w kawałku "Mamo" – dyrygent to Queen Killer. Pomyślałem jednak, że nie chce zabijać królowej, bo przecież to ona daje życie tej płycie. Powstała więc "Zabójcza Królowa", ale przez całą sytuację musiałem wrócić do pierwotnego tytułu. Ostatnio jednak miałem jeszcze jedną krzywą przekminę, bo "Zabójca Królowej" wcale nie musi jej zabijać. Może to być osoba, która dla niej pracuje i wykonuje najgorsze zlecenia. 

Z tym wiąże się też ciekawa historia, bo chęć przedstawienia fanom nowego tytułu zbiegła się z pewnymi okolicznościami...

Tak, już tydzień przed tym zdarzeniem chciałem powiedzieć ludziom, że tytuł będzie zmieniony na "Zabójcę Królowej". W dniu, w którym zdecydowałem, że to w końcu zrobię, umarła Królowa Elżbieta. Na początku chciałem więc poczekać z tą informacją, ale przez to, że jestem coraz bardziej świadomy czasów, w których obecnie żyjemy zauważyłem, że to wszystko dzieje się pięć razy szybciej, niż kiedyś. Dążę do tego, że po śmierci królowej pojawiło się straszne poruszenie, w końcu była to ikona Wielkiej Brytanii. O sprawie było jednak głośno tylko przez kilka dni, ludzie to przeżywali przez chwilę, a teraz to praktycznie zupełnie ucichło. Trochę na zasadzie "Umarł król, niech żyje król". Coś się stało, poczuliśmy to, ale natychmiast lecimy dalej. Zapewne tak się dzieje przez przesyt informacji i ich powszechną dostępność. Kiedyś Kaliber 44 wydawał płytę, każdy na nią czekał, mogło to trwać nawet kilka lat. W międzyczasie pojawiały się  różne teorie, rozkładanie każdego numeru na czynniki pierwsze, przeżywanie tej twórczości. Dzisiaj potrafię wydać album i czytać komentarze pokroju "Fajna płyta, kiedy następna?". Człowiek siedzi, myśli, kombinuje by tchnąć w ten album kawałek siebie, a tutaj dostaje wiadomość "Zajebiste. Kiedy coś nowego?". Jutro coś stworzę, pewnie.



Są jednak artyści, którzy wrzucają nowy album co 6-7 miesięcy. Trzeba obrać odpowiednią strategię, jak podejść słuchacza, więc raperzy kombinują, by wyciągnąć z tego jak najwięcej korzyści. Ty masz jednak to szczęście, przynajmniej z tego, co zauważyłem, że Twoi fani czekają na te płyty i naprawdę nimi żyją. "Antyviral" był dobrym ruchem, by ich nie zostawiać przez taki okres z niczym.

Tak, fajnie mi się to zgrało w czasie. Najśmieszniejsze jest to, że o tej płycie było głośno, ale krótko. Patrząc na to, ile na nią poświęciliśmy, ze spokojnym sumieniem mogę powiedzieć, że jest dobra. Fajne było to połączenie, bo Filip jest innym MC niż ja. On należy do tych Battle MC, ja z kolei należę do tych technicznych. Mamy też nieco inne przekminy, jest między nami 13 lat różnicy, więc dzielą nas dwa pokolenia rapu. Udało nam się jednak złapać wspólny mianownik, reprezentowanie Dolnego Śląska i lokalny patriotyzm, więc fajnie się dopełniliśmy i to zażarło. Mieliśmy mega zajawę, poczuliśmy to, więc dobrze wspominam ten czas i cieszę się, że ta płyta powstała w taki sposób. Czasami było tak, że siedziałem w aucie o jakiejś 1:00 w nocy, pisałem ten tekst i czułem, że już mi oczy lecą i mam już dość, a nagle dzwoni Filipek i mówi, że napisał zwrotkę. Wtedy mówiłem sobie: "Osz ty, to ja nie idę spać i piszę te teksty" i nagle do 3:00 pojawiła się energia na dokończenie. 
Wróćmy do tych spotkań z fanami. Skoro one były inspiracją do powstania komnaty, to co sprawiło, że w ogóle do nich doszło. W końcu musiał być jakiś punkt zapalny, by to wszystko zacząć. 

Mam takie okresy, że dużo jeżdżę po Polsce. Doszło do tego to, że po prostu chciałem dzielić się tą płytą, nie chciałem by o niej zapomniano. Ten zamysł długo we mnie siedział, ale bałem się go zrobić. Nie potrafiłem przewidzieć odbioru fanów, czy w ogóle ktoś przyjdzie, a jeśli tak, to czy tych osób nie będzie za dużo bądź za mało. Różne myśli kłębiły się w mojej głowie, ale postanowiłem zorganizować pierwsze spotkanie u siebie, na SPG. Siedziałem wtedy w rodzinnych stronach i mówię "Dobra, odpalę to. Zobaczymy jak wyjdzie". Nie wiedziałem, czy jestem przygotowany na dużą liczbę osób, a bałem się, że ten początek i właśnie lokalny ruch może sprawić, że tych ludzi przyjdzie sporo. Miałem tylko jedne słuchawki i też nie wiedziałem, czy to wszystko nie będzie jakieś sztywne. W związku z tym zrobiłem taki myk, że spotkanie zorganizowałem o 23:00, a dałem znać fanom kilka godzin wcześniej. Miałem jeszcze dosłownie minutę do punktu, w którym mieliśmy się spotkać, więc stwierdziłem, że nic nie tracę, a może akurat wyjdzie z tego coś dobrego. Czekałem z moimi znajomymi o tej godzinie, patrzymy – nikogo nie ma. Myślę sobie: "Zajebiście. Moje miasto, a tu pusto. Może ktoś nie odczytał, może nie zauważyli". Chciałem wypróbować, czy to w ogóle może wyjść, a tu lipa. Nagle patrzę, a tu idą dwie albo trzy osoby, teraz już nie pamiętam. Przyjechali z Głogowa, więc zrobili ładny kawałek, by się ze mną spotkać. To też mi dało do myślenia i był to impuls, który sprawił, że chciałem to tworzyć dalej. Rekord padł chyba na katowickim Nikiszowcu, gdzie było z 45 osób. Siedzieliśmy tam ok. 5 godzin, by każdy miał ten moment na odsłuchanie fragmentu płyty. W niektórych miejscowościach było mało osób, czasami pojawiało się ich bardzo dużo, ale jestem zadowolony z każdego spotkania. 

Ale nie było takiej sytuacji, że nikt nie przyszedł, prawda?

Nigdy nie było tak, żebym siedział sam. Jednak ci ludzie przyjeżdżali i mieliśmy czas, by odsłuchać fragmentów płyty. Później dokupiłem drugą parę słuchawek i jakoś to prężniej działało, ale fakt faktem – zawsze ktoś się pojawiał. 

W tym momencie komnata jest oficjalnie zamknięta, ale czy planujesz ponowne otwarcie, choćby na chwilę?

Jeszcze nie wiem, jaka jest odpowiedź na to pytanie. Na pewno pojawił się niedobór, bo łącznie było nawet ponad 200 osób w komnacie, ale jak już to ogarnąłem po fakcie, podliczyłem to wszystko, to zostało mi kilka wolnych miejsc. Niektórzy moi znajomi przychodzili na odsłuch, inni na przykład decydowali się na przyjazd raz jeszcze, więc to się pomieszało i być może jeszcze kilka albo nawet kilkanaście sztuk będzie dostępnych, więc wtedy na moment otworzę komnatę ponownie, ale na tę chwilę większego, długotrwałego otwarcia nie planuję. 

Postarałeś się, jeśli chodzi o ten preorder. Teraz raperzy często do wydań "deluxe" dodają co najwyżej wlepy, ewentualnie jakiś niepotrzebny gadżet, a tutaj mamy iście hip–hopowy zestaw z dopracowaną szatą graficzną. Możesz powiedzieć coś więcej o wydaniach "Zabójcy Królowej"?

Komnata była osobnym, ekskluzywnym wydaniem preorderowym, w który wliczał się odsłuch, dodatkowy plakat z gośćmi, bo w samym dostępnym boxie delux i tym najprostszym jest jeden duży, ten sam plakat. Do tego mamy unikatową koszulkę. Na stronie jest dostępna wersja z zabójcą, jednak tylko ci, którzy pojawili się w komnacie, otrzymają t–shirt z królową. W największym boxie jest także dodatkowa płyta "reprezentantów", czyli osób, które gdzieś tam pokazały mi swoje numery i na tyle mi się spodobały, że postanowiłem je zbiorowo wydać. Pomysł na okładkę też mocno się zmienił. Przede wszystkim miała być niebieska. Teraz ten kolor płynnie przechodzi w ten niebieski, jednak czerwony dominuje. Niebieskie wydanie zostało zarezerwowane dla "Zabójczej Królowej". Połączyłem to jednak, bo część tej królowej nadal tam jest. Chciałem też pojawić się na okładce, bo na "Zabójczej Królowej" na niej nie byłem. Tutaj idealnie to jednak pasuje, jak stoję z łopatą po wykopaniu grobu jako zabójca. To koncept Marcina Sikory, który w kwestii projektowania pudełek, jest geniuszem. On też jest odpowiedzialny za stworzenie maski z "Odmiennego Stanu Świadomości". To facet ode mnie, z SPG. Wielokrotnie już ze sobą pracowaliśmy, on należy jeszcze do estetów, którzy ciężko pracują nad takimi rzeczami, tworzą dodatki, makiety do przedstawienia ich przed finalnym projektem itd. 

Podsumowując to jednym zdaniem: płytę naprawdę warto posiadać w fizycznym wydaniu.

To świetna pamiątka. Niestety coraz bardziej do mnie dociera to, że czasy się totalnie zmieniają i płyty odchodzą do lamusa.

Ty jednak masz takich fanów, którzy czekają na te fizyczne wydania i dbają o to, by mieć je w swojej kolekcji. To jeszcze reprezentanci starszej gwardii, którzy jednak niczym nie dadzą sobie podrobić "fizyka". 

Tak, dlatego że długo byliśmy jako grupa na rynku, więc mamy za sobą pewną dyskografię, zarówno Trzeciego Wymiaru pojawiło się pięć płyt, jak i solowo każdy z nas rozpędzał tą swoją działalność, więc ludzie tworzą nawet coś w rodzaju ołtarzyków. Mają całą półkę poświęconą naszej twórczości i kolejne wydania muszą się tam pojawić. Komnata też częściowo posłużyła mi jako wywiad na temat tego, jak odbierają mnie słuchacze. Dużo ludzi mówiło, że te płyty nawet nie zostały przez nich otwarte, a jeśli już, to zgrywali je na komputer i chowali, by przypadkiem się nie porysowały. Teraz to działa w ten sposób, że jeszcze w jednym samochodzie mam odbiornik na kasety, ale w drugim muzykę mogę puszczać tylko po połączeniu z telefonem. Producenci tworzą już samochody, w których nie ma nośników CD. Nawet w tych nowszych komputerach nie ma takich rzeczy. Niedawno mój znajomy sobie kupił taki sprzęt, który nie miał wejścia na płyty, przez co musiał sobie coś takiego dokupić, bo pracuje jeszcze gdzieś tam na starych rzeczach, które znajdują się na CD–kach. Ewidentnie rynek powoli sam rezygnuje z odtwarzaczy, więc tak naprawdę to CD jest niepotrzebne. Jedynymi argumentami za kupowaniem płyt są kwestie oddania szacunku artyście i motywy kolekcjonerskie. 

Kij ma dwa końce. Z jednej strony płyty znikają, z drugiej zaś udostępnianie twórczości wyłącznie w cyfrze jest kolosalnym ułatwieniem.

Pewnie, na wszelkie serwisy streamingowe wystarczy stworzyć numer i dorobić do niego okładkę. To wystarczy, by płyta pojawiła się np. na Spotify. Reszta jest bez sensu. Jeśli ktoś jednak wydaje fizycznie album, to jest on namacalny. Możesz go dotknąć, należy do ciebie i możesz z nim robić, co tylko chcesz. Takie wydania przetrwają, ale też ta świadomość kolekcjonerska z czasem może się nawet powiększyć. Winyle wracają, wracają też kasety, więc CD utrzyma swoje stanowisko, ale nie będzie się sprzedawać w takich ilościach, jak teraz, nie mówiąc już o kilku latach wstecz. Chyba, że będzie jakaś rewolucja i pójdzie to w inną stronę. Zawsze może się pojawić jakiś nowy nośnik. Co by jednak nie wymyślili, cyfra zawsze będzie prostsza i wygodniejsza, więc to jest motyw kolekcjonerki i właśnie przez to, że ludzie zbierają nasze płyty, my mamy jeszcze prawo do sprzedawania fizyków. Te nakłady może nie są takie, jak kiedyś, ale jednak cieszy człowieka fakt, że ktoś chce to mieć na półce.
"Zabójca Królowej" będzie dostępny na winylu?

Zależy. Niestety tutaj chodzi o fundusze. Jeżeli ta płyta zarobi na siebie i pojawi się jakaś finansowa górka, to na pewno będzie na winylu. Mam doświadczenie z woskami.  Przy "SPG Dystrykt" i nadzorowałem cały ten proces produkcji, no i "Antyviral" też udało nam się wydać na winylu. To jest w ogóle inna bajka, ja miałem też to szczęście, że wpadłem nadzorować projekt w dniu, w którym dział się ten cały proces powstawania. Ja sobie to wszystko filmowałem, bo to piękna sprawa ogólnie, więc mam nadzieję, że tutaj też uda się stworzyć wydanie na winylu. Pamiętam jeszcze, za gówniarza, czasy winyli, następnie kaset, no i ten przeskok na CD–ki. Mój pierwszy nielegal pojawił się na kasetach, a drugi już w czasie, kiedy weszły płyty. Każdy człowiek jest jednak trochę boomerem, to ostatnio modne słowo, więc ten przeskok był szokujący. Teraz też te płyty powoli znikają, zresztą wydawanie krążka z Filipem nauczyło mnie, by nie tłoczyć ich nie wiadomo ile, by potem zostać z tym nadmiarem i okleić sobie nimi pokój. Lepiej mieć za mało i najwyżej dotłoczyć. Obecnie wyszło 3200 płyt. Ostatnio usłyszałem od dystrybutorów, że jak sprzedasz teraz 2 tys. sztuk to jesteś kozakiem, więc zobaczymy jak to pójdzie. Ciężki temat, bo 3W sprzedał 35 tys. egzemplarzy "Czterech pór rapu", a może nawet więcej. To jest w ogóle nieporównywalne, ale musimy dostosować się do tego, co się teraz dzieje.

Skoro ruszyliśmy już kwestię "Trzeciego Wymiaru", to jest szansa na jakiś wyjątkowy powrót lub chociaż nagranie czegoś w duecie z Porkiem?

Jeśli nagralibyśmy coś we dwójkę, to nie byłby to już "Trzeci Wymiar". Obiecaliśmy sobie kiedyś, że jeśli któryś z nas odpadnie, to to już nie będzie ta sama grupa. 

To co się stało z "Trzecim Wymiarem"?

Nie uniósł sytuacji, która go spotkała. Wraz z Porkiem wychodzimy z założenia, że Titanic zatonął i bardzo nieładnie szabrować ten piękny statek. To, co zostawiliśmy po sobie, jest kawałem historii. To były piękne czasy, dały nam życie muzyczne i pozwoliły uwierzyć w samych siebie. Dały też przekonanie, że to, co robiliśmy, robiliśmy dobrze. Najbardziej żałuję tego, że ja w którymś momencie w ogóle nie myślałem o solowej działalności. Ten zespół miał w sobie siłę. Byliśmy do siebie podobni, ale każdy miał swoją charyzmę, indywidualne cechy, które wzajemnie się uzupełniały. Bardzo długo walczyliśmy o pozycję, którą sobie w końcu wypracowaliśmy. W momencie, w którym naprawdę wszystko udało nam się jakoś poukładać, był krach. Wtedy wyszedł "Odmienny stan...", chyba w tydzień pokrył się złotem, graliśmy już na wszystkich festiwalach, mieliśmy wielki szacunek w branży i przyszedł moment nie do udźwignięcia. Bardzo żałuję tego, że nie nagramy już żadnej płyty wspólnie, bo po prostu byłoby to dobre. Wydaje mi się, że bylibyśmy teraz naprawdę wysoko, oczywiście gdybyśmy dalej trzymali się swojego stylu. "Dla Mnie Masz Stajla" wystrzeliło nas totalnie. Do dzisiaj ten kawałek jest wszędzie. Na początku podchodziłem do niego sceptycznie, ale dojrzałem do tego, że się go nie wstydzę. Mimo wszystko, ten numer dał nam rozpoznawalność i jest ciągle z nami utożsamiany. Wiadomo, że nie mamy pięciu płyt opierających się na takim patencie, to był jednorazowy zabieg. Poza tym, w porównaniu do obecnie wypuszczanych kawałków, ten numer jest techniczny, przemyślany i dobry. Patrząc na to wszystko dzisiaj, ten kawałek jednak jest rapowy, a obecnie najpopularniejsze numery lecą w totalne disco i nawet koło takich numerów nie stały. Ze względu na to, co dokonaliśmy razem, nie chcę tego dalej rozwijać. Zrobiliśmy coś dla polskiego hip–hopu, mieliśmy swój styl i swoich odbiorców, zresztą wielu mówi, że mieliśmy najbardziej ortodoksyjną grupę fanów w Polsce. Oni są z nami do dziś. Nigdy bym nie chciał ich dzielić. Chciałbym, żeby ludzie, którzy słuchali 3W, dalej słuchali każdego z nas. Dzisiaj "Trzeci Wymiar" byłby bardzo potrzebny dla równowagi na tej scenie. Wydaje mi się, że bylibyśmy bardzo mocną, hip–hopową ostoją, nawet bez bezpośrednich ataków. Skoro nie atakujemy obcych sobie, to dlaczego miałbym atakować kogoś, z kim niestety dziś nie rozmawiam, ale był gdzieś tam moją częścią. Powiem tylko, że żyje się lepiej, kiedy jest tak, jak jest.

Szacunek w branży był. Pamiętam historię o tym, jak Quebonafide podszedł i podziękował za to, co zrobiliście dla rap sceny.

Tak, wtedy jeszcze supportował "Trzeci Wymiar", to było chyba w Jeleniej Górze. Podszedł do mnie i Kreona, gdy rozkładaliśmy sprzęt, podał rękę i powiedział "szacunek". Do dziś to miło wspominam, bo takie drobne gesty są na wagę złota. 

Jeśli chodzi o solową karierę, to ty najbardziej teraz to utrzymujesz, prawda?

Nie lubię słowa kariera...

Przygoda?

Bardziej powiedziałbym "droga". Wiesz co, bo to tak jakby piekarz, który całe życie zajmuje się swoim fachem, nagle by zaczął szyć ciuchy. Jeżeli będzie mus, by jakoś inaczej zarabiać, by utrzymać rodzinę, to może będzie trzeba odstawić rap na dalszy plan i skupić się na robieniu pieniędzy w innym fachu, ale póki to jeszcze wychodzi, to chcę w to iść. Życzę każdemu człowiekowi, by żył ze swojej pasji i mógł robić to, co kocha, bo wtedy jest szczęśliwy.

Przez to jednak można popaść w pracoholizm. Jeśli rzeczywiście zarabiasz na rzeczy, którą kochasz robić, to siedzisz nad nią dniami i nocami. 

Tak, ale trochę inaczej to wygląda, kiedy masz dzieciaka. Zauważyłem taką jedną rzecz u siebie, że od momentu pojawienia się syna, moja ambicja na szczęście mocno spadła. Już mi tak nie zależy na tym, żeby nie wiadomo co w zamian poświęcać. Teraz ukierunkowałem się na nowego człowieka, który tego potrzebuje. Miałem taką sytuację ostatnio, że młody jest w domu, mimo że była niania, a ja odczekiwałem godzinę do premiery, to syn mówi, że chce iść spać i to tata ma go pilnować dopóki nie zaśnie. A ja wiesz, w tym momencie piszę post. Chętnie bym powiedział "zasmarkańcu, mam ważną premierę, tata będzie leciał balonem", ale nie mogę tego zrobić, serce się łamie, jak on patrzy tymi maślanymi oczami. Trzeba rozsądnie wybierać priorytety. Zrobił mi chociaż prezent, bo zasnął w pięć minut, ale są te motywy, że coś zaczyna być ważniejsze niż to, co dotychczas było na najwyższym miejscu. Przynajmniej u mnie tak to wygląda, bo wiadomo, że niektórzy mają inaczej. Nie chcę nikogo oceniać, każdy wybiera swoją drogę, ale ja dopiero się poznaję jako rodzica. Rodzica–rapera.

Pora też powiedzieć, o co chodziło z dissem na Aro.

Aro sobie zapracował na ten diss. Aro jest w ogóle bardzo fajnym kolesiem, ja z nim miałem do czynienia przy swoim nielegalu. Biła wtedy od niego fajna energia, bardzo chciał się rozwijać, umiał też robić bity i koncertowo był ogarnięty. Było kilka elementów, które złożyły się na ten diss, ale opowiem finał sprawy, kiedy już kompletnie przegiął. Wrzucił "Trzeci Wymiar" na plakat, bez naszej wiedzy, że koncert w Wałbrzychu gra Aro i 3W, a my byliśmy już w miarę popularni, więc chciał sobie w ten sposób przywołać większą liczbę fanów. My w tamtym dniu graliśmy w Polanicy–Zdrój z Kalibrem 44. Pamiętam to dobrze, nawet na kasecie mam gdzieś nagrany wywiad z tamtego wydarzenia z Wujkiem Samo Zło i CNE. Graliśmy support przed Kalibrem. Polanica na szczęście nie jest aż tak oddalona od Wałbrzycha. W tym samym czasie doszły nas słuchy, że jesteśmy na plakatach. On wcześniej pytał, czy zagramy. Mówiliśmy, że nie, bo w tym samym dniu gramy gdzieś indziej. Fizycznie po prostu nie damy rady tego ogarnąć. Zadzwonili do nas ludzie po koncercie, że ludzie tam czekają, bo byliśmy na plakatach i mieliśmy zagrać. My szybko spakowaliśmy sprzęt, no i pojechaliśmy do Wałbrzycha, ale ludzie już wychodzili z klubu. Za to komu się oberwało? Nam. W końcu byliśmy na plakacie. Z perspektywy czasu nie patrzę na to negatywnie, gdybym spotkał Aro to bym na spokojnie z nim pogadał.

Nie byłoby wpier*olu?

Ja etap jakichś fizycznych spięć mam dawno za sobą. Biję się tylko w momentach zagrożenia swojego własnego życia, kiedy już czuję, że muszę. Wiem, że można komuś zrobić krzywdę na ulicy. Mam za sobą kilka bitew, zarówno wygranych, jak i przegranych, bo różnie się trafiało, więc wiem na czym to polega. Nawet mądrzy ludzie, którzy na co dzień trenują sztuki walki i miałem okazję z nimi pogadać, mówią, że zawsze unikają takich starć. To jest ostateczność, bo naprawdę można komuś zrobić krzywdę. Nigdy nie zapomnę łomotu, który dostałem tydzień po premierze "SPG". To był piękny czas. Wyszła płyta, spotkaliśmy się w trzydziestu, może było nawet nas i więcej. Boombox, leci SPG, wszyscy celebrują sukces... No i była pasterka, a u nas zawsze pasterki kończyły się zadymami. Alkohol się lał, bawiliśmy się, gadaliśmy, no i w pewnym momencie zaczęliśmy się rozjeżdżać. Nagle zadzwonił do nas kumpel i mówi, że są na innej dzielnicy i jest zadyma, no i czy pomożemy. Wiadomo, wszyscy pijani wbiliśmy się do taksówki, wpieprzyliśmy się w tej klub, rozje*aliśmy ten klub i szczęśliwi wróciliśmy. Kupiliśmy potem kolejną flaszkę, piliśmy już po bramach, było nas mniej, może siedmiu. Jeszcze nam się zachciało pić, więc poszliśmy na stację. Tam przyjechał odwet na kilka samochodów. Zostały nas resztki, więc można się domyślić, jak to się skończyło. Lałem się z trzema, w ogóle widziałem kawałek nagrania, bo wszystko działo się na stacji, więc tam monitoring był. To było jak na filmach – latały regały, jedzenie itd. Ja ważyłem wtedy prawie 130 kg, więc tych trzech gości nie mogli mnie położyć, ale w końcu jak im się udało, to pamiętam tylko obraz, jak leżę i patrzę na policjantów, którzy stoją obok i dają przyzwolenie na to wszystko, a mnie kilku gości kopie. Wróciłem do domu bez buta, z obitą głową, na drugi dzień był pierwszy dzień świąt. Ja chyba ze wstrząsem mózgu, jak się obudziłem to 3 dni mi się w głowie kręciło, ledwo żyłem, ale nie poszedłem na pogotowie. To była taka szybka karma, na zasadzie – tu celebrujesz sukces, swoją płytę, tu siła SPG, a tu nagle akcja i bum, upomnienie. Jesteś tylko człowiekiem, znaj swoje miejsce w szeregu i nie fisiuj. Przeżyłem milion dziwnych konfrontacji. Czasami byłem tym wygranym, nokautowałem kogoś, czasami było odwrotnie. Po latach stwierdziłem, że napier*alanie się nie ma żadnego sensu. 

Na "Zabójcy Królowej" nie ma gości. Dlaczego?

Wyszedłem z założenia, że przynajmniej raz w życiu chciałbym zrobić solową płytę. 

Nie było żadnego pomysłu, by jednak kogoś zaprosić?

Jeżeli chodzi o "Zabójczą Królową", to nie. W przypadku "Zabójcy..." To wyglądało inaczej. Był problem z tym "Sky Is The Limit". Teledysk do numeru nakręcony został w Boliwii. Jakiś czas temu, podczas rozmowy w wytwórni Step Records, która początkowo była zainteresowana wydaniem "Zabójczej", ale gdy jej przedstawiciele usłyszeli o całym problemie z prawami, to się wycofali, usłyszałem: "Pokrzyżowałeś trochę plany Quebo, co?". Nie wiedziałem w jaki sposób, a potem mi wytłumaczyli, że Quebo ma teledysk nagrany dokładnie w tym samym miejscu, ale ja go wypuściłem wcześniej. A ostatnio gadałem z L.U.C–em i mówił mi "Zajebisty ten klip z balonem. Niedługo mieliśmy robić taki sam". 



Tyle lat na scenie, a jednak nadal potrafisz ją wyprzedzić. Przynajmniej w kwestii klipów. 

Jednak karty rozdają ci, którzy wpadną na dany pomysł jako pierwsi. Ważne tylko, by to pasowało do konceptu, bo można przecież lecieć balonem i to zjebać. Wracając, napisałem do Quebo maila, że może nie nadarzyć się druga taka sytuacja, ponieważ w nowej wersji utworu mi czegoś brakuje i mimo tego, że nie ma gości na płycie, to drogą wyjątku, który może się wydarzyć tylko raz, połączmy siły na ostatnim numerze z mojej płyty. Może nawet udałoby się tak pokombinować z moimi i jego materiałami, by to wyglądało, jakbyśmy tam byli razem. Uważam, że ludzie mogliby pomyśleć, że się umówiliśmy. Jakub też ma fajne pomysły, teraz stworzył przecież genialną kreację swojego image'u. Tylko wiesz, dostałem informację, że nie ma już Quebonafide. Próbowałem bronić to tym, że wtedy był, a to jest stary numer i to mogłoby się wybronić. Słuchacze też by się zastanawiali, czy rzeczywiście tam byliśmy razem, czy próbujemy jakoś to odegrać. Moim zdaniem to by dobrze wyglądało. Z planów jednak nic nie wyszło, bo dałem bardzo krótki termin na odpowiedź, więc koniec końców jej nie dostałem. Dalej jednak trzymam się tego, że może to i lepiej, bo mogę się pochwalić tym, że mam solową płytę. Co ciekawe, na końcu tej płyty słychać kroki, tzn. tak jest na "Zabójczej...". Wszystko dlatego, że to miała być trylogia. Jak wpadliśmy na pomysł samplowania Queenu, to Tyran nawalił z około 50 bitów, tzn. nie gotowych, ale już nadających temu jakiś kształt. Te bity były naprawdę zajebiste.

A pomysł został wyeliminowany jeszcze zanim zdążył powstać pierwszy krążek.

Niestety. Pierwsza płyta miała nosić tytuł "Zabójcza Królowa", druga "Marsz Czarnej Królowej" i trzecia "Biała Królowa Nie Chowa Łez". Trzy królowe o różnym zabarwieniu. "Marsz..." miał być kontynuacją tego krążka, tylko że to już miał być przemarsz po Polsce. Tutaj zamknąłem się w koncepcie solowego albumu, a tam miało być zupełnie odwrotnie – intro moje, outro moje, ewentualnie 10–minutowy numer mój albo z dziesięcioma MC, a reszta należałaby już do moich ulubionych artystów. Chciałem, żeby to oni pomogli mi nieść dalej ten Queen. Zrobiłem też rekonesans w komnacie i dowiedziałem się, że ledwo kilka osób na co dzień słucha Queenu, więc co za tym idzie – nie znają ich twórczości. Dzięki tamtej płycie, mogli sięgnąć po te numery choćby po to, by sprawdzić, na czym się opierałem. Pewnie ktoś też by się dzięki temu zaraził tą zajawką i mógłby się stać słuchaczem Queenu. Chciałem przedstawić to nowemu pokoleniu, które być może nie miało jeszcze styczności z taką muzyką bądź sprawdzili ją bardzo powierzchownie. Mi też nie podobają się wszystkie numery tego zespołu. Preferuję te kawałki z okresu lat 70. i 80. Później przez chwilę wszedł ten nurt disco i zaczęli się dostosowywać do rynku. Dopiero ta przykra sytuacja, w której Freddie dowiedział się o chorobie sprawiła, że on ponownie zaczął tworzyć tak, jak chciał. Wszedł na tory głębszych przekmin i twórczości na tym wyższym poziomie. 

Gości rapujących może i nie ma, ale jest cała masa artystów, którzy w inny sposób przyłożyli się do powstania "Zabójcy Królowej".

Tak. Świetną robotę na tej płycie zrobił Rafał Borycki, czyli basista Lao Che. Dograł do dziewięciu numerów bas. Ogólnie miał się dograć do jednego, ale jakoś tak się złożyło, że stał mi się jedną z najbliższych osób, z którymi często się zdzwaniam, przekminiam muzykę i świetnie nam się współpracuje. Dla mnie Lao Che był potężnym zespołem, w końcu jestem wychowany na alternatywie, rocku i podobnych klimatach. Lao Che niestety się rozpadło, ale mieli swoje grono fanów, koncepcyjne płyty i stworzyli naprawdę wiele dobrego. Można powiedzieć, że to był trochę taki Trzeci Wymiar, ale w innym rodzaju muzyki. Nasza znajomość rozpoczęła się tak, że jeszcze grając z 3W dostałem kilka sygnałów, że "koleś grający na basie w Lao Che jest fanem trzeciego wymiaru, a głównie to twoim". Stwierdziłem, że to niemożliwe. W końcu musiałem to zbadać i nadarzyła się okazja, bo jak grałem na żywo z Nullizmatyką, to graliśmy w Dzierżoniowie support przed Lao Che. Patrzę i widzę, że stoi Borycki. No to była to idealna pora, by sprawdzić czy to prawda, czy tylko farmazony. Dodatkowo cały nasz koncert stał i oglądał, więc dało mi to też jakiś impuls do myślenia. Zacząłem z nim gadać i pierwsze co zrobił, to spropsował "10 minut bragga". Mówił, że nie wie jak to jest możliwe, że można zrobić tak długi numer, który jest słuchalny. Mówił też, że jak byli z Lao Che w Wałbrzychu, to chodził po mieście i szukał tego GPSu i ulic, którymi się przemieszczałem. Nie znalazł, ale to dlatego, że chodził po zupełnie innej dzielnicy.

Czyli Borycki złapał naprawdę porządną zajawkę na Trzeci Wymiar i Nullizmatyka.

Chłop naprawdę był wkręcony. Ja zawsze lubię żywe basy, więc zapytałem go w końcu, czy mi nagra basik. Zgodził się, więc podesłałem mu jeden numer, no i zrobił. Podesłałem drugi, no i zrobił. Okazało się, że jest w dziewięciu kawałkach i wykonał kawał niesamowitej roboty. On, obok Tytana, jest człowiekiem, który najwięcej razy przesłuchał z nami tę płytę. Jego uwagi były dla mnie bardzo cenne, w końcu też jest muzykiem. Nawet przez chwilę miałem taki epizod, że zostałem wokalistą. Lao Che rozpadło się na części, z czego powstał m.in. Monofon. Tam przewinęło się już kilku wykonawców, nawet Zalewski miał tam wskoczyć i Borycki wysyłał mi ich jakieś nowe projekty. Z rozmowy spontanicznie wyszło, żebym spróbował. Zdałem ten egzamin, nagrałem dwa czy trzy numery i po jednym z ostatnich koncertów Lao Che spotkaliśmy się, by przegadać sprawy Monofonu. Nie pykło nam to, że chłopakom strasznie zależało na czasie, a ja jednocześnie pracowałem nad obecną, solową płytą. Oni chcieli to zrobić w chwilę, ale ja tak nie mogę pracować, gdy żyję swoim projektem. To się nie spodobało, ja pojechałem na wakacje i zdzwoniłem się z Rafałem. Gadamy, gadamy, ale czuję, że coś jest nie tak. Pojawił się jakiś dystans i stwierdziłem, że musi się za tym kryć pewna tajemnica. W końcu zapytałem go wprost, co jest grane, a on powiedział, że mają nowego wokalistę. Na początku moja ambicja została poruszona, wkurwiłem się, ale potem poczułem ulgę, bo to nie był czas i miejsce na tego typu eksperymenty. Rafał mi ogromnie pomógł, mamy bardzo dobry kontakt i mamy plan, że może kiedyś jakoś muzycznie się zejdziemy. 

To pierwszy ważny gość. Kim jest drugi?

Drugim czołowym gościem jest Dj Slime, który gra ze mną w Nullizmatyce. Jest świetny, jeśli chodzi o gramofony, gra samplami i przede wszystkim doskonale dopasowuje dźwięki, które skreczuje do kawałków. Ma swój styl, który mi odpowiada, więc pojawił się w siedmiu numerach. No i oczywiście gościnni DJ–e. Jest Eprom, jest Skipless, jest Kumak, jest Twister, jest Element, jest Kreon i jest Markowy. Mam nadzieję, że wymieniłem wszystkich, bo zawsze jest najgorzej z pojedynczym pominięciem. Wydaje mi się, że pamiętałem o każdym. Na płycie są też gitarzyści, ale co ciekawe, tylko na tej. Na tamtej, przez sample, nie byli potrzebni, a w tej sytuacji mnie nieco uratowali. Zagrali podobnie, ale inaczej. Tutaj jest szereg gości muzycznych, ale wokal spróbowałem unieść samodzielnie. Można też powiedzieć, że jest to trochę moja terapia po rozpadzie Trzeciego Wymiaru. Chciałem samemu sobie udowodnić, że potrafię to zrobić. Jeśli się to przyjmie, to będę miał większą motywację, by iść w to dalej. 
A jeśli się nie przyjmie?

To też będę to ciągnąć. Nie będę hipokrytą – cieszy mnie to, kiedy pojawia się dużo wyświetleń. To się wiąże ze sprzedażą płyt, większą aktywnością na serwisach streamingowych itd. Za tym idzie większe grono fanów na koncertach, większa swoboda... Za tym idzie tak naprawdę wszystko. Gdybym miał 20 lat, mógłbym to robić w nieskończoność. Ja i tak często biorę gitarę i coś sobie brzdękam. Często tak powstają też moje rapowe numery. Coś tam sobie zagram i nagle melodia już siedzi w głowie. Muzykę robiłem od kiedy pamiętam. Moją drugą miłością jest koszykówka, ale muzyka była wcześniej i kiedy nie wyszło mi ze sportem, mogłem powrócić do tej pierwszej pasji. Może w którymś momencie przestanę na tym zarabiać, ale wtedy i tak będę tworzył. Zastanawiałem się też nad tym, czy ja w ogóle muszę być w tym miejscu, w którym np. obecnie jest Kizo. Wiadomo, że byłoby pięknie – siano by się zgadzało, kliknięcia również. Mówiąc jeszcze o 3W, nasz sukces wyglądał teraz inaczej pod względem komercyjnym. Czasy były takie, że rap się dopiero rozwijał. Może i był szanowany przez organizatorów, ale za tym nie szły pieniądze. Patrzono na nas przychylnym okiem, ale rzucano teksty pokroju: "Panowie, to jest rap. Nie dam wam więcej, niż 6 tysięcy", a my mieliśmy to do podziału na kilka głów. Wiadomo, że i tak poczułem ogromny przeskok. Nagle chłopak, który mieszkał prawie całe życie z rodzicami w wynajętym mieszkaniu, może wrócić z czterema tysiącami na stole, bo zagrał trzy koncerty w weekend, a mój ojciec w kopalni zarabiał 3300 zł ryzykując codziennie życie. Gdyby przełożyć to na obecne standardy, to mógłbym spokojnie dopisać do tego weekendu jedno zero więcej. Pieniądze nie są najważniejsze, są co najwyżej środkiem do spełniania niektórych celów. Niektórzy mają ich aż za dużo i robią straszne głupoty. Odrzuciłem więc od razu jakieś próby parcia na to, by wziąć jak najwięcej, bo po 1. mam teraz inny priorytet, którym jest mój syn, a po 2. przecież ja tam już k*rwa byłem. Nie mogę być taki głupi, by o tym nie pamiętać. Byłem tam, wiem czym to śmierdzi. Przeżyłem to, grałem koncerty, jeździłem po Polsce, bawiłem się po tych koncertach i teraz tego nie potrzebuję. Nie ma mowy o jakimś parciu. Wręcz przeciwnie. Myślę, że jak ktoś trafi na ten album, bo akurat będzie go potrzebował, to taki słuchacz będzie dla mnie ważniejszy, bo będzie ze mną to wspólnie przeżywać. 

To na jakim etapie tej rapowej drogi teraz jesteś?

Teraz zadaję sobie pytanie, co chcę dawać tym ludziom i w jaki sposób chcę być zapamiętany. Umiem robić komercyjne kawałki, naprawdę. Jest to jednak prosta droga, którą nie chcę iść. Tekst, który nie ma za dużo przekmin i nie jest techniczny jest banalny do napisania. Patrząc na to, ile dotychczas już działałem, nie wiem nawet, czy mógłbym coś takiego napisać. Dużo więcej siedzę nad tymi tekstami, chociaż wierzę w wenę i to, że świetne rzeczy pod jej wpływem da się napisać w krótkim okresie. Zwrotkę do Murmurando napisałem w dwie godziny, płacząc przy tym. Generalnie jak wzruszam się nad swoimi numerami, to wiem, że ludzie to podłapią i przeżyją to w podobny sposób. W takich momentach czuję, że po prostu muszę to wyrzygać na kartkę i wtedy, po publikacji, te numery stają się hitami i zostają w ludziach. Oni do nich wracają, zastanawiają się nad nimi ponownie itd. Murmurando powstało w moment, a do tej pory ten tekst mi się podoba. Czasami nawet łapię się na tym, że praca nad innymi numerami już jest przesadą w drugą stronę – wymieniam te słowa, siedzę nad nimi godzinami i kombinuję, co by tu można było jednak zmienić. Staram się balansować na tej granicy.

Powiedz mi jeszcze o tym, czym jest płyta "reprezentantów"?

Jeszcze za nim pomyślałem o tym, by coś takiego stworzyć, ludzie podczas spotkań wielokrotnie dawali mi pendrive'y ze swoimi utworami i prosili o to, bym je sprawdził i dał im jakiś feedback. W końcu, gdy dostałem ich naprawdę dużo, pomyślałem o tym, by coś z tym zrobić i jakoś to uwiecznić. Pierwszym zamysłem było to, by umieścić na płycie reprezentantów piętnastu raperów, ale po gruntownym sprawdzeniu ok. 150 numerów, wybrałem w końcu 23 utwory, ale nie 23 osób, bo jest jeden skład. Niektórzy rzeczywiście dali mi świetne numery. W kilku słyszę też to, że wychowali się na Trzecim Wymiarze. Nie jest to kopia, ale jest tam inspiracja naszą twórczością. To mnie bardzo cieszy, to trzeba promować i podawać dalej, w końcu taki rap jeszcze istnieje i powinien mieć się dobrze. Jest też różnorodnie, więc na pewno ta płyta będzie warta odsłuchania. To jest jeden z dodatków, w pakiecie preorderowym box deluxe jest jeszcze naprawdę wiele rzeczy, które pozytywnie zaskoczą słuchaczy. Jest to dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Sam wszystko nadzorowałem i za to ręczę. 

***

Nullizmatyk – rocznik 82'. polski raper i producent muzyczny. Nullo był długo związany z grupą hip–hopową Trzeci Wymiar. Obecnie kontynuuje karierę rapową, lecz solowo. Obecnie "dopieszcza" wydanie najnowszego albumu pt. "Zabójca Królowej", który można zamawiać na stronie dystrykt.pl. Jego premiera zaplanowana jest na 16 grudnia 2022 r.


Dodał(a): Konrad Klimkiewicz / fot.: CHOJRAK MEDIA Niedziela 11.12.2022