Żądza pieniądza

Monte Carlo. Tutaj możesz zostać milionerem, żigolakiem albo... na całe życie

kasyno



Stoję pod palmą na zatłoczonej ulicy i żałuję, że Bałtyk nie jest ani tak ciepły, ani tak lazurowy jak tutejsze morze. Pisk opon. Na czerwonym świetle, w żółtym lamborghini cabrio, zatrzymuje się sam Leonardo di Caprio. Podnoszę głowę i widzę wielki napis Casino. Jestem w stolicy hazardu, w Monte Carlo. Jak się potem okazało, Leonardo nie był prawdziwy, a palma rosła w wielkiej donicy. Jedynie napis „casino”, ból głowy, dziura w portfelu i debet na koncie były prawdziwe. Ja naprawdę byłem w Monte Carlo, gdzie wszystko kręci się wokół kasy.

Miliony dla tysięcy
Monte Carlo to oczywiście pierwsze skojarzenie, jakie nasuwa się w związku z Monaco. Ale... Myślisz Monte Carlo, mówisz — kasyno. Gdyby Karol III, francuski arystokrata—hulaka, 135 lat temu nie wpadł w długi, to w Monaco nie powstałyby jaskinie hazardu. Karol miał niezłego nosa, bo po pięciu latach od założenia przez niego kasyna zarobił tyle, że zniósł w całym księstwie podatki. I tak jest do dzisiaj. Obywatele Monaco, w liczbie około 30 tysięcy, podatków po prostu nie płacą. Jest przyjemnie i luksusowo. Dynastia Grimaldich panuje tu od niemal siedmiu wieków, Palais du Prince na wzgórzu odwiedzają codziennie setki turystów, a jachty milionerów kotwiczą w pięknej zatoczce przy La Condamine. To tutaj mieszkają m.in. Claudia Schiffer i Tina Turner. To tutaj możesz dostać mandat za uprawianie autostopu i chodzenie po mieście w czterdziestostopniowym upale bez koszulki. Policjanci nie są jednak tak surowi wobec wszystkich. Zawiany facet w marynarce za jakieś 10 tysięcy dolców wychodzi z kasyna i odjeżdża jaguarem z piskiem opon. Takich trzeba szanować. W końcu tacy jak on napychają kieszenie mieszkańcom Monaco, których roczny przeciętny dochód na głowę wynosi ponad 50 tysięcy dolarów i jest najwyższy na świecie. Nikomu nie przeszkadza, że swoje bogactwo zawdzięczają hazardowi. To najbogatsi tego świata, którzy hazardują się nie dlatego, żeby wygrać fortunę, tylko dlatego, że ich na to stać.

Franki dla frajerów
Brzdęk. Cichutki, gdzieś w oddali. Pojedynczy. Brzdęk. Nie zwracam na to uwagi. Wchodząc do „casino”, mam odliczoną kwotę. Dzisiaj zagram „tylko” za 2 tysiące franków. Ostrożnie, bez brawury, może nie stracę. Brzdęk, brzdęk. Coraz bliżej. Brzdęk. Gorączka rośnie. Podchodzę do maszyny, wrzucam monetę, odczyniam, pociągam za rączkę, bęben się kręci i... brzdęk, brzdęk. Nie u mnie. Koleś obok miał fart. Zawsze tak jest. Kiedy chcesz skończyć, właśnie słyszysz, że metr od ciebie jakiemuś frajerowi wylatuje z „jednorękiego bandyty” całe wiadro dziesięciofrankówek. Budzi się nadzieja, wrzucasz monety, wrzucasz, wrzucasz i nic z tego. A frajerzy wychodzą z workami pieniędzy. W życiu też nie myślałem, że można cieszyć się z wygranych 200 franków, wcześniej topiąc w maszynie dziesięć razy tyle. Nie wytrzymałem ciśnienia i po dwóch godzinach grania przeputałem całą kasę i wypiłem chyba ze cztery szkockie na lodzie. Spociłem się jak mysz, prawie popłakałem, a na domiar złego na koniec przeżyłem najokrutniejszą chwilę w moim życiu. Odszedłem od maszyny, w której zostawiłem ostatnie 300 franków, wrzucając monety jedna za drugą. Po mnie do tego samego „bandyty” podeszła jakaś babcia, wrzuciła dwa franki, pociągnęła za wajchę i... mało co nie zeszła na zawał. Do rynny wyleciało tyle kasy, że nie mogła jej udźwignąć. Rozbiła bank, a ja upiłem się jak nigdy dotąd. Kaca pamiętam do dziś.

Mężczyźni dla kobiet
Monte Carlo i okolice kasyna to raj dla luksusowych dam do towarzystwa. Tu nie ma miejsca dla amatorek. Tylko te z największą klasą mogą przetrwać. Są praktycznie wszędzie tam, gdzie ktoś może mieć na nie ochotę. Osłodzą ból przegranej, będą hucznie świętować wygraną. Ich klient ich pan. A klienci są na ogół bardzo wybredni. Nasze rodzime koleżanki z trasy Warszawa—Katowice mogłyby ewentualnie zatrudnić się w charakterze pomocniczek pomocników drugich majtków na średniej jakości jachcie za pięć miliardów złotych. Tutaj panienki muszą wyglądać, a do tego jeszcze potrafić mówić, a nie tylko wydawać oszukane odgłosy ekstazy. Najbardziej luksusowe call girl spotkasz w kafejce przy przystani jachtów, w hallach hotelowych, w Le Cafe de Paris i oczywiście w kasynie, gdzie muszą się jednak maskować, bo ochrona za nimi nie przepada. Jednak na całym Lazurowym Wybrzeżu, a już w stolicy hazardu szczególnie, proceder ten ustępuje innemu. Miejsca takie jak Nicea, Monte Carlo, Antibes, czy Cannes to idealne łowiska dla młodych, przystojnych i niekoniecznie bogatych chłopaków. Ileż tu samotnych, starszych i doświadczonych kobiet, których mężowie przegrywają właśnie w kasynie kolejne pełnokrwiste araby i połacie gruntów, sącząc szkocką bez opamiętania! To właśnie one wychodzą wieczorami samotnie na spacery i kolacyjki, by nawiązać z jakimś żigolakiem kontakt werbalny. Dyktują warunki i pozwalają sobie na bezpośredniość, na którą raczej nie powinni sobie pozwalać ich przyszli partnerzy. A potem? Potem przez kilka dni ty tylko ją zabawiasz, a ona daje ci prezenty, ty ją komplementujesz w łóżku i na ulicy, zapewniając sobie godziwą przyszłość. Zawsze możesz jej powiedzieć, że Monte Carlo zrobiło na tobie wielkie wrażenie i tu właśnie chciałbyś mieszkać. W jakiejś skromnej willi na wzgórzu. W końcu i tak za wszystko zapłaci jej szanowny mąż—bogacz. Jeżeli ci się uda, gratulacje. Ale pamiętaj: w żadnym wypadku nie próbuj podwoić majątku, zastawiać domu i jeszcze trochę dorobić w kasynie. Nie rób tego za żadną cenę, choć... brzdęk jest bardzo przyjemny. Brzdęk, brzdęk...


Dodał(a): ckm Wtorek 20.09.2011