Graciaszek – wywiad z Remigiuszem Maciaszkiem

Facet po czterdziestce, który siwieje, łysieje, ciągle gra w gry wideo i ma półtora miliona fanów w całej Polsce? To może być tylko Remigiusz „Rock” Maciaszek. Jak na megagwiazdę polskiego YouTube’a, którego filmy odtworzono łącznie prawie pół miliarda razy, to zaskakująco zwyczajny facet. Jego historia jest nie tylko opowieścią o kolesiu, który miał na siebie zaskakujący pomysł, ale i kronika rozwoju branży gier komputerowych w pigułce.
gr.jpg

CKM: Jesteś dobrym graczem?
Remigiusz „Rock” Maciaszek:
Powiem tak: w mojej kategorii wiekowej jestem bardzo dobry. Ale z tymi młodszymi, którzy urodzili się z myszka w reku, nie mam żadnych szans. Nawet nie wiem, jak jest możliwe to, co oni wyprawiają! Mówię zwłaszcza o grach typu multiplayer. Dla mnie to już jakaś mutacja. Ja sięgnąłem po myszkę dopiero w wieku dwudziestu lat – to o dwadzieścia lat za późno, żeby wyrobić sobie taki instynkt w grach, jak oni.

CKM: No właśnie, nie owijajmy w bawełnę – jesteś stary nie tylko jak na gracza, ale też jak na youtubera. Jak to się stało, że nim zostałeś?
R.M.:
Tak wyszło. Czasami mam wrażenie, że płynę z prądem. Różne rzeczy po prostu mi się przytrafiają i staja się częścią mojego życia. Tak samo było z YouTube’m. Kiedy miałem trzydzieści jeden lat, urodził mi się syn i postanowiłem zamknąć firmę, którą wtedy prowadziłem. Miałem na tyle dużo oszczędności, że zdecydowałem się spędzić rok w domu z żoną i synem. Jednak mimo że wychowanie dziecka to ogrom pracy, okazało się, że przy dwóch osobach zaangażowanych w sprawę na pełen etat zostaje mi trochę wolnego czasu. Grałem więc sobie w gry dla zabawy, ale wysłałem też CV do GryOnline, serwisu o grach. Powiedzieli, że mnie chcą i zacząłem pisać dla nich teksty.

CKM: To wciąż daleko od YouTube’a.
R.M.:
Ale to już internet. I w końcu sam tego YouTube’a odkryłem. Na początku chciałem po prostu wrzucać filmiki do tekstów, żeby je urozmaicić, ale z czasem coraz bardziej ciągnęło mnie w stronę robienia samych filmów z mojego grania. Wydawało mi się, że to ludzie chcą oglądać.

CKM: I wyszło, że masz rację. Dzięki temu dziś jesteś znany i mogłeś pojawić się w CKM. Jak odnalazłeś się podczas naszej sesji zdjęciowej?
R.M.:
Bardzo dobrze. Oczywiście samo pozowanie do zdjęć nie należy do moich ulubionych czynności, ale taka sesja to okazja, żeby pooglądać profesjonalistów przy pracy (kulisy sesji możesz zobaczyć TUTAJ).

CKM: Dzięki, czytamy to jako komplement.
R.M.:
To ja dziękuje fotografowi, który dostrzegł moje wewnętrzne piękno (śmiech). A poza tym znaleźliście kapitalne miejsce – magazyn pełen prawdziwych flipperów!

CKM: Nieprzypadkowo. Przecież pierwsza gra, w którą grałeś, znajdowała się w lokalu z automatami.
R.M.:
Tak jest. Pochodzę z Bolesławca. Kiedy byłem dzieciakiem, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, w tym mieście było jedno miejsce z flipperami i grami na automatach – znajdowało się w tamtejszym kinie. Obok kina była księgarnia, w której co najmniej raz w tygodniu kupowałem jakąś książkę. Któregoś razu nie znalazłem żadnej, która by mnie interesowała, więc pieniądze przeznaczone na książkę postanowiłem wydać na żetony do automatów. I się zaczęło...

CKM: Jaka to była gra?
R.M.:
„Gauntlet” – gra w klimatach fantasy, w której chodziłeś łucznikiem, magiem albo barbarzyńcą i zabijałeś potwory. Czytać też najbardziej lubiłem fantasy, więc się nią zachwyciłem. Czułem się tak, jakbym wszedł w świat jakiejś książki! Może właśnie za sprawą takiego a nie innego pierwszego wrażenia do dziś granie w gry i czytanie książek to dla mnie bardzo pokrewne doświadczenia.

To był fragment wywiadu Remigiusza Maciaszka dla CKM. Resztę długiej rozmowy z "Rockiem" znajdziesz tylko w marcowym numerze CKM. Do kiosku marsz!

53150357_2293935947336090_4247965634928836608_n.jpg

Kup CKM przez internet: zamawiając prenumeratę na rok 2019 dostaniesz dwa numery GRATIS! KLIKNIJ TUTAJ.

Dodał(a): Radosław Pulkowski/ fot. Łukasz Falkowski Środa 20.03.2019