Antybohater

CKM: W „Sztos 2” Mirosław
Zbrojewicz znowu zagra łobuza i
cwaniaka. Przestałeś się już przejmować tym, że wszyscy widzą w tobie łotra?
Mirosław Zbrojewicz: Kino polega na tym, że się wybiera typy ludzkie. Nikt nie
szuka konkretnego aktora, chyba że nazywasz się Robert De Niro. Bierze się z
obrazka - dana twarz pasuje do danej roli.
CKM: Straciłeś nadzieję, że będziesz Chopinem, Wałęsą albo papieżem? Mirosław Zbrojewicz: Gdybym miał przesyt ról zbójów, to szukałbym innych
możliwości. Ale polskie kino ma za mało ofert dla aktorów takich jak ja.
Produkuje około trzydziestu filmów rocznie, z czego połowa to są komedie
romantyczne, margines wyboru i poszukiwań jest ograniczony. To nie USA, a ja
nie jestem Dannym Trejo.
CKM: Co mówią reżyserzy, gdy dzwonią z propozycją grania kolejnego zbója?Mirosław Zbrojewicz: Zaczynają od tłumaczenia się. „Sorry, wiem, że już tyle razy grałeś łotra, ale zrozum...”. Oni wiedzą, że ja nie za bardzo będę chciał, a ja wiem, że tak długo będą mnie namawiać, aż się zgodzę.
CKM: Jak wygląda rynek postaci charakterystycznych w Polsce? Kto jest twoim konkurentem?Mirosław Zbrojewicz: W moim wieku?
CKM: Zostałeś sam w tym segmencie rynku filmowego?
Mirosław Zbrojewicz: Mój agent rozmawiał niedawno z pewnym
reżyserem na temat mojego udziału w poważnym filmie. Wiesz, co usłyszał?
„Pokażę w pierwszym ujęciu ten jego pysk i co dalej?” W Polsce nie ma tradycji
kina komiksowego, bo chyba tam najbardziej bym się sprawdził. Weźmy takiego Danny’ego
Trejo. W Hollywood nie boją się go zatrudniać! A mnie w Polsce się boją...
Zresztą u nas robię ostatnio za Danny’ego Trejo. Zwykle dzwonią po mnie, gdy
trzeba zrobić dubbing do filmu lub gry z jego udziałem. Ostatnio podkładałem
głos pod grę komputerową, w której Danny uczy boksować. Trzeba było pojechać po
bandzie, bo on się nie opieprza, miesza wszystkich z błotem, klnie na lewo i
prawo. Chyba poszło mi nieźle, ponieważ potem dostałem od Danny’ego ładnie oprawiony dyplom z podziękowaniami.
CKM: Ale chyba ubezpieczyłeś ten swój pysk?
Mirosław Zbrojewicz: Jakbym nie schodził z planu, to pewnie mój agent kazałby
mi to zrobić. Na razie jednak nie ma aż tylu propozycji, bym musiał to robić.
POLECAMY: SESJA KAJI PASCHALSKIEJ DLA CKM
CKM: Od początku kariery zarabiałeś twarzą?
Mirosław Zbrojewicz: Zależy co przez to rozumiesz. Kończyłem
szkołę teatralną w 1981 roku i pierwsze duże pieniądze zarobiłem jako klaun
pełną gębą! Po szkole zrobiliśmy z kilkoma kolegami taki spektakl klaunowski.
Byliśmy naprawdę nieźli. Z tym przedstawieniem objeżdżaliśmy południe Europy i
kosiliśmy twardą walutę! Po miesiącu cudownych wakacji we Włoszech wracałem z
tysiącem dolarów, co wtedy było znaczącą kwotą.
CKM: Klasyczny PRL-owski król życia...
Mirosław Zbrojewicz: Nie zawsze było tak dobrze. Kiedyś pewien menago
zakontraktował nas na cały dzień przedstawień dla dzieci. Zaczynaliśmy o ósmej
rano. Wychodzimy na scenę w pełnym makijażu, w perukach, z wielkimi nosami – a
na widowni pusto. No to my z powrotem za kulisy, a menago woła: „Dokąd?
Zapłacone, proszę grać”. My na to: „Panie Witku, ale dla kogo?”. A on: „Dla
mnie”. Groził, że nie zapłaci nam za resztę spektakli, więc kicaliśmy przed
panem Witkiem przez godzinę.
CKM: Miliony Polaków kojarzą twoją twarz z kultowym filmem „Chłopaki
nie płaczą”. Ja k wygląda twoje życie z postacią Gruchy?
Mirosław Zbrojewicz: Nie jest źle.
CKM: A dawniej bywało ciężko?
Mirosław Zbrojewicz: Ciężko – nie. Było
tyle, ile trzeba. W sklepie panie uśmiechały się do mnie częściej niż do innych
klientów.
CKM: Czy często zdarzało się, że chłopcy z miasta chcieli
się z tobą bratać przy kieliszku?
Mirosław Zbrojewicz: Parę takich sytuacji się zdarzyło. Jedna była naprawdę
niezła. Pojechałem z rodziną do Mikołajek. Przy śniadaniu dostrzegłem grupę
dobrze odżywionych chłopaków. Wymieniliśmy uprzejme spojrzenia – i luz. W pewnym momencie od ich stolika wstaje taki
wielki gość, naprawdę olbrzym, podchodzi do mnie, nachyla się i, całkowicie
ignorując moją rodzinę, cedzi „za dwadzieścia minut na basenie”. Akurat
wyjeżdżaliśmy, więc udało się wykręcić. Ale tak to jest. Jeśli wykonasz pół
gestu w ich stronę, to już po wszystkim – jesteś swojak, zachowują się, jak
byście znali się pół życia.
CKM: Matki straszyły
tobą niegrzeczne dzieci na ulicach?
Mirosław Zbrojewicz: Nie. Pracuję trochę w dubbingu i okazuje się, że mój głos, który dorosłym widzom kojarzy
się z „gangsterką”, dzieciom koja r z y się jak najlepiej. Więc raczej spotykam
się z wdzięcznością - „O, ten pan gada jak ten śmieszny krab z telewizji!” – niż ze strachem (śmiech).
CKM: Niewielu wie, że swoim głosem obdarzyłeś jedną z
najmroczniejszych postaci w galaktyce: Lorda Vadera w „Zemście Sithów”...
Mirosław Zbrojewicz: Owszem.
CKM: Jak się pracuje dla Hollywood?
Mirosław Zbrojewicz: To w ogóle była śmieszna sprawa. Zrobiono casting,
zgłosiłem się, ale ponieważ nigdy nie byłem miłośnikiem „Gwiezdnych wojen”, to
zapomniałem o spraw ie. Po rok u zadzwonił telefon i usłyszałem: pakuj się,
samolot już czeka, lecimy do Budapesztu nagrywać
„Gwiezdne wojny”. No i polecieliśmy. W całym filmie miałem do powiedzenia tylko
jedno zdanie. Reszta to było wyłącznie sapanie do mikrofonu. Powiedziałem to
jedno zdanie, wsiadłem do samolotu i wróciłem do Warszawy. I na tym koniec! A
już po premierze zostałem zmieszany z błotem przez miłośników „Star Wars”, bo
ich zdaniem spieprzyłem tego Vadera (śmiech).
CKM: „Sztos 2” to też
science-fiction - komedia o czasach stanu wojennego, czyli o wydarzeniach,
które miały miejsce trzydzieści lat temu!
Mirosław Zbrojewicz: Dodajmy jeszcze, że
rzecz dzieje się w ubiegłym wieku. Wychowałem się w czasach, gdy ubiegłym był
wiek XIX, a XX wiek oznaczał nowoczesność, podróże w kosmos, niesamowite
przyspieszenie technologiczne... Nagle okazuje się, że wiek XX też jest już
ubiegły.
CKM: Czy komunizm
był śmieszny? Istnieje mnóstwo komedii osadzonych
w tamtych ponurych czasach...
Mirosław Zbrojewicz: Jak
się dziś pomyśli o PRL-u, to zdecydowanie tak. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł teraz tolerować sytuacje, które w
Polsce Ludowej były codziennością. A wtedy po prostu inaczej się nie dało.
Fajnie, że czasami udawało się ten chory system pokazywać na wesoło.
CKM: Na planie
„Sztosu 2” zgromadziliście najlepszych komików w Polsce. Był Pazura,
Lubaszenko, Szyc, Zbrojewicz... Do tego Bogusław Linda, Michał Milowicz, Jan
Nowicki. Da się pracować w tak wesołym towarzystwie?
Mirosław Zbrojewicz: Olaf jest wierny takiej zasadzie, że nie warto bez wyraźnej potrzeby z planu
robić Wietnamu. Czasami atmosfera się rozluźni i nikt nie robi z tego problemu,
bo wiadomo, że za moment wszystko wróci do
normy i będziemy dalej pracować. Na dodatek Czarek i Olaf mieli poważne role –
pierwszy był współproducentem, drugi reżyserem – więc nie mogli iść z nami na
całość. Choć czasami nie mieli wyjścia (śmiech).
CKM: Hołdowaliście
zasadzie, że codziennie trzeba „zgotować” kogoś z kolegów?
Mirosław Zbrojewicz: Nie. W takim towarzystwie naprawdę
niewiele trzeba, wystarczy jedno spojrzenie, jedno przejęzyczenie... Znamy się
i bardzo lubimy, więc nie mamy żadnych oporów, by drzeć z kogoś łacha. Wybór
ofiary następował spontanicznie i najczęściej odbywał się przy śniadaniu, bo
np. komuś musztarda z parówki została w kąciku ust. To wystarczało, by potem jechać
po tej osobie przez cały dzień. Ale wszystko odbywało się w bardzo przyjacielskiej
atmosferze i było bardzo sympatyczne.
ZOBACZ: Natalie Portman wspiera kampanię Obamy