Browar, czyli świat

We współczesnym świecie nasze egzystencje są jak naczynia połączone – mówi TOMEK CHENCZKE, autor „BROWARU”, pasjonującego thrillera o sile władzy, pieniędzy i seksu, rozgrywającego się na dwóch kontynentach. Spotkanie z pisarzem to sama przyjemność, bo jego imponująca wiedza na temat globalnej rzeczywistości i ludzkiej natury idzie w parze ze skromnością i manierami prawdziwego dżentelmena.
Tomek Chenczke wywiad
„Browar” może konkurować z najlepszymi amerykańskimi dziełami tego typu. Jako szeroko zakrojona panorama współczesności i rzecz o nieustannej grze, w której co rusz kto inny okazuje się sprytniejszy, jest wyjątkowym przypadkiem w naszej literaturze. Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na Pańską książkę?
- Sam często zadaję sobie to pytanie. „Browar” w bardziej, lub mniej dojrzałych wersjach, przeleżał ponad dziesięć lat w cyfrowych szufladach kilku komputerów. Im bardziej chciałem o nim zapomnieć, tym mocniej wzbudzał we mnie poczucie winy. Ktoś kiedyś powiedział, że najtrudniejszym wyzwaniem w pisaniu powieści, jest jej dokończenie. Ale zawsze były jakieś ważniejsze sprawy zawodowe. Mówiąc krótko, postanowiłem najpierw w życiu zarobić na czas, w którym mógłbym pisać, i on przyszedł dopiero niedawno. Może to nawet lepiej? Chyba wreszcie dorosłem, aby z aspiranta stać się pisarzem.  

- Opisana przez Pana historia rozgrywa się w wielu miejscach i za każdym razem zdumiewa szczegółami. Zamknięty klub dla biznesmenów, gabinety w Brukseli, droga londyńska restauracja, warszawski komisariat, mozartowski koncert w Wiedniu, czy  tajemnicze laboratorium genetyczne na australijskim pustkowiu… Ma się wrażenie jakby Pan tam był i widział wszystko na własne oczy. Czy faktycznie jest Pan „obywatelem świata”, czy to po prostu znakomity research?
- Jestem raczej włóczęgą świata, jak wielu rodaków z mojego pokolenia… Większość podróży odbywałem z życiowej konieczności. Najpierw była zaatlantycka emigracja, studia w Michigan i Kalifornii, a potem moja praca zawodowa zmuszała mnie do ciągłego przemieszczania się po Europie. Wiele miejsc z książki ma swoje wierne pierwowzory, wiele istnieje naprawdę.  A w Australii byłem jedynie cztery dni i prosto z samolotu trafiłem na mecz australijskiego futbolu. Po niemal trzydziestu godzinach w podróży, oglądanie tego skrzyżowania rugby z piłką nożną pod bezlitosnymi promieniami słońca można było łatwo pomylić z halucynacją. Albo z fikcją.

- A skoro już jesteśmy przy fikcji… Czy cała ta niezwykła historia z przekrętami, morderstwami, ekstradycją słynnego biznesmena i tajemnicami sypialni oraz oczywiście jej bohaterowie, to kompletna fikcja?
- Nie mogę tego powiedzieć (śmiech), ale życie jest oczywiście najlepszą inspiracją i moje postaci, podobnie jak oś całej intrygi, nie są kompletnie wzięte z powietrza… Wielu z nich ma swoje pierwowzory w nie tak odległej przeszłości. Wystarczy trochę pogrzebać w sieci…

- Polski czytelnik odnajdzie w „Browarze” co najmniej kilka książek. Bulwersujące operacje finansowe przywodzą na myśl „Wilka z Wall Street”, dziwne eksperymenty w laboratorium genetycznym każą pamiętać o thrillerach medycznych Roberta Crais, wrażliwości społecznej nie powstydziłby się sam Dennis Lehane… Jakie są Pańskie wzory i recepta na czytelniczy sukces?
- Moim niedoścignionym idolem jest Tom Wolfe. Moi bohaterowie także są uwikłani społecznie, żyją tu i teraz, w naszej rzeczywistości. Ich pozornie niezależne losy wpływają na siebie wzajemnie, zmuszają ich do życiowych zwrotów. Nigdy nie ufałem wzorcowi klasycznej, francuskiej powieści z samotnym bohaterem zmagającym się z przeciwnościami, tak aby na końcu zatriumfować, lub pogrążyć się w klęsce. Przecież każde wydarzenie, każda interakcja społeczna może nas zaskoczyć i przynieść odmianę naszego losu! Zależało mi, by czytelnicy książki odnaleźli się w jej postaciach, poczuli natychmiastową nić porozumienia, empatyczną więź…

- Jest pan miłośnikiem nowoczesnych seriali. Czytając „Browar” ma się pewność, że mógłby z niego powstać rewelacyjny serial, taki prawno-finansowy odpowiednik „House of Cards”. Czy myśli Pan o stworzeniu z tej historii scenariusza?
- Nie, ale cieszyłbym się, gdyby ktoś spróbował. Sam nie chciałbym dokonywać twardych wyborów, która z moich postaci i który z wątków, takich jak zabójstwo modelki, intryga finansowa, czy agresywne działania kobiecej Ligi Wolności Od Upokorzenia nadają się najlepiej do trzymania widzów w napięciu przez cały sezon. Zbiorowy mord autorski jest ponad moje siły!

- Mieszka pan teraz w malowniczym portugalskim Algrave, z dala od zgiełku wielkich miast i ludzi. Czym nas Pan teraz zamierza zaskoczyć?
- Serialem! (śmiech). Historią, która od początku pomyślana została właśnie jako scenariusz. Przygotowuję serial policyjny, milicyjny właściwie, pod tytułem „Zadra”, którego akcja toczy się w pierwszym miesiącu stanu wojennego i mam nadzieję, że zyska przychylność producentów.   

- Porzuca pan powieść?
- Bynajmniej! Od roku pracuję nad powieścią toczącą się w mojej drugiej, portugalskiej ojczyźnie.  To swego rodzaju projekt „europejski”, jako że Algarve stało się domem dla tysięcy przedstawicieli z niemalże wszystkich krajów naszego starego kontynentu.  To dobre miejsce, aby zadać sobie pytanie, jak w praktyce funkcjonuje model zjednoczonej Europy i czy rzeczywiście łączy nas coś więcej, niż tylko bezosobowa, brukselska administracja. Nie obędzie się bez ukraińskiej mafii, produkcji filmów pornograficznych, handlu żywym towarem i fałszerstwa sztuki nowoczesnej. Pod bezchmurnym niebem Algrave odkryłem niewiarygodne historie…

Dodał(a): Rozmawiał Jacek Melchior Piątek 20.11.2015