Najlepszy Bond?

Wybieramy Bonda wszech czasów
James Bond


Trzy lata, jedenaście miesięcy i dziewiętnaście dni – tyle musieliśmy czekać na premierę „Skyfall”, najnowszego filmu o Jamesie Bondzie, który jest w kinach. Był to zarazem najbardziej burzliwy okres w historii kultowej szpiegowskiej serii. Realizacja filmu stanęła pod znakiem zapytania, bo w 2010 roku studio filmowe MGM, producent „Skyfall”, znalazło się na krawędzi bankructwa. Hurra! Koniec oczekiwania, „Skyfall”  z pewnością zatrze nie najlepsze wrażenie, jakie pozostawiło „007 Quantum of Solace”.  Rok 2012 to zarazem moment szczególny w historii ekranizacji przygód agenta 007 – mija bowiem pięćdziesiąt lat od premiery „Dr. No”, pierwszego filmu z serii. Czyż to nie świetna okazja, by wybrać najlepszego Bonda w dziejach? W naszym konkursie biorą udział wszyscy aktorzy odtwarzający postać agenta Jej Królewskiej Mości. Który z nich wygra? Który przegra? Zaraz się przekonamy. Nim zaczniesz czytać, jeszcze słowo o punktacji: w każdej kategorii przyznajemy punkty. Za pierwsze miejsce – trzy, za drugie – dwa, za trzecie – jeden. Kategorii jest pięć, do tego dwie kategorie specjalne, za trzy punkty.

ALKOHOL
Agent Jej Królewskiej Mości, facet, który w obowiązkach służbowych ma trafianie w dziesiątkę z pistoletu i prowadzenie Astona Martina z prędkością, za którą w Polsce zabierają ci prawo jazdy i pokazują w wieczornym wydaniu „Faktów”, jest opojem! W dwudziestu dwóch filmach James Bond pochłania łącznie pięćdziesiąt osiem drinków. Spożywa średnio 2,6 rodzaju alkoholu w filmie. Warto dodać, że Ian Fleming, autor powieści, które stały się fundamentem filmów o superszpiegu, wolał, by jego bohater pił bourbona, za którym on sam przepadał. Według naszych obliczeń, książkowy agent 007 wypił trzydzieści siedem kolejek bourbona, trzydzieści pięć szotów sake i trzydzieści kieliszków szampana. W filmach proporcje rozkładają się inaczej – James Bond wybiera najczęściej koktajle (dwadzieścia jeden kolejek) albo szampana (jedenaście kieliszków). A kto pije najwięcej? Okres największego pijaństwa to czasy Daniela Craiga, który w dwóch filmach pochłonął aż siedem martini! Tym wynikiem Anglik piękny inaczej zdystansował resztę stawki – Pierce Brosnan wypił cztery martini w czterech filmach, a Sean Connery – tyle samo, ale w sześciu.
1. Daniel Craig .............................3 pkt
2. Pierce Brosnan.........................2 pkt
3. Sean Connery ...........................1 pkt

007.jpg

SEKS
Twórcy Bondów próbują nam wmówić, że praca w specsłużbach to obracanie supertowarów oraz gniecenie pościeli w luksusowych hotelach, a nie papierkowa robota, wysyłanie faksów i pisanie jednym palcem na maszynie. Wierzą im tylko ci, co nie czytali „Akwarium” Wiktora Suworowa i nie obejrzeli filmu „Szpieg” na podstawie powieści Johna Le Carre’a, czyli  łącznie jakieś pięć osób na całym świecie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie bierze przygód Jamesa Bonda na ser io, a mimo to wszyscy czekają na informację, która piękność zagra Bond Girl w kolejnym odcinku przygód brytyjskiego agenta i w której minucie filmu zdejmie sukienkę dla dobra Imperium Brytyjskiego. Podboje erotyczne stanowią ważny element pracy agenta 007, Bond rwie laski pod każdą szerokością geograficzną, a jego skumulowany dorobek to pięćdziesiąt dwa trafienia w dwudziestu dwóch filmach. Największy Casanova wśród Bondów to Roger Moore. W filmach z jego udziałem miało miejsce osiemnaście zbliżeń płciowych. Drugi w tej kategorii, z piętnastoma stosunkami, uplasował się Sean Connery, a trzeci jest Pierce Brosnan (dziewięć razy w łóżku). Zaskakują wyniki, jeśli liczbę zbliżeń podzielimy przez liczbę filmów. Tu niezrównany okazuje się... George Lazenby, bo w jednym filmie zdołał zaliczyć trzy sceny łóżkowe!
1. Roger Moore .............................3 pkt
2. Sean Connery ...........................2 pkt
3. Pierce Brosnan  .........................1 pkt


brosnan .jpg
ZABÓJSTWA
James Bond jest nieposkromioną maszynką do zabijania. To budzi szacunek, zważywszy na charakter jego pracy, w której liczy się raczej dyskrecja niż puszczenie z dymem połowy miasta. Bond nie narzuca sobie ograniczeń w destrukcji, co przekłada się na liczbę nacięć na kolbie – dorobek agenta to w sumie dwieście pięćdziesiąt siedem ofiar! Oglądając filmy o 007, można wręcz odnieść wrażenie, że organizacje przestępcze więcej czasu poświęcają na walkę z Jamesem Bondem niż na zabiegi o przejęcie władzy nad światem. Niedoścignionym bogiem zniszczenia wrogów okazuje się Pierce Brosnan – jego wynik to imponujące siedemdziesiąt sześć trupów, liczba, która wprawdzie nie wpędziłaby w zachwyt nastolatka z Liberii uzbrojonego w kałasznikowa, ale w świecie specagentów musi robić wrażenie. Drugie miejsce ex aequo zajmują Sean Connery i Roger Moore – obaj mają na koncie po pięćdziesiąt jeden trafień. Z tym, że Connery zapracował na swój wynik szybciej, bo potrzebował do tego jedynie sześciu filmów, podczas gdy Moore na swój rekord pracował jeden film dłużej.
1. Pierce Brosnan .........................3 pkt
2. Sean Connery ...........................2 pkt
3. Roger Moore  .............................1 pkt


NIEŚMIERTELNOŚĆ
James Bond nie może umrzeć – to zapewne oczywiste. Chyba  żaden filmowy bohater nie miał aż tylu spotkań ze śmiercią, z których wychodził obronną ręką dzięki interwencji Opatrzności/zbiegowi okoliczności/szczęściu (niepotrzebne skreślić). W ciągu pięćdziesięciu lat trwania serii agent 007 był uznawany za zmarłego piętnaście razy (uwzględniając „Skyfall”, którego jeszcze nie widzieliśmy, ale ufamy zwiastunowi). Każdy zagorzały wyznawca „bondyzmu” czeka nie na kolejną scenę  łóżkową czy na celne puenty serwowane przez słynnego agenta, lecz właśnie na momenty, w których życie 007 jest zagrożone i istnieje ryzyko, że pożegna się z tym  światem. Na Bondzie testowano już prawie wszystko – laserowe działko, piranie, północnokoreańskie techniki przesłuchań, atak morderczych ninja, piec kremacyjny, siłacza ze stalowym uzębieniem... Najczęściej nieszczęścia przytrafiały się Rogerowi Moore’owi, którego bohater był bliski odejścia na wieki łącznie pięć razy. To stanowi rekord serii, którego wyrównać nie zdołał (i nie zdoła) ani Sean Connery (cztery razy uznany za zmarłego), ani Pierce Brosnan (trzy śmierci). Zadziwiające,  że nikt nie odważył się poważnie zagrozić życiu Bonda granego przez Timothy’ego Daltona. Ale wytłumaczenie jest proste – widząc gęste brwi bohatera „W obliczu śmierci” i „Licencji na zabijanie”, napastnicy zapewne obawiali się, że atakują Leonida Breżniewa i w odwecie złapią ich Rosjanie i przestrzelą im kolana za pomocą atomówek.
1. Roger Moore .............................3 pkt
2. Sean Connery ...........................2 pkt
3. Pierce Brosnan   ........................1 pkt

Daniel Craig.jpg

GADUŁA
Umiejętność swobodnej rozmowy na każdy temat, zwłaszcza zgodnie z popularnym nad Wisłą schematem „nie znam się, to się wypowiem”, robi wielkie wrażenie na rozmówcach i rozmówczyniach Bonda, niezależnie od tego, czy zamierzają go zgładzić (panowie), czy z nim uprawiać seks (panie). Jest oczywiście jeden wyjątek – Daniel Craig. Jego Bond w większości scen nie otwiera nawet ust, co wzbudziło w nas podejrzenia, że aktor ma braki w uzębieniu. Prawdopodobnie jednak chodzi o to, że dzięki zaciśniętym ustom Anglik wygląda bardziej męsko i mniej przypomina Władimira Putina. Niekwestionowanym królem gadulstwa jest za to James Bond w wydaniu Rogera Moore’a. Po czym to poznaliśmy? Po tym, że nadużywa on wyrażenia „Bond. James Bond” (w filmach Moore’a pada ono aż dziesięć razy!). Pierce Brosnan robi to pięć razy, a Sean Connery – trzy.
1. Roger Moore .............................3 pkt
2. Pierce Brosnan.........................2 pkt
3. Sean Connery ...........................1 pkt


KATEGORIA SPECJALNA: INNI BONDZI O BONDACH

Nie wszyscy aktorzy, którzy w przeszłości grali agenta 007, chcą się wypowiadać na temat tego, kto ich zdaniem najlepiej prezentuje się w roli szpiega w smokingu. Sean Connery np. od lat unika odpowiedzi na pytanie, czy woli błazenadę Rogera Moore’a, czy może putinowską twarz Daniela Craiga. Na szczęście inni gwiazdorzy są bardziej rozmowni. Najwięcej na temat swoich ulubionych Bondów wygaduje Roger Moore. Ostatnio zapewnia w wywiadach, iż jego zdaniem Craig to Bond numer jeden i nikt nie może się z nim równać. „Uwielbiam »Casino Royale« i Daniela Craiga, to według mnie najlepszy Bond wszech czasów” – wyjawił niedawno w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „The Daily Telegraph”. Z kolei Timothy Dalton unika odpowiedzi wprost na pytanie o najlepszego Bonda, jednak przyznał niedawno w rozmowie z dziennikarzem programu telewizyjnego „Entertainment Weekly”, że jego zdaniem pierwsze dwadzieścia pięć minut „Casino Royale” to najlepsze otwarcie w historii filmów o agencie 007. Można więc przyjąć, że również należy do zakonu wyznawców Daniela Craiga. Podobnie jak Pierce Brosnan, który jeszcze przed premierą „Casino Royale” opowiadał na lewo i prawo, że blond Anglik to „bezdyskusyjnie najlepszy Bond”. A George Lazenby? Ten narzeka, że Bond ostatnio stał się zbyt brutalny, a on sam czterdzieści lat temu wykazał się bezdenną głupotą. Czemu? Bo, ku zdumieniu całego Hollywood, zapuścił długie włosy, protestował przeciw używaniu broni przez Bonda i zrezygnował z grania agenta 007 po jednym filmie. Postąpił tak za namową agenta, który zapewniał Lazenby’ego, że ma dla niego o wiele lepiej płatne role. W rezultacie Australijczyk przez kolejne lata mieszkał z mamusią i starał się związać koniec z końcem.
Zwycięzca: Daniel Craig ...........3 pkt

009.jpg

KATEGORIA SPECJALNA: NASZYM ZDANIEM
W redakcji CKM uchowali się ludzie gotowi iść na tulipany z tymi, którzy wątpią, że najlepszym Bondem byłby porucznik Borewicz, gdyby tylko dano mu szansę podbicia Hollywood. Opinię tych osób jednak zostawmy i skupmy się na redaktorach, którzy obejrzeli w życiu coś więcej niż seriale „07 zgłoś się” i „Dom”. W naszej opinii sytuacja przedstawia się następująco: George’a Lazenby’ego możemy od razu skreślić za idiotyczne surduty i głupotę, przez którą całe lata 70. musieliśmy spędzić w towarzystwie błazeńskiego Rogera Moore’a. W ten sposób załatwiamy też sprawę tegoż Moore’a jako Bonda – angielski aktor zmienił agenta 007 w pajaca i sprawił, że oglądanie przygód superszpiega z każdym filmem stawało się coraz bardziej kłopotliwe. Zostają Dalton, Brosnan, Craig i Connery. Epizod daltonowski można podsumować tak, jak robią to komentatorzy sportowi: „grał zbyt krótko, by go oceniać”. Brosnan to mocny akcent, miał wszystko co dobre u Moore’a – poczucie humoru, lekkie puenty i słabość do kobiet, ale bez większości wad sir Rogera. Craig? To całkiem nowa jakość, chociaż ze względu na twarz pasowałby raczej do serialu „Chłopi” według Reymonta. Nie da się jednak ukryć, że to jego osoba pomogła katapultować serię filmów o 007 z XX wieku prosto w wiek XXI. I, jeśli prawdą jest to, co piszą światowe media, Craig może zagrać jeszcze w pięciu Bondach, czym przebiłby wynik Moore’a (siedem filmów) i ustanowiłby rekord. Jednak nawet z takim rezultatem nie mógłby zbliżyć się do wielkości, zwierzęcości i wyjątkowości Seana Connery’ego – wielkiego, sepleniącego Szkota w peruce, który wprawdzie nie miał muskulatury Craiga ani talentu do gładkiej gadki w stylu Moore’a, ale to dzięki jego kreacjom James Bond stał się ikoną popkultury. Tak, naszym zdaniem Sean Connery to najlepszy Bond w historii.
Zwycięzca: Sean Connery .........3 pkt

WERDYKT

Walka była niezwykle wyrównana, czemu trudno się dziwić. Zgodnie z przewidywaniami Pierce Brosnan (dziewięć punktów) okazał się najbardziej zabójczym Bondem, Roger Moore (dziesięć punktów) – najlepszym kochankiem i agentem 007 najtrudniejszym do zgładzenia, a wyglądający jak Rosjanin Daniel Craig (sześć punkty) – największym pijakiem. Jednak to Sean Connery (jedenaście punktów) okazał się zwycięzcą. Dlaczego? Po prostu był dobry we wszystkim, i w piciu, i w strzelaniu, i zdobywaniu kobiet, i wreszcie umiejętności przetrwania w najbardziej niesprzyjających warunkach. Niech żyje nasz Bond wszech czasów!

Bondofakty:

Zanim szansę zagrania Jamesa Bonda
otrzymał Sean Connery, producenci próbowali namówić do tej roli innych aktorów, gdyż rosły Szkot nie przekonywał swym wyglądem Iana Fleminga. Pierwszym kandydatem był Gregory Peck (nie miał czasu), kolejnym Cary Grant (nie chciał długiego kontraktu), a potem m.in. James Mason, David Niven,  Richard Johnson...

57 lat miał Roger Moore, gdy zakończył przygodę z filmami o 007. Dodajmy, że wszystkie sceny akcji były kręcone z udziałem kaskaderów! Roger bał się też wystrzałów na planie.

„Szukałem dla swego bohatera
najbardziej zwykłego imienia i nazwiska” – wyznał Ian Flemin w wywiadzie. Inspiracja przyszła nieoczekiwanie: podczas wycieczek po Jamajce, na której spędzał kilka miesięcy w roku, Fleming posługiwał się przewodnikiem ornitologicznym amerykańskiego badacza, niejakiego Jamesa Bonda, i uznał, że tak będzie nazywał się jego bohater.

4,4 miliarda dolarów zarobił
y do tej pory filmy o przygodach agenta 007. Najbardziej dochodowe okazało się „Casino Royale”, przynosząc producentom 594 miliony dolarów.




Dodał(a): Andrzej Chojnowski Sobota 24.11.2012