Ciało po śmierci

Jedź z nami do USA na słynną trupią farmę. Twoim przewodnikiem będzie doktor Bill Bass, pionier badań nad śmiercią!
śmierć
Bill Bass w swoim długim życiu niejedno widział i wąchał, niejednego dotykał: cuchnące ciała rozszarpane przez dzikie zwierzęta, mózgi, które eksplodowały w wyniku pożaru, czy kobiety posiekane przez psychopatycznych morderców na kawałki wielkości klocków lego. Świat medycyny zna jego nazwisko od kilku dekad, Bass jest guru amerykańskich antropologów sądowych. Zajmuje się badaniem przyczyn zgonów i pomaga rozwikłać najbardziej skomplikowane sprawy zabójstw. Wydana właśnie w Polsce książka Billa Bassa „Trupia Farma” to podsumowanie trwających blisko pół wieku badań Bassa nad procesami, które dokonują się w ciele człowieka po śmierci.

Amerykański badacz opisuje najtrudniejsze sprawy kryminalne, z jakimi przyszło mu się mierzyć, przywołuje także początki założonej przez siebie farmy trupów, pionierskiego ośrodka badawczego, na który sprowadzano ciała, aby mogły tam gnić i rozpadać się dla dobra nauki. Przeczytaliśmy tę książkę (jest fascynująca!) i specjalnie dla ciebie wyjęliśmy z niej kilka smakowitych, pardon, kawałków. Miłej lektury!

Narodziny trupiej farmy

Był to szósty rok mojej pracy na stanowisku szefa Wydziału Antropologii. Mieliśmy środki, by dokonać czegoś, czego nie robiono nigdy wcześniej: stworzyć ośrodek zajmujący się badaniami zwłok; laboratorium, gdzie natura mogła swobodnie zająć się szczątkami. Naukowcy i studenci obserwowaliby każdy etap tego procesu, śledzili i notowali czas rozkładu ludzkiego ciała. Kiedy rektor zaoferował mi prawie pół hektara ziemi w odległości pięciu minut drogi od mojego biura, przyjąłem tę ofertę z wdzięcznością; to było moje własne poletko śmierci.

Jesienią 1980 roku zabrałem się wraz ze studentami do pracy. Usunęliśmy drzewa i zarośla z centralnej części działki i wysypaliśmy żwirową drogę; doprowadziliśmy bieżącą wodę i elektryczność ze szpitala. Na koniec postawiliśmy niewielki budynek, który miał stanowić magazyn. Mieliśmy do dyspozycji swego rodzaju werandę o wymiarach trzy na pięć metrów, na której mogliśmy ułożyć dwanaście ciał potrzebnych do prowadzenia badań nad rozkładem. Ludziom, którzy znają Trupią Farmę w dzisiejszym kształcie, wydaje się, że od razu właśnie tak wyglądała, ale w rzeczywistości było całkiem inaczej. Początki były skromne, a rozwój następował powoli.

trup reka.jpg

Pytania, na które chcieliśmy znaleźć odpowiedź, wydawały się śmiesznie proste: Kiedy odpada ręka? Kiedy powstaje tłusta czarna plama pod ciałem i z czego się bierze? Kiedy zęby wypadają z czaszki? Ile czasu trzeba, by ciało zamieniło się w szkielet? By poznać te odpowiedzi, musieliśmy najpierw znaleźć obiekty badania. Rozesłałem listy do lekarzy sądowych i przedsiębiorców pogrzebowych z dziewięćdziesięciu pięciu hrabstw stanu Tennessee. W końcu, pewnego czwartkowego popołudnia w  środku maja 1981 przywiozłem pierwszy obiekt badań, dar zakładu pogrzebowego Burris. Zwłoki należały do siedemdziesięcioletniego białego mężczyzny, nałogowego alkoholika.

Dla zachowania dyskrecji przydzieliliśmy denatowi unikatowy numer identyfikacyjny, 1-81: pierwsze ciało ofiarowane Wydziałowi Antropologii w 1981 roku. Następnego ranka wraz z garstką studentów ułożyłem ciało 1-81 na betonowej płycie. Ktoś zrobił zdjęcia. Aby uchronić 1-81 przed gryzoniami oraz drobnymi drapieżnikami, które mogły przedostać się przez ogrodzenie, przykryliśmy ciało drewnianą konstrukcją obitą drucianą siatką. Jeden po drugim opuszczaliśmy niewielką ogrodzoną działkę. Zamknąłem bramkę i zatrzasnąłem kłódkę. Ośrodek Badań Antropologicznych rozpoczynał swój pierwszy projekt badawczy. Narodziła się Trupia Farma.

Rozpad ciała
Proces rozkładu ciała dzieli się z grubsza na cztery etapy: fazę świeżą, etap rozdęcia, gnicia i wysuszenia. Podczas fazy świeżej ciała 1-81, bezzębna górna szczęka i wypełniona żółtymi zębami żuchwa rozciągnęły to, co zostało z twarzy, w szerokim uśmiechu. Rozmnażające się błyskawicznie owady wyjadły oczy, zostawiając puste oczodoły. Pod koniec pierwszego tygodnia zwłoki zaczęły nabrzmiewać. W miarę jak bakterie wyjadały żołądek i jelita, wytwarzane przez nie gazy zaczęły wydymać brzuch niczym balon.

Tymczasem skóra przybierała czerwonawy kolor. Tkanka tłuszczowa pod skórą zaczęła się rozkładać, nadając zwłokom szklisty połysk, jakby zostały upieczone w piekarniku. Gdy skóra przybrała barwę karmelu, zaczęła pokazywać się na niej sieć fioletowo szkarłatnych linii przypominająca satelitarną mapę rzek. W rzeczywistości był to układ krążenia; krew w  żyłach i tętnicach zaczęła gnić, rozdymając je i nadając im ciemniejszą barwę, przez co wyglądały tak, jakby ktoś wymalował je na ciele flamastrem. Żaden naukowiec nie przeprowadził jeszcze podobnego eksperymentu; nie zostawił ludzkich zwłok na widoku, by potem obserwować je i notować, co i kiedy się z nimi dzieje.

Badanie ciała
Wielu naukowców badało ciała, skupiali się jednak na anatomii; przeprowadzali sekcje zwłok w nadziei, że dzięki temu dowiedzą się czegoś więcej o ciałach i kościach  żywych ludzi. Mnie interesowała śmierć. Po dwóch tygodniach przemiany 1–81 ze świeżego ciała w nagi szkielet jego czaszka była już całkowicie odsłonięta. Włosy zsunęły się z kości niczym peruka, podtrzymywane jedynie resztkami tkanki. Leżały w kałuży ciemnej tłustej brei otaczającej głowę. Rozdęty brzuch zapadł się do środka, skóra przywarła do żeber, co oznaczało, że zwłoki przeszły z etapu rozdęcia do etapu gnicia. Po kolejnym tygodniu odsłoniły się żebra oraz fragmenty kręgosłupa, podobnie jak kości miedniczne w okolicy genitaliów wyjedzonych przez żarłoczne owady. Kończyny rozkładały się wolniej. Pozbawione wilgotnych ciemnych otworów, które można znaleźć na twarzy i w kroczu, ręce i nogi nie były tak atrakcyjnym terytorium dla owadów kolonizujących ciało.

Jednakże same dłonie i stopy zmarłego uległy fascynującej przemianie: po tygodniu skóra zaczęła mięknąć i schodzić wielkimi płatami, jakby 1–81 doznał rozległych oparzeń słonecznych. Miesiąc po przybyciu do ośrodka 1–81 był już właściwie tylko szkieletem. Trochę pomarszczonej skóry pozostało jeszcze na jego klatce piersiowej i czaszce. Jednak ukryta poniżej tkanka miękka została w całości zjedzona przez mikroby i owady. Pozwoliłem, by jego kości suszyły się na słońcu jeszcze przez kilka miesięcy, po czym zebrałem je i zaniosłem do szpitalnej kostnicy, by tam poddać je „obróbce”, czyli oczyścić z ostatnich fragmentów wysuszonej skóry i chrząstek.. Trochę pomarszczonej skóry pozostało jeszcze na jego klatce piersiowej  i czaszce. Jednak ukryta poniżej tkanka miękka została w całości zjedzona przez mikroby  i owady. Pozwoliłem, by  jego kości suszyły się na słońcu jeszcze przez kilka miesięcy, po czym zebrałem  je i zaniosłem do szpitalnej kostnicy, by tam poddać  je „obróbce”, czyli oczyścić z ostatnich fragmentów wysuszonej skóry i chrząstek.

czacha.jpg

Zupa z mózgu

Aby dokładniej oszacować wiek kobiety oraz jej posturę, musiałem usunąć z kości resztki tkanek. Mogłem co prawda wystawić je na zewnątrz i poczekać, aż owady i padlinożercy obgryzą je do czysta, byłby to jednak proces dość powolny. Postanowiłem więc uciec się do innego sposobu, to jest gotować je przez kilka godzin w dużym przykrytym garnku, a potem zdrapać miękką tkankę szczoteczką. Moja żona nie była zachwycona, gdy w domu powitał ją smród gotującego się ciała,  a w swoim największym garnku znalazła ludzką czaszkę i kość udową. Nie po raz pierwszy miała do czynienia z podobną sytuacją. Jako naukowiec Ann rozumiała, że muszę uciekać się do różnych sposobów i środków, by wykonać swoją pracę.

Małżeństwo to sztuka kompromisu: Ann pozwalała mi od czasu do czasu używać jej kuchenki do wygotowywania ludzkich szczątków, lecz pod żadnym pozorem nie mogłem korzystać z jej naczyń – musiałem załatwić sobie własne. Często nie możemy się doczekać, aż woda w czajniku lub garnku się zagotuje. Jednak gdy nie pilnujemy tego garnka – przynajmniej takiego, który wypełniony jest ludzkimi kośćmi i rozkładającą się tkanką – woda nie tylko szybko się gotuje, ale i kipi. Opuściłem swój posterunek przy piecyku tylko na moment, by wyjść do toalety: kiedy wróciłem, brudna piana, zupa z mózgu i inne cuchnące składniki przelewały się nad krawędzią garnka i wsiąkały we wszystkie zagłębienia i szczeliny kuchenki Ann. Wiedziałem,  że niefortunna kuchenka już nigdy nie będzie taka sama, że od tej pory, gdy tylko ktoś uruchomi palnik lub piekarnik, ten sam paskudny smród wypłynie z jej wnętrza i wypełni całą kuchnię. Zrobiłem użytek z nieprzeciętnych możliwości swojego naukowego umysłu i wydedukowałem szybko, że codzienne inhalacje tego rodzaju z pewnością nie będą sprzyjać zachowaniu małżeńskiej harmonii, więc wkrótce Ann była dumną posiadaczką nowej kuchenki.

Ofiary ognia

Na pierwszy ogień idą ręce i nogi. Stosunkowo cienkie i otoczone tlenem są niczym podpałka,  łatwo się zapalają i szybko płoną. W temperaturze kilkuset stopni skóra szybko czernieje, tłuszcz pod nią zaczyna skwierczeć, a po kilku zaledwie minutach skóra pęka i zaczynają palić się mięśnie. Wtedy też dzieje się coś niezwykłego i przedziwnego. Kończyny zaczynają się poruszać – dłonie zaciskają się w pięści, palce u nóg zginają w dół, ręce podnoszą się do ramion, a nogi rozsuwają lekko i uginają w kolanach. Gdy ogień wysusza mięśnie i ścięgna, te kurczą się niczym stek na grillu, a zginacze pokonują prostowniki. W rezultacie ułożenie ciała przypomina pozycję, jaką przyjmuje bokser na ringu, dlatego też nazywamy je „postawą bokserską”.

Zjawisko takie jest bardzo typowe – równie typowe dla ofiar pożarów, jak fioletowy i spuchnięty język w przypadku wisielców – i zachodzi zawsze, gdy tylko kończyny ofiary mogą się swobodnie wyginać. Inna bardzo dramatyczna zmiana dotyczy głowy. Czaszka jest ściśle zamkniętym naczyniem, wypełnionym w większości płynem i miękką tkanką mózgu. W krótkim czasie cała ta wilgoć osiąga punkt wrzenia i wytwarza wysokie ciśnienie we wnętrzu czaszki: im gorętszy ogień, tym wyższe ciśnienie. Jeśli w czaszce znajduje się jakaś droga ujścia dla tego ciśnienia – na przykład otwór po kuli – kości pozostają nienaruszone. Jeśli jednak brakuje takiej drogi, czaszka może dosłownie eksplodować i rozerwać się na drobne kawałki wielkości monety. Odnalezienie i rekonstrukcja czaszki zniszczonej podczas pożaru to jedno z najbardziej nużących zadań, przed jakimi staje antropolog sądowy. Nawet gdy uda mu się już odtworzyć zniszczoną kość, nie może mieć pewności,  że dostrzeże  ślady uderzenia pośród miliardów pęknięć i drobnych ubytków powstałych w wyniku rozerwania czaszki.

czaszki.jpg

Doktor Bass opublikował kilka cieszących się powodzeniem książek, ale największą karierę zrobiła „Trupia Farma” napisana przez niego wspólnie z dziennikarzem Jonem Jeffersonem.

Specjalista

Pierwsze zetknięcie się urodzonego w 1928 roku doktora Williama M. Bassa ze światem nieboszczyków było przypadkowe: w 1954 roku wykładowca antropologii na uniwersytecie Kentucky poprosił Bassa o podwiezienie na cmentarz, na którym miał dokonać identyfikacji zwłok ofiary wypadku samochodowego. To doświadczenie tak poruszyło Bassa, że postanowił zgłębić dziedzinę nauki, która pozwala odczytywać z ludzkich szczątków przyczynę śmierci. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie kryminologię bez badań doktora Bassa, a on sam, choć w sędziwym wieku, wciąż pracuje zawodowo.

Dodał(a): CKM Sobota 08.09.2012